OUN UPA
NIE BĘDZIE POJEDNANIA BEZ PRAWDY
Autor ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski
Arcybiskup Światosław Szewczuk z Kijowa, uchylił się od spotkania z rodzinami pomordowanych. Nie zaprosił ich też na panichidę, nabożeństwo żałobne w cerkwi w Warszawie, choć zaprosił dygnitarzy państwowych i partyjnych. Nie pomodlił się też na mogiłach pomordowanych, choć był na Lubelszczyźnie, zroszonej krwią zabitych przez UPA.
Konflikty pomiędzy sąsiadującymi ze sobą Polakami i Ukraińcami (do XIX w. nazywanymi Rusinami) mają tysiącletnią historię. Aby ją opisać, trzeba byłoby sięgnąć aż do roku 981, kiedy to wielki książę kijowski Włodzimierz najechał państwo Mieszka I, odrywając od niego Grody Czerwieńskie. Albo też do roku 1340, kiedy to król Kazimierz III Wielki ową ziemię przyłączył z powrotem do Polski. Trzeba byłoby pisać o kolejnych uniach polsko-litewskich, a zwłaszcza o tej zawartej w Lublinie w 1569 r., kiedy to większość terenów obecnej Ukrainy przeszła z Wielkiego Księstwa Litewskiego do Królestwa Polskiego. Opisania wymagałyby powstania kozackie, w tym zapomniana dziś rzeź humańska w 1768 r. (ukraińscy hajdamacy wymordowali wówczas dziesiątki tysięcy Polaków i Żydów), rozbiory, polskie powstania narodowe, łącznie ze zwycięskim powstaniem „Orląt Lwowskich” w 1918 r., sojusz z atamanem Symonem Petlurą, traktat w Rydze, pakt Ribbentrop-Mołotow, akcję „Wisła” i rozpad ZSRR. Nie negując ważności tych wydarzeń śmiem twierdzić, że główną kością niezgody są nie tyle one, co ludobójstwo popełnione przez nacjonalistów z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii oraz SS „Galizien” i Ukraińskiej Policji Pomocniczej w czasie drugiej wojny światowej (i tuż po niej) na obywatelach Drugiej Rzeczypospolitej. Chodzi tutaj także o stosunek do niego społeczeństwa i władz Polski i Ukrainy.
JAK UGASIĆ PUNKTY ZAPALNE
Na ten temat napisano już bardzo wiele, ale wciąż tlą się (a czasami wręcz wybuchają ostrym płomieniem) liczne punkty zapalne, utrudniające proces pojednania. Jakie są to punkty, które dla dobra obu narodów należałoby zagasić? Pozwolę sobie opisać je z perspektywy tych, którzy doświadczyli piekła „czerwonych nocy”. Kilka lata temu w Mauzoleum Pomordowanych Kresowian w Łężycy k. Zielonej Góry święciłem kolejne epitafia. W tym także tablicę pamiątkową, poświęconą pięcioletniej Stasi Stefaniak, córce Polaka i Ukrainki, zamordowanej jak wiele innych dzieci z mieszanych rodzin przez banderowców (fundatorem tablicy był Piotr Szelągowski, który, choć jest rodowitym Wielkopolaninem, pielęgnuje od lat o pamięć o pomordowanych Kresowianach).
Po mszy świętej odbyło się spotkanie z mieszkańcami gminy, którzy swymi korzeniami wywodzą się z różnych części Kresów Wschodnich. Na pytanie, jakie trzeba byłoby spełnić warunki, aby nastąpiło pojednanie, prawie wszyscy twierdzili, że z Ukraińcami jako narodem nie są skłóceni. Lubią ich kulturę, mają wśród ich przyjaciół i krewnych, a w ich żyłach (dotyczy to także i mnie) płynie obok polskiej sporo krwi ukraińskiej. Mają jednak oni ogromny żal tak do banderowców, nazywanych „wrzodem na ukraińskim ciele”, jak i do tych, co kultywują ich tradycję. Najbardziej utkwiło mi w pamięci kilka zdań, wypowiedzianych przez starszą kobietę, która w chwili ataku UPA na jej rodzinną wioskę pod Tarnopolem miała niespełna 10 lat. Ona cudem ocalała, ale napastnicy siekierami zarąbali czworo jej krewnych. Używając specyficznego kresowego języka tak mówiła: „Żeby »bandery« dalej nie kłamały, żeby dały pochować kości naszych ludzi, żeby dały na mogiłach postawić krzyże”. Te słowa to meritum problemu, które postaram się rozwinąć.
PO PIERWSZE, PRAWDA
Na pierwszym miejscu, co warto podkreślić, owa sędziwa osoba postawiła prawdę. Chciałoby się rzec za Ewangelią wg św. Jana „Poznacie Prawdę a Prawda was wyzwoli”. Z prawdą jednak tak po stronie polskiej, jak i ukraińskiej, jest w tej kwestii ogromny kłopot. Dominują bowiem pół-prawdy, przemilczenia, a nawet kłamstwa. Dotyczy to przede wszystkim zdefiniowania krwawych wydarzeń. Znakomita większość historyków, w tym też część ukraińskich (jak na przykład nie żyjący już dziś Wiktor Poliszczuk) posługując się terminologią prawnika Rafała Lemkina (polskiego Żyda z Kresów), stwierdza, że było to ludobójstwo. Takie samo jak zagłada Ormian w 1915 r. w Turcji czy Holokaust Żydów. Dlatego też IPN prowadząc swoje śledztwa, posługuje się wyłącznie tym terminem. Jednak Sejm polski ze względu na tzw. mit Jerzego Giedroycia oraz ideologię Unii Demokratycznej, której gorliwymi wyznawcami byli między innymi Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń, Bronisław Geremek (właściwie: Benjamin Lewertow), Bronisław Komorowski i Henryk Wujec, do tej pory – co jest jednym z największych paradoksów polityki historycznej Trzeciej Rzeczypospolitej – nie ma odwagi, aby nazwać zbrodnię po imieniu.
Mieliśmy tego jaskrawy przykład w lipcu 2013 r., kiedy to posłowie, zebrani w siedemdziesiątą rocznicę „Krwawej Niedzieli” na Wołyniu, w przyjętej uchwale słowo ludobójstwo, zgodne z prawdą historyczną, zastąpili pokrętnym sformułowaniem „czystki etnicznej o znamionach ludobójstwa”. Za tą zmianą pod wpływem presji wywartej przez ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego były PO i Ruch Palikota. Za prawdą zwartym szeregiem opowiedziały się PiS, SP, PSL, SLD oraz grupka Jarosława Gowina. Niestety zwyciężyli ci pierwsi. Tak jak w Sodomie i Gomorze zabrakło zaledwie 10 głosów. Pozostał więc nierozwiązany konflikt, który już wkrótce powróci ze zdwojoną siłą.
Owo głosowanie pokazuje najlepiej jak ogromny problem, choć od upadku komunizmu minęło już ćwierć wieku, mają polscy politycy z opowiedzeniem się za prawdą. Problem ma także wielu publicystów „Gazety Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego”, którzy wbrew faktom historycznym próbują ludobójstwo klasyfikować jako „sprawę wołyńską” lub „wojnę polsko-ukraińską”. To tak, jakby zagładę getta warszawskiego w 1943 r. nazwać „sprawą warszawską” lub „wojną niemiecko-żydowską”, bo przecież rozpaczliwie broniący się Żydzi zabili kilkunastu esesmanów.
Trzeba w tym miejscu dodać, że udział nacjonalistów ukraińskich w zagładzie Żydów też jest przemilczany. Jest on w znikomym stopniu obecny (lub go nie ma prawie wcale) w publicystyce na przykład Adama Michnika, Seweryna Blumsztajna, Jerzego Pomianowskiego (wcześniejsze nazwisko: Birnbaum), Dawida Wildsteina, Ludwiki Wujec (żony Henryka, z domu: Okrent) Jana Grossa czy Anny Applebaum, wpływowej żony Radosława Sikorskiego – osób, które skądinąd są bardzo wrażliwe na wszelkie przejawy antysemityzmu. Co więcej, z tekstów Applebaum bije wręcz zauroczenie nacjonalizmem ukraińskim. Za wschodnią granicą z kolei podobną postawę przejawia potężny magnat medialny Ihor Kołomojski, od lat szefujący Zjednoczonej Wspólnocie Żydowskiej na Ukrainie. Na szczęście większość środowisk żydowskich w Europie Wschodniej i Izraelu, nie tylko pamięta, ale i reaguje na współczesne zagrożenie z strony środowisk banderowskich.
PODZIELONA PRAWICA
Chociaż we wspomnianym głosowaniu PiS zachował się jak należało, to jednak sam prezes Jarosław Kaczyński od lat uporczywie odmawia udziału w upamiętnieniu ofiar ludobójstwa. Podobnie postępował jego brat, prezydent Lech Kaczyński, który w sojuszu z prezydentem ukraińskim Wiktorem Juszczenko i jego obozem politycznym pokładał duże nadzieje; jak się później okazało fałszywe.
Również wiele osób z otoczenia obu braci bądź „rozmywało” problem ludobójstwa, bądź wprost sprzyjało nacjonalistom ukraińskim. Dr hab. Leszek Jazownik, profesor Uniwersytetu Zielonogórskiego, i jego żona, dr Maria Jazownik, w swym doskonałym, a zarazem bardzo odważnym, artykule pt. W kręgu tzw. uchwały prowidu Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów wymieniają w tym kontekście następujące osoby: Elżbietę Jakubiak i Adama Bielana (po 2010 r. oboje w kanapowym PJN), Michała Kamińskiego i Pawła Zalewskiego (dziś PO) oraz Bogumiłę Berdychowską, która występowała przeciwko budowie pomnika w Warszawie ku czci pomordowanych , a także Pawła Kowala, o którym piszą:
Wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego PiS, a także eurodeputowany PiS, który systematycznie krytykował rezolucję Parlamentu Europejskiego z 25 lutego 2010 roku, potępiającej uhonorowanie Bandery tytułem Bohatera Ukrainy, a w roku ubiegłym pielgrzymował po kraju, głosząc kult Wiktora Juszczenki, uznawanego przez niego za najbardziej „prozachodniego polityka” Ukrainy.
Paweł Kowal po zdradzeniu Jarosława Kaczyńskiego i po sromotnej porażce w wyborach do Parlamentu Europejskiego stał się jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników wepchnięcia Polski w konflikt zbrojny na Ukrainie. Nie kryje on także swojej fascynacji nacjonalizmem ukraińskim.
Dziwne było też zachowanie szefa klubu PiS, Marka Kuchcińskiego, który pomimo apelu Stowarzyszenia Obrońców Pamięci Orląt Przemyskich nie chciał oddać orderu przyznanego mu przez prezydenta Juszczenkę, gloryfikatora UPA. Z kolei Przemysław Żurawski vel Grajewski, namaszczony na ministra spraw zagranicznych w wirtualnym rządzie prof. Piotra Glińskiego, wprost twierdził, że uchwała sejmu o ludobójstwie na Kresach jest jakoby – uwaga! – sprzeczna z polską racją stanu. Pełna żenada.
Nie lepsze poglądy ma też prof. Andrzej Nowak z Krakowa, który w „miodoustych” wypowiedziach dyskredytował osoby broniące prawdy o ludobójstwie. Ogromne wolty w tej sprawie czyni także ściśle związana z PiS (i od niego całkowicie uzależniona) „Gazeta Polska”, postępując niejednokrotnie w myśl zasady Lecha Wałęsy: „Jestem za, a nawet przeciw”. Teraz jednak wyłącznie „przeciw”, przez co upodabnia się ona do „Gazety Wyborczej”.
Przykładem jest ocenzurowanie polemiki prof. dr hab. Bogusława Pazia ze wspomnianym Żurawskim. Że nie wspomnę o ideologicznych komentarzach wypisywanych pod moimi artykułami przez redaktora naczelnego Tomasza Sakiewicza czy o dwukrotnym zablokowaniu mojego felietonu, który pt. „Banderowcy w nowym rządzie Ukrainy” jest jednym z rozdziałów niniejszej publikacji. Środowisko tego pisma, w tym Katarzyna Hejke, Jerzy Targalski i Marcin Wolski (obaj ostatni to byli członkowie PZPR), sfomułowało nawet tezę, którą można sprawdzić do słów „Lepsza Ukraina banderowska niż sowiecka”. Aż strach się bać.
Każdy, kto uważa inaczej jest obrzucany inwektywami typu „ruski agent”, „agent wpływu”, „zdrajca” czy „pożyteczny idiota”. Vide: atak Jerzego Targalskiego na Ewę Siemaszko, laureatkę Nagrody Kustosz Pamięci Narodowej. To działanie, wraz z wiarą w przeróżne teorie spiskowe, ma charakter wręcz sekciarski. Środowisko to jest przy tym całkowicie bezkrytyczne wobec polityki USA (i Izraela). Tak jakby sprzedanie komunistom przez Amerykanów w Jałcie i Poczdamie zarówno Polski, jak i całej Europy Środkowo-Wschodniej, nie miało żadnego znaczenia.
Jeżeli chodzi o media katolickie i prawicowe, to rzetelne teksty autorstwa Ewy Siemaszko, Rafała Ziemkiewicza, Waldemara Łysiaka, Aleksandra Szychta, Aleksandra Szumańskiego, Grzegorza Brauna, Stanisława Michalkiewicza i innych znawców tematu publikują „Nasz Dziennik”, „Niedziela”, „Do Rzeczy”, „Najwyższy Czas”, „Nasza Polska” „ Warszawska Gazeta” oraz portale internetowe Kresy.pl, Prawy.pl, (ojcowie pallotyni), Blogmedia24.pl i Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Do tego trzeba dodać większość pism i rozgłośni diecezjalnych i zakonnych oraz media związane z Ruchem Narodowym i Młodzieżą Wszechpolską. Tego, niestety, nie da się powiedzieć o „Gościu Niedzielnym”, Telewizji Republika, „Więzi” i portalu Fronda.pl, które w tej kwestii ulegają poprawności politycznej i zauroczeniu Majdanem.
Co do działań organów państwowych, to Maria i Leszek Jazownikowie w cytowanym artykule stwierdzają:
W okresie PRL-u nie wolno było pisać o zbrodniach dokonywanych przez ukraińskich nacjonalistów. Nie prowadzono więc systematycznych badań nad tą problematyką. Później sytuacja niewiele się zmieniła. W okresie 24 lat funkcjonowania tzw. wolnej Polski nasza prokuratura nie była w stanie doprowadzić do zatrzymania ani jednego zbrodniarza wojennego spośród masowo ujawniających się na Ukrainie członków UPA. Jest to zdumiewające, zważywszy, że – jak słusznie zauważa dr Lucyna Kulińska – w UPA nie było ludzi niewinnych, bowiem chrzest bojowy w tej formacji polegał na wykonaniu krwawej egzekucji.
UKRAIŃCY LĘKAJĄ SIĘ PRAWDY
Osobną kwestią jest postawa społeczności ukraińskiej w naszym kraju. W lipcu 2013 r. odbywało się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim sympozjum poświęcone księżom rzymskokatolickim, pomordowanym przez UPA na Wołyniu. Niejako „na powitanie” uczestników na oficjalnej stronie greckokatolickiego seminarium duchownego w Lublinie, którego klerycy są studentami KUL-u, ukazał się paszkwil pt. „Wodewil i happening. Rzecz o pojednaniu”. Wcześniej ukazał się inny paszkwil pt. „Wołyń. Ludobójstwo jako Nobel za cierpienie”. Oba teksty, autorstwa ks. prefekta Bogdana Pańczaka, zostały zdjęte dopiero po interwencji u arcybiskupa lubelskiego, Stanisława Budzika, który w liście skierowanym do mnie napisał: „Przyznaję Księdzu rację, że miejscem takiej polemiki nie powinna być strona internetowa seminarium greckokatolickiego w Lublinie”. Niemniej jednak nadal pozostaje pytanie, w jakim duchu wychowywani są klerycy ukraińscy, którym KUL i archidiecezja lubelska udzielają gościny?
Z kolei w czasie dyskusji w TVP Historia prezes Piotr Tyma ze Związku Ukraińców w Polsce (organizacji ogromnie wpieranej z pieniędzy polskiego podatnika) na moje wyraźne pytanie, czy to co działo się na Wołyniu w 1943 r. było ludobójstwem czy nie? odpowiedział, że nie. Ręce opadają. Co więcej, w tym roku napisał on skargę do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, atakując prof. dr. hab. Czesława Partacza za jego prace naukowe o ludobójstwie oraz red. Andrzeja Rudnika z Radia Koszalin za wyemitowanie audycji pt. „W snach uciekam przed śmiercią” (zawierającej relacje osób ocalałych z zagłady). Jest to tym bardziej kuriozalne, że sam Tyma nie ma żadnego dorobku ani naukowego, ani publicystycznego; chyba że zaliczyć do niego skargi ustawicznie pisane na lewo i prawo.
Nie lepiej jest na Ukrainie, gdzie dochodzi do jeszcze większej polaryzacji. Dla większości mieszkańców części południowej i wschodniej kraju banderowcy byli i są zbrodniarzami. Z kolei w zachodniej (czyli między Bugiem a Zbruczem) są uważali za bohaterów. Widać to w wielu miastach, gdzie na cokołach zburzonych pomników Lenina stawia się pomniki terrorysty Stepana Bandery i kata Wołynia, Romana Szuchewycza. To efekt działalności nacjonalistycznej (czytaj: faszystowskiej) „Swobody”. Początkowo była to partia marginalna, wspierana zresztą przez pieniądze z Rosji. Sytuacja zmieniła się, gdy na jej czele stanął Ołeh Tiahnybok, człowiek wykształcony (skończył medycynę i prawo), słynący z kwiecistych, pełnych demagogii przemówień.
W 2010 r. „Swoboda” zwyciężyła na Ukrainie Zachodniej w wyborach samorządowych, a w 2012 r. weszła do parlamentu w Kijowie, zyskując 11% głosów. W obecnym roku odniosła kolejny sukces, wprowadzając do nowego rządu kilku swoich aktywistów. Z kolei szef partii, Ołeh Tiahnybok, nazywający Polaków „okupantami”, stał się jedynym z trzech liderów Majdanu. Teraz siedzi on cicho, ale wkrótce powróci do swojej retoryki. To źle wróży na przyszłość. Jak bowiem pisał bowiem jeden z historyków: „Jeszcze nigdy w historii nie udało się zbudować pojednania pomiędzy narodami w oparciu o kłamstwo lub przemilczenie”. Święte słowa.
KOŚCI OFIAR NADAL NIE POCHOWANE
Inny punkt zapalny to brak godnego pochówku ofiar. Wydawałoby się, że w XXI w. w Europie powinno to być już dawno załatwione. Niestety, tak nie jest. Pomimo upływu dziesiątków lat nadal kości wielu obywateli polskich są za Bugiem rozsypane po lasach i jarach lub leżą nadal w „dołach śmierci”. Poza tym, zaledwie na ok. 12% mogił, których jest kilka tysięcy, są ustawione krzyże i pamiątkowe tablice. Działanie Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie, hamowane często naciskami politycznymi, jest tutaj nadzwyczaj powolne i mało zdecydowane. Co najwyżej kilka lub kilkanaście upamiętnień rocznie. W takim tempie, to i sto lat będzie za mało. Dlatego też łaciński metropolita we Lwowie, abp. Mieczysław Mokrzycki, apeluje ustawicznie do swoich współbraci z kościołów wschodnich, aby wsparli te działania. Niestety, odzew jest znikomy. We wspólnej deklaracji Kościoła polskiego i Cerkwii greckokatolickiej z 26 czerwca 2013 r. zawarto wprawdzie zdanie „Widzimy też potrzebę godnego upamiętnienia ofiar w miejscach ich śmierci i największego cierpienia”, ale w praktyce na tym się tylko skończyło. Warto dodać, że biskupi-sygnatariusze, wzorem polityków, uchylili się napisania prawdy o ludobójstwie. Nie wspomnieli nawet, że dzień 11 lipca 1943 r., zwany „Krwawą Niedzielą”, to napad na dziesiątki świątyń rzymskokatolickich, w których zamordowano tysiące modlących się wiernych, w tym wielu kapłanów.
Nawiasem mówiąc, episkopat Polski wciąż nie chce rozpocząć beatyfikacji 160 duchownych zabitych przez banderowców. Jedynym wyjątkiem jest niedawno otworzony proces beatyfikacyjny ks. Ludwika Wrodarczyka, oblata, proboszcza w Okopach na Wołyniu, przerżniętego przez Ukraińców piłą na pół. Z kolei Cerkiew greckokatolicka nie chce odciąć się od kultu Bandery (syna unickiego księdza) ani też powiedzieć prawdy o udziale części jej duchownych w działaniach UPA i SS „Galizien”. Dla przykładu, w mordach w polsko-ormiańskim mieście w Kutach nad Czeremoszem wziął udział greckokatolicki ksiądz, który później został redaktorem radia „Swoboda” w Kanadzie.
Trzeba też dodać, że główny sygnatariusz listu ze strony greckokatolickiej, arcybiskup Światosław Szewczuk z Kijowa, uchylił się od spotkania z rodzinami pomordowanych. Nie zaprosił ich też na panichidę, nabożeństwo żałobne w cerkwi w Warszawie, choć zaprosił dygnitarzy państwowych i partyjnych. Nie pomodlił się też i nie zapalił zniczy na mogiłach pomordowanych, choć był na Lubelszczyźnie, zroszonej krwią zabitych przez UPA.
PRZYKŁADY POZYTYWNE – BORÓW, KAŁKÓW, WSCHOWA
Są jednak też pozytywne działania, najczęściej oddolne. Do nich należą budowa i odsłonięcie, praktycznie na terenie całego kraju, pomników upamiętniających ofiary, w tym w Chełmie, Prabutach, Kłodzku, Babicach i Bogdanowicach k. Głubczyc, Baborowie na Opolszczyźnie (dzięki staraniom burmistrz Elżbiety Kielskiej), Gromniku k. Tarnowa (przy zespole szkół), Smardzowie k. Wrocławia (upamiętnienie pomordowanych mieszkańców Barysza) oraz w Dzierżoniowie. W tym ostatnim mieście z inicjatywy Stowarzyszenia Kresowian Ziemi Dzierżoniowskiej, kierowanego przez Edwarda Bienia, powstały aż trzy pomniki – przy kościele, na cmentarzu i przy Rondzie Kresowian.
Do rangi symbolu urosły zmagania o pomnik na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, ustawiony przez Jerzego Korzenia i Towarzystwo Pamięci im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Z pomnika tego pod wpływem nagonki zorganizowanej przez PO i gazetę Adama Michnika chciano usunąć słowo „ludobójstwo”. Odbyło się w tej sprawie głosowanie w radzie miejskiej, które na szczęście, choć zaledwie jednym głosem, wygrali zwolennicy prawdy. Na pomniku tym umieszczony został także słynny napis; „Nie o zemstę, lecz o prawdę wołają ofiary”, który stał mottem wszystkich walczących o prawdę o Kresach.
Pomnikiem „żywym” z kolei jest Dom im. Dzieci Kresów w Lubinie, prowadzony przez Fundację im. Brata Alberta, a oddany do użytku w siedemdziesiątą rocznicę apogeum ludobójstwa na Wołyniu. Mieszczą w nim się warsztaty terapii zajęciowej dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. Jego przebudowa została sfinansowana przez Kresowian i ich sympatyków tak z Kraju, jak i Belgii, Kanady i USA.
Do upamiętnień niematerialnych z pewnością należą doroczne Dni Kultury Kresowej w Kędzierzynie-Koźlu, organizowane przez Witolda Listowskiego i tamtejsze Stowarzyszenie Kresowian, oraz konferencje naukowe, organizowane przez profesorów Leszka Jazownika i Bogusława Pazia. A także publikacje tak wybitnych specjalistów jak wspomniani Ewa Siemaszko i prof. Czesław Partacz oraz dr. Jerzy Kozakiewicz, pierwszy ambasador polski w Kijowie, dr Leon Popek, prof. Bogumił Grott, dr Lucyna Kulińska, ks. prof. Józef Marecki czy dr hab. Andrzej Zięba, krytyk działalności arcybiskupa greckokatolickiego Andrzeja Szeptyckiego.
Osobnym wydarzeniem, które bardzo mocno scementowało środowiska kresowe i patriotyczne był pierwszy od czasów wojny Marsz Pamięci w Warszawie, który 11 lipca 2013 r., w rocznicę „Krwawej Niedzieli” na Wołyniu, wyruszył z kościoła św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży do pamiątkowej tablicy na Domu Polonii na Krakowskim Przedmieściu. Brało w nim udział kilka tysięcy osób z całej Polski. Prezydent Bronisław Komorowski i minister Andrzej Kunert się nie pojawili, organizując własne niszowe uroczystości na bardzo odległym od centrum Warszawy Skwerze Wołyńskim.
Są też inicjatywy, które służą pojednaniu polsko-ukraińskiemu. Podam trzy przykłady.
Pierwszym jest gmina Borów k. Strzelina, do której po wojnie przesiedlono osoby wypędzone ze zniszczonego przez UPA Korościatyna k. Monasterzysk (powiat Buczacz). Dzięki wspólnemu wysiłkowi wójta Waldemara Grochowskiego i nauczyciela historii Mariana Grabasa oraz rady gminy, zespołu szkół i parafii zebrano sporą kwotę, za którą na zbiorowej mogile pomordowanych w dawnym Korościatynie, zwanym dziś Krynicą, wzniesiono okazały krzyż z dwoma tablicami, po polsku i po ukraińsku, z nazwiskami ofiar. W uroczystości poświęcenia wziął udział tamtejszy ksiądz greckokatolicki wraz z wiernymi. Co roku do pracy przy grobach przyjeżdżają tutaj uczniowie z borowskich szkół. Z kolei na kościele w Borowie obok tablicy upamiętniającej ofiary jest także tablica poświęcona tym sprawiedliwym Ukraińcom, którzy ratowali Polaków.
Drugim jest Kaplica Wołyńska, będąca częścią Golgoty Narodu Polskiego w sanktuarium maryjnym w Kałkowie-Godowie k. Starachowic. W niej to z inicjatywy Antoniego i Eugeniusza Mariańskich oraz Leona Karłowicza powstało szereg tablic, w tym też jedna w języku polskim i ukraińskim, dedykowaną tym Ukraińcom, którzy zostali zamordowani przez UPA za ratowanie swych polskich sąsiadów. 3 maja 2012 r. miałem zaszczyt ją poświęcić. Trzeba tutaj dodać, że władze Trzeciej RP nie dbają o pamięć o sprawiedliwych Ukraińcach i nie naśladują w tym zakresie władz Izraela, które pamiętają o wybawicielach swoich rodaków. Wyjątkiem był śp. rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski, który zainicjował działania w sprawie nadania medalu wzorowanego na izraelskim medalu „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Niestety, po tragicznej śmierci rzecznika jego następczyni nie podjęła dalszych kroków i owa szlachetna inicjatywa upadła.
Trzecim jest Wschowa, miasto w którym Stowarzyszenie „Huta Pieniacka” pielęgnuje pamięć o nieistniejącej już wsi o tej nazwie (w centrum miasta ustawiony jest okazały pomnik z nazwami wymordowanych miejscowości). Jego członkowie i sympatycy, wspierani przez Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński, co roku wyjeżdżają tam, gdzie leżała zrównana z ziemią i wymordowana przez Ukraińców z SS „Galizien” miejscowość, aby dbać o pomnik i okoliczne cmentarze. Wyjazdy te przynoszą dobre owoce. 25 sierpnia 2013 r. grekokatolicy z ukraińskiej wsi Hołubica, sąsiadującej dawniej z Hutą Pieniacką, przekazali do klasztoru franciszkańskiego we Wschowie monstrancję, która w czasie napadu została zrabowana z huciańskiego kościoła (dziś po nim nie ma ani śladu).
W czasie przekazywania przewodnicząca stowarzyszenia, Małgorzata Gośniowska-Kola (córka jednej z nielicznie ocalałych) zaznaczyła, że uroczystość jest symboliczna i przejmująca, gdyż po 70 latach, rzymscy katolicy i grekokatolicy gromadzą się wokół monstrancji. Powiedziała także:
Wasz gest, nasza wspólna modlitwa, pokazują, że wszyscy tu obecni chcą dobra. Dziękujemy wam, że pokazaliście, że ostatecznie zawsze zwycięża dobro. Niech ta droga do Huty Pieniackiej zawsze będzie drogą ku dobru i prawdzie.
Chciałoby się powiedzieć, szanowni politycy, pojeźdźcie do Korościatyna i Borowa oraz Kałkowa-Godowa, Huty Pieniackiej i Wschowy, a zobaczycie tę drogę, która najlepiej prowadzi do pojednania pomiędzy dwoma słowiańskimi i chrześcijańskimi narodami.
Ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski do książki Aleksandra Szumańskiego.