…czyli epoka wiedzy „po polsku” to kolejne nieprzemyślane działanie władz państwowych i samorządowych, za które w przyszłości zapłacimy wysoką cenę jako społeczeństwo i państwo, stając się skansenem
naukowym, kulturowym, cywilizacyjnym i gospodarczym Europy – taka jest moja diagnoza wyprzedzająca bieg wydarzeń. A wydarzenie te są takie, że z polskiej mapy ginie około 1500 szkół różnego typu, w tym przedszkoli, że jak przewidują fachowcy razem ze szkołami ma zmaleć kadra nauczycieli o prawie10 tysięcy pedagogów różnej specjalności, między innymi matematyków, fizyków, chemików, biologów, czyli kadry już dzisiaj deficytowej w wielu szkołach. Z roku na rok, wskutek tego „deficytu” przybywa nam obywateli, którzy nie mają nie tylko żadnego pojęcia o rachunku różniczkowym, o prawie Archimedesa, o układzie okresowym pierwiastków, o cyklu komórkowym i cytokinezie, ale nawet nie potrafią szybko obliczyć, ile to jest 17,5 procenta od kwoty 13.500 złotych, czy napisać pięć zdań w języku ojczystym, bez błędów ortograficznych i z właściwie wstawionymi przecinkami. Taka jest brutalna prawda.
Zapowiadana dalsza likwidacja szkół, głównie w mniejszych miejscowościach i wsiach – niektóre metropolie wojewódzkie mają takie same zamiary, a nawet je realizują – i zwalnianie z pracy nauczycieli, bo podobno jest „niż demograficzny” i jest zbyt mało dzieci, oraz młodzieży, aby utrzymywać „kosztowne” szkoły, każe poważnie zastanowić się nad kondycją intelektualną tych, którzy podejmują, bądź przygotowują takie decyzje. Argumenty w rodzaju, że „Polacy nie chcą mieć dzieci”, „Dzieci nam ubywa”, „W klasach bywa często tylko po kilkoro uczniów”, „Sale świecą pustkami” czy „Gminnych i miejskich budżetów nie stać na utrzymywanie kadry nauczycielskiej”, to wstrętna, obrażająca inteligencję propaganda wprost z „Ciemnogrodu”. Owszem, dzisiaj faktycznie mamy niż demograficzny, spowodowany głównie czynnikami natury ekonomicznej, narastającym bezrobociem, pogłębiającym się ubóstwem społeczeństwa, brakiem mieszkań dostępnych dla przeciętnych ludzi i brakiem perspektyw, ale to nie znaczy, że jest to sytuacja nieodwracalna. Za rok, za dwa lata, sytuacja może radykalnie odmienić się – czego wypada sobie życzyć – i nowi obywatele zaczną nam się „sypać” jak dojrzałe śliwki z drzew w ogrodzie. Kto nam wtedy wybuduje nowe „Tysiąc Szkół na Tysiąclecie”, skoro PRL-u już nie ma i skąd weźmiemy wtedy kilkanaście tysięcy wyspecjalizowanych nauczycieli? Dzisiejsi bezrobotni „magistrowie” po naszych zapyziałych uniwersytetach, po paru kolejnych latach bezrobocia, może będą nadawać się „na zmywak” do Londynu, ale na pewno nie do nauczania i wychowywania pokolenia XXI wieku. I co wtedy? Zaimportujemy pedagogów z Chin?
Jeżeli jest w szkolnictwie taki okres czasowej zapaści, braku uczniów dla niektórych szkół, to, jak mawiają Francuzi, w tej sytuacji ( dans cette situation ) należy wziąć na „przeczekanie” podobnie jak to się dzieje w wojsku: wojny nie ma i na razie taka się nie zapowiada, a armia mimo tego stale konserwuje czołgi, „pieści” F-16 i inne latające cuda, a także armat, rakiet i karabinów maszynowych nie oddaje hutom na żyletki, prawda? Tak samo trzeba postąpić ze szkołami i nauczycielami: puste szkoły ( jeśli takie rzeczywiście są ) należy chronić, konserwować i utrzymywać, latem wietrzyć, zimą ogrzewać, a nauczycieli zamiast na bezrobocie, czyli w istocie rzeczy do obszaru wykluczenia społecznego, skierować na kilkuletnie doskonalenie zawodowe do różnych uczelni, także zagranicznych, żeby za te kilka lat naprawdę potrafili naszą młodzież solidnie i nowocześnie nauczać. I niech mi nikt nie mówi, że Polski na to nie stać, że jest biedna i stale na dorobku. Jakoś miliardy złotych na puste dzisiaj stadiony ( Euro spoko, piłka wysoko ), nikomu zresztą niepotrzebne, znalazły się, a na szkoły i nauczycieli dla tych szkół, pieniędzy nie ma?