Z bajek i powiastek mało polskich a z pamięci pogubionych…
ŚLEPE ANIOŁY – narodziny legionu…
Trochę się pozbierałem po utracie skrzydeł. Blizny jeszcze krwawią ale tylko wtedy, gdy marszczę czoło próbując zrozumieć, kto dziś umywa ręce udając że to nie jego sprawa. Nie latam już… to boli… żal swobody w przestworzach… ale pomimo pogarszającego się wzroku i coraz to grubszych okularów zaczynam dostrzegać rzeczy które usiłowano nam splugawić przez ostatnie lata… Przygarbiony i wolniejszy niż wcześniej próbuję podnosić głowę i widzę dookoła sylwetki innych równie mocno pociętych odłamkami wraku, którzy potracili słodki luksus złudzeń i obojętności, ale odzyskali pamięć. Idą powoli, przytłoczeni i wyciszeni, ale dumni z tego kim są, skąd pochodzą i dokąd zmierzają. Ceną za odzyskanie wzroku była utrata skrzydeł… Kości zostały porzucone… Kto się tak boi tej dumy z własnego dziedzictwa? Jesteśmy przecież we własnym kraju… Otwarta rana z pękniętej pod pałacem prezydenckim arterii przez siedem kolejnych dni wylewała falami pulsującą lawę, której zatamować nie mogli pielgrzymi ze wszystkich stron kraju, przyklękający na kilka mgnień przy wystawionych szczątkach… rubinowa poświata rozjaśniała ponury mrok jaki zapadł nad stołecznym miastem… jakieś uwierające ciało obce sztywno wbite obok katafalków niczym wartownik na służbie nie pozwalało się ranie zasklepić… Dnia ósmego strumienie lawy skostniały niczym wosk kapiący ze świecy na zdrętwiałe ulice a pożegnanie Srebrnych Dzwonów zapieczętowało koniec epoki uśmiechniętych kłamstw.
Legion przebudził się raz kolejny.
Czas zacząć zadawać pytania…
Słowo po słowie…
Polak, Wegier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki (weg. Lengyel, Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát). Boze chron Wegry i Rzeczpospolita.