Chciałbym, żeby wszyscy nie zmuszali mnie w sobotę do żalu, że „nasi chłopcy” przegrali, że musimy teraz być z nimi, i że nie dość dobrze kibicowaliśmy.
Miałem dziś rano na twitterze wymianę opinii w Łukaszem Warzechą na temat kibicowania w wykonaniu Irlandczyków. A przed chwilą zobaczyłem w „Faktach” entuzjastyczną relacją Jana Błaszkowskiego utrzymaną w równie podobnym tonie. Jeśli dwie osoby przeze mnie cenione mówią i piszą rzeczy, z którymi się nie zgadzam, warto zasiąść do laptopa.
Wszyscy, także Warzecha i Błaszkowski, są zachwyceni tym, jak kibicowali i jak zachowywali się po klęsce swojej drużyny kibice Irlandii. A ja uważam ich zachowanie za sprzeczne z tym, co ja uważam za kibicowanie. Dlaczego? Bo sądzę, że to piłkarze są dla kibiców, a nie kibice dla piłkarzy. Śmieszy mnie, że iżby być zakwalifikowanym jako dobry fan futbolu, trzeba jeździć za swoim zespołem, wspierać go nawet w najgorszych momentach, trzymać za niego kciuki, nawet jak mu fatalnie idzie i zawodnicy popełniają błąd za błędem. A jak już przegrają, to mam się cieszyć, ze zrobili to w dobrm stylu, choć się skompromitowali tym, że – na przykład jak Irlandczycy – jako pierwsi odpadli z gry. Coś tu nie gra? To oni są dla mnie, czy ja dla nich? Kto komu ma dostarczać rozrywki, kto jest tu biorcą a kto dawcą radości, kto komu ma służyć? Ci ludzie zarabiają ogromną kasę i za to mają dawać mi miły sposób spędzania wolnego czasu, mają zachwycać mnie swoją grą, mają dostarczyć mi radości i fanu.
A żąda się ode mnie, katując przykładem Irlandczyków, czegoś dokładnie odwrotnego – mam jeździć za tymi facetami, wspierać ich, wybaczać fatalną grę, kopaninę, a jak już przerżną, co mieli do przerżnięcia, to winienem im klaskać, chwalić, że grali do końca i najlepiej śpiewać, że nic się nie stało. To jakiś absurd i odwrócenie ról – ja mam sobie siedzieć przed telewizorem, marudzić, kiedy faceci, którzy nic innego nie robią całe życie, nie potrafią przyjąć piłki, wyśmiewać się z ich póz i min. Lub zachwycać się nimi, kiedy grają koncertowo, kiedy pokonują innych, kiedy są świetni. Inaczej staję się więźniem tych, których zadaniem jest dostarczanie mi rozrywki.
Kibicowanie w stylu, do którego zachęcają mnie Warzecha i Błaszkowski, ma coś wspólnego z sadomasochistycznym związkiem. Mam być na dobre i na złe z moim zespołem, mam go wspierać i mu pomagać. Ej, ludzie, to jest sport – tu chodzi o zabawę. Mam, za swoje pieniądze, dostać dobre widowisko w wykonaniu mojej ulubionej drużyny, a nie zostać jej więźniem i wspierać tych, których zawodem jest dostarczanie mi fanu. Jak przegrywają, to mam prawo, a nawet obowiązek, wyrazić swoje rozczarowanie i zawód, a jak zostają mistrzami, to mam prawo, a nawet obowiązek, cieszyć się tym i skakać do góry. W przeciwnym przypadku sport przestaje być sportem, kibic kibicem, a gladiator gladiatorem.
Chciałbym, żeby pamiętali o tym wszyscy, w sobotę. I żeby nie zmuszali mnie do żalu, że „nasi chłopcy” przegrali, że musimy teraz być z nimi, i że nie dość dobrze kibicowaliśmy. A dlaczego? Bo nic się nie stało. Naprawdę -nic się nie stało i tak właśnie trzeba całe to zamieszanie traktować. A jak wygramy, to…będziemy mieli powody do radości, choć także nic się nie stało. To jest kibicowanie – reszta to fanatyzm i ideologizowanie sportu.