Nasze świeckie państwo, którego zarządcy – obecni lub przyszli – przy różnych okazjach jednak modlą się a to w Łagiewnikach, a to w Toruniu, a to nawet na samej Jasnej Górze, powinno brać sobie do serca wszystkie płynące z tych źródeł, sugestie. Jakkolwiek byłyby one niewygodne, powinny je obowiązywać, przynajmniej honorowo. Religia to w ogóle osobny temat, ale konieczna jest tu pewna dygresja. Wiara komuś, kto już dawno nie żyje, w to, że otrzymał on przesłanie z obłoków, a wraz nim pewne szczegółowe instrukcje jak żyć, by dobrze żyć, nie wydaje się zachowaniem rozumnym. Ale jest to zachowanie, jako dość wygodne, bardzo rozpowszechnione i ja, który źródła dobra, piękna i prawdy poszukuję gdzie indziej, na co mi zezwala konstytucja, nie […]
Nasze świeckie państwo, którego zarządcy – obecni lub przyszli – przy różnych okazjach jednak modlą się a to w Łagiewnikach, a to w Toruniu, a to nawet na samej Jasnej Górze, powinno brać sobie do serca wszystkie płynące z tych źródeł, sugestie. Jakkolwiek byłyby one niewygodne, powinny je obowiązywać, przynajmniej honorowo.
Religia to w ogóle osobny temat, ale konieczna jest tu pewna dygresja. Wiara komuś, kto już dawno nie żyje, w to, że otrzymał on przesłanie z obłoków, a wraz nim pewne szczegółowe instrukcje jak żyć, by dobrze żyć, nie wydaje się zachowaniem rozumnym. Ale jest to zachowanie, jako dość wygodne, bardzo rozpowszechnione i ja, który źródła dobra, piękna i prawdy poszukuję gdzie indziej, na co mi zezwala konstytucja, nie mam zamiaru z nim walczyć. Oczekuję jednak, także od naszego państwa, konsekwencji. Także w wierze, którą deklaruje, a w każdym razie której się publicznie nie wypiera.
Taką ważną sugestią jest niedawna abdykacja papieża, który swym krokiem jasno dał do zrozumienia, że popiera przechodzenie na emeryturę, a jego termin zależny powinien być wyłącznie od osobistej i arbitralnej decyzji przechodzącego. Czuję się słabo – przestaję pracować. I liczę na środki do życia, które ma mi zagwarantować wspólnota. W tym wypadku klasztor, ale przecież niekoniecznie, bo inni żyją w innych wspólnotach i ta wytyczna jest bardzo ogólna. Jak zresztą każda wytyczna płynąca z wiary komuś, że Ktoś coś.
Do tej pory państwo nasze mogło więc, jakże wygodnie, powoływać się na przykład Jana Pawła II, który pracował aż umarł. Teraz jednak władza ma zupełnie nową wytyczną i musi ją traktować poważnie. Wprawdzie Benedykt XVI pracował dość długo i wiek, w którym przeszedł na emeryturę, jest dość późny, co może być dla naszego państwa wskazówką kuszącą, to jednak warto pamiętać, że w przeciwieństwie do poprzednika nadmiernie się on nie forsował. A decyzja o emeryturze była tą decyzją, która jedyna w jego pontyfikacie przebiła się do międzynarodowej opinii publicznej. I dobrze – lepsze jedno wyraźne i dobitne przesłanie niż pisanie encyklik lub felietonów dwa razy w tygodniu. Bo z nich najczęściej nic nie wynika, poza utrwalaniem zgubnego kultu pracowitości, korzystnego, z grubsza, wyłącznie dla naszych pracodawców.
Do rzeczy. Państwo w tej zupełnie nowej sytuacji musi odpowiedzieć sobie na dwa zasadnicze pytania, a co więcej – odpowiedziawszy na nie, zastosować się do wniosków.
Pierwsze z nich brzmi, czy w ogóle chce ono utrzymywać niesprawnych starców, czy też lepiej i korzystniej byłoby dla państwa – zgodnie z zasadami optymalizacji wyników gospodarczych – spychać ich z Maczugi Herkulesa w Ojcowskim (sic!) Parku Narodowym? Bo ciągłe deklarowanie że chce, ale nie może, nie starcza mu bowiem pieniędzy nawet na samolot z dobrze wyszkoloną załogą, a co dopiero na rzeszę darmozjadów, mnie osobiście nie przekonuje. Jeśli nie chce, niech to powie wyraźnie, co oczywiście wymagać będzie odcięcia się od wyraźnych wytycznych płynących z Watykanu, a więc odwagi. Lepsza przecież najbardziej gorzka prawda od najsłodszego kłamstwa. Może jednak naprawdę chce, tylko słabość umysłowa lub nadmiar obowiązków nie pozwala naszemu państwu rozwiązać problemu finansowania choćby starców, skoro od dawna już nie finansuje ani kobiet, ani dzieci.
Drugie pytanie brzmi więc w tym miejscu, jak realnie finansować emerytów, a nie udawać tylko, że się ich finansuje. Przyjęło się, że wysokość emerytury zależy od przepracowanych lat i osiągniętych zarobków. Żarty na bok. Kto za 40 lat obliczy emeryturę, komukolwiek, na podstawie jego umów o dzieło, za które nikt nie odprowadzał składek? Tak zwane uwolnienie rynku pracy ma swoje koszty. Czy jednak, z powodu trudności kalkulacyjnych, pozwoli nam się leżeć na chodnikach i dogorywać z głodu? Na pewno nie, bo niejeden urzędnik państwowy, albo co gorsza pracodawca – gorący zwolennik uwolnienia swych pracowników – mógłby się o nas potknąć i złamać nogę. Ja podsunę państwu pewien pomysł, nie licząc na ekspercką gratyfikację, ale wyłącznie na emeryturę właśnie, jako wspólne dobro każdego starzejącego się Polaka.
Proponuję otóż wyznaczyć realną emeryturę, do której Polak nabywałby prawo niczym do obywatelstwa, wraz z urodzeniem, jeśli nie wyemigruje gdzie indziej, ale którą otrzyma po ukończeniu pewnego słusznego wieku. Realną, czyli pozwalającą realnie się utrzymać na godnym poziomie, co wymaga osobnej definicji, bo naszemu państwu wszystkie pojęcia trzeba definiować od początku, jak dziecku w przedszkolu. Co z nią zrobi, jego sprawa – dla jednego będzie napiwkiem, innym pozwoli godnie dojść, a nie doczołgać się na kolanach, do cmentarza.
Państwo spyta w tym miejscu – „A skąd ja mam, u licha, brać pieniądze na podobne zachcianki członków wspólnoty, którą reprezentuję, i za którą, wygrywając w wyborach, nieopatrznie wziełem (pisownia oryginalna państwa) odpowiedzialność?!”
Otóż, drogie PT Państwo, poszukujące inspiracji ponad obłokami. To proste. Bez umowy pracodawca nie odliczy sobie kosztu pracy, a od każdej umowy płaci się podatek… A więc z podatków. Jednak bądź łaskawe ustalić sobie pewną hierarchię i nie ładować środków w co popadnie, na przykład w największe skrzyżowanie środkowej Europy prowadzące z Warszawy do Kokoszek i to nawet nie do centrum. Lub w stadiony, które powinna sobie sfinansować UEFA, ale tego za chińskiego boga nie zrobi, bo wie, że wyrzuciłaby pieniądze w błoto – w Warszawie dosłownie. Państwo ma komputery, może nawet wykupić czas na jakimś superkomputerze, jeśli potrafi się nim posłużyć. Niech więc państwo sobie łaskawie obliczy, ile potrzeba mu na podstawowe potrzeby, czyli na utrzymanie przy życiu i zdrowiu najsłabszych obywateli, może także na ochronę zdrowia, do której też się zobowiązało. Następnie niech państwo przestanie udawać, że na to czy owo zbiera osobno „składki”, które i tak idą do wspólnego worka, bo dzięki temu ma tylko pretekst do odmowy świadczeń. I niech wreszcie, do jasnej cholery, dokładnie obliczywszy ile mu potrzeba, wyznaczy realny podatek od swych obywateli. Bo do tej pory postępuje odwrotnie: wysokość podatków bierze z obłoków, stamtąd skąd czerpie wiedzę o prawdzie, dobru i pięknie, zaś wydatki dostosowuje potem do tych absurdalnych dochodów, udając, że na nic nie ma wpływu. A obywatele myślą, że jest super, bo mało płacą.
Można sobie oczywiście wyobrazić, gdy kto ma w mózgu odpowiednio rozwinięty gruczoł poczucia humoru, inne rozwiązanie. Takie oto, że państwo podatki pobiera niewielkie, a pracodawcy – pod kontrolą państwa – płacą ludziom odpowiedni ekwiwalent osiąganych dzięki ich pracy zysków. Wtedy każdemu starczy na życie, a oczywistą nadwyżkę taki delikwent przeznaczy na leczenie, zabezpieczenie materialne starości i budowę własnego domu. Bardzo rozrzutni zaczną wreszcie rodzić dzieci i sadzić drzewa. No tak, sam widzę jaka to nierealna koncepcja. Kto bowiem w takim państwie zechciałby być pracodawcą?!
Jednak dopiero gdy sfalsyfikujemy teorię o zaletach niewidzialnej ręki rynku, która jest przecież ręką ślepca, w dodatku cierpiącego na chorobę Parkinsona, nabierze sensu teoria skapywania, czyli przekonanie, że bogactwo nielicznych bogatych jest korzystne dla rzesz biednych. Niech więc ono zacznie choćby kapać, nie musi zaraz popłynąć wodospadem. Bo w innym wypadku będziemy się musieli zastanowić, czy opłaca się nam, 99 procentom biednych, utrzymywać 1 procent uprzywilejowanych bogatych.