Przed świętami mignął mi na Onecie artykuł pod tytułem „Na kim zarabia Ryanair”. Wczoraj natomiast trafił mi się wpis na blogu F1Talks.pl pod tytułem „Niewyrównane rachunki” mówiące o kosztach organizacji wyścigów F1. W obu artykułach uderzyła
mnie jedna rzecz – przedstawiono bardzo jasno jak oba biznesy "ciągną" z publicznej kasy.
W onetowym artykule (http://m.onet.pl/biznes,0gxc7) sposób zarabiania pieniędzy przez linie Ryanair nazwane jest "wywróceniem tradycyjnego modelu biznesowego na opak". Czyli mówiąc w skrócie pan O’Leray nie waha(ł) się korzystać z wszelkiego rodzaju dopłat czy preferencyjnych stawek od zarządców lotnisk, organizacji turystycznych by utrzymywać połączenia lotnicze na wybrane lotniska. Urzędnicy w ramach "promowania regionu, tworzenia miejsc pracy" wydawali miliony euro na połączenia lotnicze realizowane przez Ryanaira. Wszyscy byli zadowoleni – urzędy bo "pobudzali region", realizowali "strategię rozwoju turystycznego", a pan O’Leray mógł zarabiać pieniądze dzięki publicznnej zrzutce oferując bilety za przysłowiowe euro, co cieszyło również pasażerów. Nikt tylko nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy dorzuciliśmy się (i to pewnie nie mało) do 500 mln euro zysku osiągniętego w 2012 roku.
Podobnie sprawa się ma z Formułą 1 (http://www.f1talks.pl/2011/08/11/niewyrownane-rachunki/). Organizacja wyścigu przypomina mi bardzo organizację meczy na Euro 2012 – organizator ma zapewnić wszystko, co ma pozwolić na rozegranie wyścigu, natomiast nie ma nic do gadania w sprawie zysków z transmisji TV, reklam dookoła toru czy sprzedaży gadżetów związanych z wyścigami. Organzator musi również zapłacić opłatę, która w przypadku F1 się nieraz wysokości 30-40 mln dolarów za wyścig! Są to ogromne kwoty, a jedyną rzeczą, na której się zarabia (albo traci) to sprzedaż biletów, która z ledwością starcza na pokrycie kosztów rozegrania samej imprezy. A skąd wziąść pieniadze na pozostałe wydatki? Najprościej z pieniędzy publicznych wydawanych w "ramach promocji regionu", "rozwoju turystycznego regionu", "budowania prestiżu regionu" itp itd. Szeroki strumień publicznych pieniędzy płynących do F1 powoduje windowanie stawek za organizacje wyścigów do poziomów dziesiątek milionów dolarów za imprezę, na które zrzucają się wszyscy podatnicy, nawet ci, którzy nie mają ochotę na finansowanie pana Ecclestone. A po euforii goszczenia wyścigu F1 przychodzi otrzeźwienie i kac u organizatora i okazuje się, że jakby na to nie patrzeć ale organizacja takiej imprezy jest wybitnie niedochodowa. I kończy się miłość Berniego Ecclestona a karawana jedzie dalej by skubać innych gotowych płacić miliony dolarów za goszczenie bandy celebrytów i kolorowych samochodów.
Dopłaty w takiej formie są wyjątkowo perfidną formą korupcji tylko skierowaną w drugą stronę – zazwyczaj to sektor prywatny dawał łapówę po to by coś załatwić. W takim przypadku nie ma co mówić o jakimkolwiek wolnym rynku, gdyż pan O’Leray czy Ecclestone działają w sposób wybitnie uprzywilejowany nie ponosząc ryzyka swojej działalności biznesowej, gdyż zagwarantowany dopływ publicznej gotówki kompensuje wszelkiego rodzaju straty wynikające z błędów w prowadzeniu biznesu. Nie ma żadnych wątpliwości, że są wybitnie szkodliwe.