W okresie przedwyborczym Polska staje się krajem mlekiem i miodem płynącym. Kandydaci są z Narodem, rozdają kawę, rozmawiają na ulicach, uśmiechają się od ucha do ucha w dziesiątki obiektywów, mają czas na wypowiedzenie banałów i frazesów oraz odpowiedzi na poważniejsze pytania typu: „jak żyć”. Jednym słowem rozumieją nasze, ziemskie problemy. Raz na 4 albo 5 lat ogarnia ich szał łączenia się z ludem i czują nieprzepartą potrzebę uściśnięcia rąk, poklepania po plecach, przejechania się autobusem i odwiedzenia fabryki śrub stawiającej sobie ambitne cele produkowania jeszcze więcej śrub specjalnego przeznaczenia.
Ilość obietnic rozdawanych na prawo i lewo przekracza w okresie przedwyborczym wszystko to co można sobie jeszcze było wyobrazić w poprzednich kadencjach prezydenckich. Wszystko okazuje się możliwe, jest na wyciągnięcie ręki i łatwe do rozdania. Zmiana polityki to oczywiście priorytet, no bo jak politycy zamienią się miejscami to już od tego samego poprawi się nam samopoczucie i przyrośnie dochód ( na łebka no i oczywiście ten tam jakiś europejski) a jak będą JOWy to ho, ho Panie dzieju będą samorządni obywatele u władzy. I codziennie będą dla nas ( a nie dla siebie) pracować jak Pan Bóg przykazał a Unia Europejska zatwierdziła.
Przedszkola i uczelnie, szkoły i szpitale, wojsko i emerytury, płace i gaz, inwestycje no i to, no jak mu tam, no to POROZUMIENIE i ZGODA – wszystkiego będzie więcej, będzie taniej, będzie lepsze i będzie tego w bród. W odróżnieniu oczywiście od tego co było a czego nie umiał zapewnić poprzedni prezydent, rząd, samorząd, gmina i pan dyrektor.
Politycy sprzedają gruszki na wierzbie, wyborcy się cieszą i kupują. Ogólna przecena i wyprzedaż, im więcej tym lepiej a po wyborach i tak „kupujący” wyborcy będą płacić nowe ceny no bo przecież kasa musi się zgadzać a z próżnego to i Salomon nie naleje. Można by oczywiście udawać Greków i dziwić się, że zaciągane długi trzeba spłacać ale aż tak bardzo „południowi” nie jesteśmy i sjesta ciągnąca się do popołudnia do wieczora nie bardzo nam pasuje.
Na czas wyborów stajemy się jedna po części Grekami i łykamy obietnice jak tuczone gęsi na wątróbkę. Pytania skąd, jak to możliwe, kto będzie za obietnice musiał płacić nie bardzo nas zajmują bo przecież TERAZ to nic nie kosztuje a później to się zobaczy. Albo ONI nie pozwalają albo to ICH przeszła wina albo dołki kopią albo ta cholerna Unia się nie zgadza. W każdym razie myślimy o szarym człowieku i nawet Biuro Porad Prawnych powołamy z naszym znanym blogerem Wojciechowskim a ten wie jak się pomaga. W PRLu też ludziom przecież w sądach pomagał.
Jeszcze tylko 10 dni i wszystko wróci powoli do normy. Obietnice pisane na wodzie, następne wybory z innymi nazwiskami i będą nowe obietnice. Nic nie kosztują a przyjemnie posłuchać i pomarzyć jak to świat będzie teraz piękny. Wyborcy odejdą od jednych partii, pójdą do innych albo nowe partie powstaną i będą też obiecywać to co dawniej było niemożliwe. Nowi politycy, stare metody od lat takie same. Przypudrowane twarze, wyreżyserowane, spontaniczne spotkania, wciągnięte brzuchy, wyciągnięte z lamusa slogany i hasła o równości, sprawiedliwości i wyplenieniu zła, korupcji i systemowych układów. Tak jak gdyby stary system różnił się od nowego. Tak jak gdyby zbudowano nowego człowieka nie opierając się na starym.
Nasi milusińscy politycy dwoją się i troją. Wszystko dla nas robią. Przez kilka tygodni co 4, 5 lat. I trudno się dziwić, że po tak olbrzymim wysiłku muszą przez następne 4, 5 lat odpocząć.