Nie, nie wasze i moje. Nasze – oznacza moje i mojej ś.p. mamy.
Minął 13 grudnia. Każdy, choćby mimowolnie, wrócił pamięcią do swojego grudnia 81 roku. Ja tego dnia bieżącego roku byłem odcięty od informacyjnego świata, gdyż jak wiecie, opady śniegu sparalizowały energetykę kijowskiego obwodu pozbawiając mnie dostępu do prądu na cały tydzień, przez co swoje wspomnienia snuję dopiero teraz.
Ten zbieg okoliczności jest przyczyną tego, że wspomnienia mają charakter narodowo-świąteczny, a więc jeszcze bardziej osobisty.
Noc z 13 na 14 grudnia 1981 r. przespałem snem niewinnego dzieciątka, ale za to w aktywną część pierwszego dnia stanu wojennego wszedłem z prędkością ekspresu, ratując tym samym wielu działaczy Solidarności przed aresztowaniem.
Następne kilka dni byłem bez przerwy na nogach i do tego w centrum lokalnych wydarzeń, ale gdy się w końcu od tych wydarzeń oderwałem, to nie zwracając uwagi na zakaz przemieszczania się wsiadłem do pociągu i pojechałem na kraj Polski do teściów. Pociąg był pusty, czym różnił się od tego, którym jechała w grudniu 1941 moja mama, ale cel przeświecał nam jeden. Była to wyprawa po prowiant.
Mama wracała wagonem, zabitym do sufitu zakazanymi towarami, którego nie kontrolowali ani hitlerowcy, ani żandarmi, gdyż już na ten moment wypracowany został system robienia składki ("dziesięcina") i przekazywania im "okupu".
Mnie teściowie podarowali nową "Syrenkę", co dało mi możliwość zabrania ze sobą nawet półtuszę świni, ale spowodowało, że w drogę powrotną wyruszyłem na puste drogi i do tego pierwszy raz za kierownicą.
Drogi to były tylko pozornie puste. Cywili na nich nie było, ale przy wjazdach do miast, i na wyjazdach z nich, stały posterunki wojskowe, które … nie zatrzymały mnie ani razu. Dlaczego tego nie zrobiły – nie rozumię do dzisiaj i chyba już nigdy nie zrozumię. Mogę tylko przypuszczać, że chyba tylko na złość swoim dowódcom, którzy najczęściej porzucali ich na pastwę losu (to jest na pastwę mrozu).
W tej podróży towarzyszył mi mój Anioł Stróż i niech nikt nie próbuje się z tego śmiać. W pewien moment postanowiłem pojechać na skróty (mimo tego, że byłem pierwszy raz za kierownicą) i wogóle nie zastanawiałem się nad tym, że jadę zimą, że wieje wiatr nasypując na drogi zaspy, i że na drodze nie ma żadnego innego samochodu oprócz mojego (a szczególnie w miejscu tego skrótu!).
Na jednym ze skrzyżowań, w szczerym polu, miałem skręcić w prawo, ale gdy się zorientowałem, było już za późno. Wdepnąłem hamulec i samochód potoczył się dalej sam –prosto z nasypu drogi w rów. Wygrzebałem się na drogę i w pierwszy moment, aż zamarłem z przerażenia. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tragedii sytuacji. Na drodze nikogo, a moje doświadczenie równe zeru.
Złapałem się za głowę i zacząłem kołysać się na boki stękając różne Aj! Waj!, czym napewno przypominałem przydrożnego żyda. Trwało to jakiś czas. Wypaliłem kilka papierosów, ale ponieważ sytuacja nie zmieniała się, zlazłem do rowu, wsiadłem do kabiny i … wyjechałem na drogę.
Gdy podobne tarapaty spotkały mnie, kiedy już byłem doświadczonym kierowcą, to z rowu musieli wyciągać mnie ciężarowym samochodem.
Do domu dojechałem szczęśliwie. Na świątecznym stole było wszystko. I szynka i zupa grzybowa. Nie zabrakło opłatka i pierogów z kapustą i grzybami. Od teściów przywiozłem wszystkie ingredienty na kutię.
Jednak nasze stoły świąteczne, mamy z 1941 i mój z 1981, różniły się tym, że na mamy stole nie było ani karpia, ani tradycynego śledzia.
Przeżyłem 62 lata i dożyłem do … 1941 r.
Po raz pierwszy, w moim świadomym życiu, na moim wigilijnym stole nie będzie karpia, śledzia, szynki, kiełbasy, kutii, etc.
Skąd wiem o tym? Już jest 21 grudnia, a nasz portfel jest pusty. Nie dosyć, że rok był bardzo skąpy na dochody, to jeszcze ostatnie dni wypłukały nas całkowicie. Moje Panie, żeby nie stracić pracy, jeździły na robotę taksówką, gdyż nasz samochód odmówił posłuszeństwa, a publiczny transport po okolicznych miejscowościach nie jeździ.
Nie jest dobrze, ale mogłoby być gorzej.
Mojej mamie codziennie groziły łapanki.
63 zamieszkałe punkty w Kijowskim Obwodzie dalej są bez prądu, i tysiące ludzi, w tym w Centrum Kijowa – bez ogrzewania.
Od mrozów zmarło już w Ukrainie 40 osób (to bez tych, którzy idą pod lód).
Moja 5-cio letnia wnuczka liczy już do stu i zna już Boga Kosmosu, oraz pomocników Świętego Mikołaja.
Życie trwa.
Wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę wszystkiego nastolnego, w cieple i świetle lamp.
I nie przejmujcie się takimi jak my. My mamy o krok bliżej do wiekuistego szczęścia!
Fizyka dla tych, którzy chca zrozumiec! Polityka dla tych, którzy zrozumieli!