Bez analizy, ekspertów, bez debaty i po cichu jakby przez swoistą aklamacje rząd zrezygnował z jednego ze strategicznych i najważniejszych jeśli nie z najważniejszego obecnie celu Polski jakim było wejście do strefy euro.
Polska po 1989 roku wyrwała się ze strefy wpływów imperium komunistycznego. Polityka kolejnych polskich premierów pozwoliła na przystąpienie do NATO a następnie do Unii Europejskiej. Kolejnym milowym krokiem w integracji miało być wejście do strefy euro. Donald Tusk zapowiadał dokonać tego w 2012 roku. Wiele wskazywało, że jest to termin realny a nawet jeśli będzie pewne opóźnienie to niezbyt duże. Dziś nic nie słychać o planach rządu rezygnacji z własnej narodowej waluty. Wręcz odwrotnie, wielu ekonomistów na czele z ministrem finansów zaczęło zachwalać zalety złotówki. Rzekomo to właśnie złotówka miała spowodować, jak to z dumą głosi Jacek Rostowski, że w okresie kryzysu Polska pozostała „zieloną wyspą” na mapie rozwoju gospodarczego europy. Wśród władz partyjnych Platformy Obywatelskiej rządzących krajem nie brakuje zwolenników tej teorii. Ostatnio nie słychać było głosów przeciwnych wobec stanowiska rządu, również ze strony opozycji.
Bez głębokiej analizy, udziału ekspertów, bez debaty i wysłuchania wszelakich racji, po cichu jakby przez swoistą aklamacje rząd zrezygnował z jednego ze strategicznych i najważniejszych jeśli nie z najważniejszego obecnie celu Polski jakim było wejście do strefy euro. Dokonano nagłego zwrotu w polityce zagranicznej bez wskazania nowego kierunku. Lekkomyślna i krótkowzroczna rezygnacja z przyjęcia waluty euro może mieć w przyszłości druzgocące konsekwencje. Starania i wysiłki poprzedników oraz polskiej dyplomacji mogą zostać zmarnowane przez ignorancje i zadufanie ministra finansów.
Korzyści ekonomiczne wynikające z przyjęcia waluty euro są ewidentne i oczywiste, można je w prosty sposób oszacować. Obniżenie kosztu obsługi zadłużenia kraju to kwota kilkunastu miliardów złotych każdego roku. Z punktu widzenia obywatela to znaczna obniżka kosztów kredytów. W przypadku kredytów hipotecznych oprocentowanie spadło by o ponad połowę. Niższe odsetki i brak ryzyka kursowego to zdecydowanie większe możliwości kredytowania a więc zakupu własnego mieszkania. Ulga z tego powodu była by większa niż z programu Rodzina na swoim, około 1 mld rocznie choć obejmuje on tylko niewielką część społeczeństwa lub obecnie proponowanego jakiegoś tam MDM do których budżet musi słono dopłacać.
Kredyt walutowe obecnie mniej popularne pozbawione by były konieczności przewalutowania raz przy ich zaciąganiu dwa przy spłacie każdej z rat. Różnica między kupnem a sprzedażą tej samej waluty przez banki zazwyczaj waha się od 5 do nawet blisko 10%. Jakie to są niewyobrażalne koszt w skali całego państwa, można je liczyć w miliardach.
Przyjęcie euro będzie silnym impulsem pro rozwojowym dla całego sektora budowlanego. Nagła i potężna podaż taniego pieniądza na rynek musi wpłynąć na całą gospodarkę. Oczywiście ceny wzrosną, wzrośnie również inflacja ale będzie to efektem dużego spadku bezrobocia i konieczności płacenia wyższych zarobków. Płace będą rosły szybciej niż ceny.
Firmy finansujące inwestycje z kredytów i leasingów ponoszą tak samo drakońskie koszty odsetek i mają mniejszą zdolność kredytową analogicznie do osób prywatnych.
Wymiana handlowa z zagranicą dodatkowo obciążona kosztami wymiany walutowej zmniejsza konkurencyjność polskiego eksportu i podraża import. Nic na tym nie zyskujemy to dodatkowy podatek obrotowy na rzecz banków. To są tak gigantyczne kwoty, że trudno sobie wyobrazić. Analitycy z Ministerstwa Finansów zajmujący się wprowadzeniem euro teraz zbijają z nudów bąki ale jak trzeba potrafią oszacować dokładnie wpływ przyjęcia przez Polskę euro w sakli makroekonomicznej a nawet w rozbiciu na poszczególne sektory a wyniki przedstawić opinii publicznej.
Od przeszło 20 lat Polska i Polacy w znacznej mierze pracują na obsługę swojego zadłużenia zamiast tworzyć oszczędności i majątek narodowy w takim stopniu jak państwa starej unii. Koszt oprocentowania Polskich papierów dłużnych nieprzerwanie od początku transformacji ustrojowej jest niesłychanie wysoki, praktycznie na granicy możliwości obsługi tego zadłużenia co zawdzięczamy właśnie złotówce. Przeżywające głęboki kryzys kraje Unii Europejskiej praktycznie kredytują się na podobnym poziomie jak Polska przez cały swój czas. Europejski Bank Centralny dba, żeby oprocentowanie dla krajów członkowskich nie było zbyt wysokie i nie przekroczyło możliwości spłaty długów. Jak popadniemy w tarapaty to może kanclerz Merkel, prezydent USA i inni przyjaciele poklepią premiera Tuska po plecach i powiedzą jesteśmy z wami ale nic oprócz tego.
W przypadku problemów finansowych Polski, żaden kraj na świecie nie będzie umierał za złotówkę. Nie ma co liczyć na taką pomoc jaką dostała Irlandia, Grecja, Portugalia a jak będzie trzeba to dostaną Hiszpanie i Włosi. Zostaniemy sami. Jesteśmy sami. Dobrze by było aby ten prosty fakt dotarł do świadomości premiera Donalda Tuska i ministra finansów Jacka Rostowskiego.
Co może się dziać ze złotówką mogliśmy się boleśnie przekonać kilka lat temu. Odczuli to kredytobiorcy mający zadłużenie w innej walucie niż własne zarobki. Nie tylko ci co kupili nieruchomości ale również firmy, które miały opcje walutowe.
Nie sposób przewidzieć jak potoczą się losy polskiej gospodarki i ile warta będzie za kilkadziesiąt lat złotówka. Emeryci dostający emerytury w euro pewnie będą czuli się trochę pewniej niż ci pokładający swoje nadzieje w złotym. Bo złoty to nie złoto.