Ostatnio w artykule zatytułowanym „Kilka słów prawdy o naszych austriackich przyjaciołach”(1), pozwoliłem sobie przedstawić mechanizmy „miękkiego” kolonializmu jaki jest obecnie stosowany na terenie wschodnich obszarów Unii.
Z przysłowiowego braku laku, unijni przywódcy uciekają się obecnie do popisów oratorskich. W czasie pobytu w Nicei, prezydent Francji Nicolas Sarkozy roztoczył przed swymi słuchaczami wizję wspaniałej Europy. Według prezydenta, Europa stanowi szczyt ludzkich osiągnięć cywilizacyjnych i właśnie dlatego warta jest wszelkich naszych poświęceń. Stanowiła ona dotychczas i stanowić będzie w przyszłości oazę dobrobytu i szczęśliwości. Nie możemy jednak dopuścić do błędów przeszłości, które wyrażały się w wojnach i ludobójstwie jakie dokumentuje nasza historia. Panaceum w tym zakresie stanowi oczywiście „nasz wspólny dom” jakim jest UE.
Jak wiemy z doświadczenia punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i dlatego trudno się dziwić retoryce prezydenta. Dla wielu jednak Europa nie była i nie jest tak wymarzonym rajem jakby sobie tego życzył Nicolas Sarkozy. Cały kolonialny świat pracował w pocie czoła aby zachodni Europejczycy mogli do woli pławić się w dobrobycie i swej własnej pysze.
Wspomnienie morderczych wojen i obozów koncentracyjnych nie jest z całą pewnością przyjemne. Problem w tym, że w celu uniknięcia takich przykrych sytuacji w przyszłości, Unia Europejska stara się wymusić środkami pokojowymi, to co dotychczas uzyskiwano od swych ofiar za pomocą przemocy. Z pozycji takiego właśnie paradygmatu występują obecnie Niemcy i Rosja oskarżając Polskę o wywołanie II Wojny Światowej. Gdyby ofiara się nie broniła, nie byłoby również niefotogenicznej przemocy, w związku z czym to właśnie ona odpowiedzialna jest za te wszystkie nieszczęścia. Jakież to proste i logiczne.
W unijnych ramach wschodnioeuropejskie ofiary zachowują się już potulnie, umożliwiając swą eksterminację za pomocą bardziej cywilizowanych i estetycznych metod.
Niestety jak w przypadku każdego wielkiego projektu, niejednokrotnie stają na jego drodze wichrzyciele. Zmusza to naszych unijnych władców do energicznej reakcji. W czasie gdy nasz złotousty Nicolas rozwijał przed swymi słuchaczami rajską wizję, w tak zwanym „Parlamencie Europejskim” rozgrywał się mniej przyjemny spektakl. Unijni oficjele publicznie pomiatali i mieszali z błotem węgierskiego premiera Viktora Orbana. Zgodnie z demokratycznymi regułami przeprowadził on w swym kraju zmiany konstytucyjne, które znacznie utrudniłyby dalszą kolonialną eksploatację Węgier przez UE. Zwymyślano go za to porządnie, oskarżając przy tym o wprowadzanie, dyktatury, faszyzmu i wszelkiej innej ciemnoty. Pod presją eurodeputatów zmuszony był do deklaracji chęci wycofania się z niefortunnych reform konstytucyjnych i to pomimo poparcie udzielanego mu przez Naród, który pod hasłem „ręce precz od Węgier” demonstrował na jego rzecz w Budapeszcie.
Wydarzenia ostatniego okresu zdarły już ostatecznie zasłonę demokracji i praworządności w jaką od zarania stroi się Imperium Euroatlantyckie (US&UE). Bezczelna przemoc, wyzysk, łamanie elementarnych praw człowieka szczerzy do nas swe kły z konstrukcji zwanej przekornie Pax Americana.
Najwyższy czas na przerwanie tego „pokoju” funkcjonującego przy akompaniamencie gwizdu spadających w wielu zakątkach świata bomb. Czas przestać być „dumnym” w momencie wtłaczania twarzy w łajno. Czas przestać delektować się „dobrobytem” polegającym na nędzy, wyzysku i upodleniu. Czas zacząć nazywać rzeczy po imieniu!
Dla nas, mieszkańców Europy Środkowej nadszedł już najwyższy czas na rozliczenie się z naszymi zachodnimi kolonizatorami!
Aby można było tego dokonać trzeba najpierw odzyskać wolność osoby ludzkiej, która została zawłaszczona przy pomocy manipulacji i terroru psychologicznego.
Po upadku bloku sowieckiego, jego ofiary obrabowano z resztek majątku a także godności osobistej i poddano obróbce przekształcając większość osobników z gatunku homo sovieticus w „europejczyków” , a pozostałych zagnano do rezerwatu zwanego Ciemnogrodem. Potem wtłoczono nas do eurokołchozu.
Przestępstwem stało się „nie kochanie” zboczeńców, Murzynów, czy Arabów hasających swobodnie po naszym kraju. Zbrodnią było „boczenie się” na Niemców, czy innych zachodnioeuropejskich „nadludzi”, którzy z coraz większą bezczelnością wyzyskiwali nas i pomiatali nami.
Ostatnio w artykule zatytułowanym „Kilka słów prawdy o naszych austriackich przyjaciołach”(1), pozwoliłem sobie przedstawić mechanizmy „miękkiego” kolonializmu jaki jest obecnie stosowany na terenie wschodnich obszarów Unii.
Komentarz jednego z czytelników skłonił mnie do napisania kilku słów odnośnie rozgraniczenia misji ewangelizacyjnej Kościoła Katolickiego od jego działalności politycznej. Poniżej zamieszczam wspomnianą wypowiedź:
Hipokryzja. Jestem ciekaw czemu zawsze w opiniach tego typu jest pomijana katolickość Austrii i jej zasługi dla utrzymania silnej pozycji katolicyzmu w Europie. Niewygodny temat? Tak samo ”gratuluje” wkładania wszystkich Niemców do jednego wora z Hitlerem. Za Benedyktem też nie przepadasz? Może czas w końcu skończyć te szarady i utworzyć kościół ”polskokatolicki”??
Należy przypuszczać, że autor tego komentarza uważa się za dobrego, umiarkowanego Katolika, Polaka i Europejczyka, a nie za „zideologizowanego” głupca.
Hierarchiczny Kościół Katolicki, jak każdy suweren (Państwo Watykan) i jako międzynarodowa organizacja posiadająca swe struktury w większości krajów świata, ma nie tylko prawo, ale i obowiązek aktywnego działania w sferze politycznej i społecznej naszego globu. Rola ta powinna być jednak czytelnie oddzielona od ewangelizacyjnej. Tylko w tej ostatniej magisterium kościoła jest obowiązujące dla jego członków, a według jego własnej doktryny, nieomylność Papieża ogranicza się tylko i wyłącznie do spraw wiary.
Tymczasem rozgraniczenie tych dwu funkcji nie jest klarownie komunikowane wiernym. Rodzi to chaos w umysłach prostych ludzi. Zwłaszcza w ostatnim krytycznym okresie likwidacji polskiej suwerenności w ramach III RP i UE, polityczne działania polskiego Papieża, Kurii Rzymskiej, czy innych kurii niższego stopnia, odbierane były przez społeczeństwo, jako bezwzględne dyrektywy dla nich jako katolików. Wymowną ilustrację tego stanowi zapamiętany prze zemnie obraz ze spotkania Ojca Świętego z Polakami w Rzymie tuż przed referendum na temat przystąpienia III RP do UE. Telewizja pokazała wypowiedź pewnej kobiety, która z infantylnym uśmiechem na ustach zadeklarowała, że „planowała głosować w referendum na nie, ale wypowiedź obecna Ojca Świętego sprawiła zmianę jej stanowiska”. Podskoczyła przy tym z radości jak mała dziewczynka. „Polska” telewizja zaprezentowała zapewne ten epizod jako dobitny przykład tego jak łatwo manipulować polskimi katolikami.
Polityka Watykanu z tego okresu skutecznie zneutralizowała wszelkie próby przeciwstawienia się temu anschluss’owi. Doświadczył tego wielokrotnie premier Giertych, któremu na każde „unijne nie” przeciwstawiano stanowisko Papieża. Musiał się wtedy wycofywać rakiem, ratując się powszechnie używaną w owym czasie frazą-wytrychem: „Co też Ojciec Święty miał na myśli?”. Polscy katolicy słuchając wypowiedzi politycznych JP2 widzieli w nim jedynie polskiego duszpasterza działającego w ich interesie i Ojczyzny. Nikt nie powiedział im, że nawet gdyby chciał nie mógłby występować w tej roli. Piastując to stanowisko musiał występować w roli absolutnego Zwierzchnika Państwa Kościelnego (Watykanu) i tylko w takim kontekście powinno odbierać się Jego polityczne deklaracje.
Teoretycznie polityczna działalność JP2 powinna odzwierciedlać autentyczne interesy tego Państwa. Czy jednak tak było? Dyplomacja watykańska w raz z niemiecką odegrały kluczową rolę w zainicjowaniu procesu rozpadu Jugosławii. Watykan był pierwszym państwem, które uznało niepodległość Słowenii. Pozornie postępowanie takie wydaje się logiczne. Kościół katolicki uznaje niepodległość katolickiego państwa, odrywającego się z multi-religijnej Jugosławii. Krok ten zantagonizował jednak ortodoksyjnych Chrześcijan rządzących tym państwem z Belgradu. Uderzał więc w jeden z podstawowych celów Papieża jakim było zbliżenie wszystkich odłamów Chrześcijaństwa. Oderwanie Słowenii skatalizowało wieloletnią wojnę domową, w której prawdziwymi zwycięzcami okazała się muzułmańska dzicz, no i .. Niemcy. Dziś Budneswehra pod unijną przykrywką okupuje serbską prowincję Kosowo i robi sobie apetyt na inne bałkańskie podboje.
W kontekście zacytowanej powyżej uwagi czytelnika, jeżeli już dopatrywać się jakiś„zasług” w stosunkach niemiecko-katolickich to raczej Kościoła w sprawie germańskiej a nie vice versa.
Czas już chyba najwyższy by jasno i bez ogródek sprecyzować prawa i obowiązki Katolika. Katolik nie musi „przepadać” za żadnym z ziemskich pasterzy naszego kościoła. Nie ma też obowiązku bezmyślnie wykonywać politycznych poleceń tychże. Ma jedynie obowiązek kochać Chrystusa i wypełniać Jego przykazania zgodnie z nauką Kościoła.
Ale nawet te ostatnie powinien wypełniać przynajmniej z odrobiną zdrowego rozsądku. Pismo mówi: „jeśli zabrali ci płaszcz oddaj jeszcze koszulę”. Nie ma chyba nikogo przy zdrowych zmysłach, kto próbowałby zastosować się literalnie do powyższego zalecenia. Nawet jeśliby się taki znalazł to nie przeżyłby na tym padole zbyt wielu dni.
Również „miłość bliźniego” wydaje się być opacznie rozumiana przez naszych rodaków. Miłość ta ma się wyrażać dostrzeganiem w drugiej osobie Chrystusa i poszanowaniem jego niezbywalnych praw.
Tym czasem polskie „panie” pomyliły sobie tą „miłość” z prostytucją i grzeją Europejczykom łóżka jak kontynent długi i szeroki. Nasi „panowie” postępują podobnie tyle że w przenośni, dając im d… na lewo i prawo.
Płaszcz już dawno nam zabrali, a koszulę oddaliśmy dobrowolnie. Z przedstawionych powyżej względów „panie” oddały już też swoją bieliznę. Mam nadzieję, że „panowie” nie pójdą w ich ślady. Nie wprowadziłoby to żadnego dodatkowego impulsu erotycznego, a jedynie niepotrzebne zgorszenie.
Nie wydaje się też być potrzebne tworzenie nowego „polskokatolickiego” kościoła. Wystarczy jeżeli odbierzemy ten nasz Powszechny zawłaszczony w znacznej mierze przez sługi szatana. Tajemnicą poliszynela jest bowiem fakt naszpikowania Kurii Rzymskiej członkami masonerii. Nie wspomnę już o tym jak wielu krajowych pasterzy (od byłego papieskiego pucybuta zaczynając a na „księdzu” Bonieckim kończąc) było „bez swojej wiedzy i zgody” TW komunistycznego reżimu.
Ale nie uda nam się odzyskać naszego Kościoła ani naszej Ojczyzny, jeśli sprawy o których tu piszę pozostaną tematami tabu! Czas już najwyższy powiedzieć NIE terrorowi poprawności politycznej, oprzeć się nie tylko zdegenerowanemu „polskojęzycznemu” euro-motłochowi, ale również zidiociałym histerycznym pseudo-katolikom, paraliżującym wszelkie próby przejrzenia Narodu na oczy!
(1) http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/382688
Unikajacy stereotypów myslowych analityk spraw politycznych i gospodarczych Polski i swiata