Przyszło mi do głowy, że rządzący mogliby sprzedawać nam powietrze. Powietrze w Warszawie byłoby droższe niż powietrze w Bełchatowie, a powietrze na Mokotowie droższe niż w Markach.
Kilka dni temu przeczytałam o międzynarodowej grupie przestępczej zmuszającej ludzi do niewolniczej pracy. Ciekawe jest to, że w zorganizowanym przez siebie obozie pracy przestępcy stwarzali pozory praworządności. Na wstępie obciążali pracownika gigantyczną opłatą za pośrednictwo w znalezieniu zatrudnienia. Mieszkanie w rozpadającym się baraku kosztowało jak za 5 gwiazdkowy hotel, a zupa z obierek jak ostrygi. Wyznaczali też bardzo niską stawkę za godzinę. Zarobione pieniądze odliczali od długu, który w ten sposób nieustannie wzrastał. Niektóre ofiary tego systemu spędziły w obozie kilkanaście lat. Niektóre zostały podobno wykupione przez rodziny.
Struktury gangsterskie, żerujące na zdesperowanych ludziach pożyczających pieniądze od firm reklamujących swe usługi na przystankach i drzewach, też stwarzają pozory praworządności. Wyznaczają arbitralnie karne odsetki, na przykład w wysokości 10% dziennie i egzekwując przepisanie na nich mieszkania, działają w swym mniemaniu w majestacie własnego prawa.
Podobnie działali przestępcy ukazani w opartym na faktach filmie „Dług”. Obciążyli niefortunnych biznesmenów honorarium za samą rozmowę w sprawie ewentualnej pożyczki. Potem ustalili horrendalne karne odsetki.
Taki proceder w gwarze przestępczej nazywa się „naliczaniem”.
Od znajomych uczniów słyszałam, że w relacjach z grupami wymuszającymi haracze w szkole obowiązuje prosta zasada. Nie wchodzić z nimi w kontakt. Nie odpowiadać na pytania. Nie podnosić głowy. Nie patrzeć w oczy. Inaczej cię „naliczą” i zacznie się horror. Mój rozmówca został naliczony za zaśmiecanie klasy, gdy upuścił ołówek.
Czy nam to czegoś nie przypomina? Czy my wszyscy nie jesteśmy przypadkiem „naliczani” przez własne państwo? Czy nie „naliczają” nas również struktury zewnętrzne? Przecież opłata za emisję CO2 to jako żywo „naliczanie” za zaśmiecanie klasy.
Wiele lat temu nad Sekwaną kupiłam komuś w prezencie paryskie powietrze zamknięte w konserwie. Kosztowało bodajże 10F.
Przyszło mi do głowy, że rządzący też mogliby sprzedawać nam powietrze. Po prostu prawo do oddychania. Powietrze w Warszawie byłoby droższe niż powietrze w Bełchatowie, a powietrze na Mokotowie droższe niż w Markach.
Ceny 1 m sześciennego powietrza ustaliłyby chętnie rady gmin. To byłoby (zamiast proponowanego podatku katastralnego), podstawowe źródło ich dochodu. Zużycie w zależności od wieku mieszkańca ustalaliby wysoko płatni eksperci.
Osoba oddychająca bezprawnie byłaby przymusowo przenoszona do specjalnego kontenera w gminie o najtańszym powietrzu. Osoba, której nie byłoby stać nawet na najtańsze powietrze byłaby (dla własnego dobra oczywiście) poddana działaniu pawulonu. Mamy specjalistów w Łodzi, którzy mogliby poprowadzić kursy stosowania pawulonu dla lekarzy pierwszego kontaktu.
Nie pisz takich rzeczy- powiedział mi syn. Przecież oni podchwycą to i zrealizują.