Uparta lustracja katolików doprowadziła popularne media do przygnębiającego wniosku:"Co niedzielę katolicy popełniają mnóstwo błędów".
Tytuł całkiem zabawny (jeden z działów starej książki do biologii miał równie pomysłowy tytuł: "Królik nie może żyć bez tlenu"). Do tego edukacyjno-refleksyjna treść.
"Kolejka do komunii. Ile razy zdarzyło mi się usłyszeć podobne określenie. Ale z drugiej strony jak inaczej nazwać tłum ludzi kłębiących się w okolicy kruchty, z którego dopiero w połowie nawy wysnuwa się nitka korowodu? Ci, którzy już dotarli do węzłowego punktu, jakby pragnąc powetować sobie cierpliwość czekania, prą o wiele za szybko jak na tempo posuwania się pochodu. Nie mogąc poruszać się do przodu, wyładowują energię na boki i kiwają się kaczym chodem – jeden w prawo, drugi w lewo. Śmiesznie to wygląda, gdy patrzy się z tyłu.
Docierając wreszcie w pobliże ołtarza, przyklękają na jedno kolano. Tyle że nie przed sakramentem, ale przed… dolną częścią pleców poprzednika, który właśnie sposobi się, by podejść do stołu Pańskiego. Samą komunię przyjmują na stojąco, by – jak ich nauczono – nie zakłócić sprawnego przebiegu Eucharystii. Wszystko to, jako żywo, przypomina chwytanie się lewą ręką za prawe ucho".
A co w kościele porabia dobrotliwy recenzent poczynań katolickiego pospólstwa?
"Patrzę na twarze idących przez kościół. Nie widzę w nich ani ulgi, ani radości. Nie schodzą z nich zmarszczki codziennych trosk, tych osobliwych darów, które ludzie przynoszą do świątyni, z którymi idą w kierunku ołtarza. Każdy niesie osobno swoje zmartwienia. Tylko po nielicznych widać, że pogrążeni są w cichej modlitwie. Ale i oni przeważnie nie zwracają uwagi na tych, co przed nimi, ani na tych, którzy idą z tyłu, ani też na tych, co zostali w ławkach".
Patrzy. Na twarze patrzy. Choć wzrok ma sokoli nie widzi niczego pozytywnego. Kościelne pospólstwo wszystko robi na odwrót. Przychodzi do kościoła, żeby bezsensownie uklęknąć. To może zniesmaczać.
I jak w Kościele ma być dobrze?