Straż miejska – największe zakały polskich miast, organizacja quasi-mafijna, ściągająca haracze od niewinnych osób.
Gdybym miał wymienić instytucję najbardziej pasożytniczą, to zaraz po ZUS-ie wskazałbym straż. Być strażnikiem miejskim to znaczy – żerować na innych, nie mając samemu nic w zamian do zaoferowania. Są oczywiście na świecie zawody całkowicie zbędne, na przykład – bez kokieterii – uważam, że całkowicie zbędny jest zawód dziennikarza sportowego. Ale dziennikarz sportowy przynajmniej nie jest szkodnikiem, w przeciwieństwie do strażnika (chociaż irytuje mnie to słowo – czego on niby strzeże?).
W poszukiwaniu absurdów przeglądam jakże popularny portal Wykop.pl. No i ostatnio co widzę – filmik jak strażnik miejski wypisuje mandat taksówkarzowi, który przywiózł starszą kobietę do lekarza i pomógł jej wejść do środka. A przecież nie można! Przecież tam jest jak byk – zakaz zatrzymywania.
Stoi służbista i wypisuje mandat. Z pewnością – bo przecież wszyscy poznaliśmy takich typów – jest święcie przekonany, że właśnie robi coś niezwykle ważnego i społecznie pożytecznego. Jest znak? Jest. No to należy się kara. Wedle przepisów wszystko się zgadza, ale gdyby postawić na zdrowy rozsądek – a przecież to zdrowy rozsądek powinien stać za wszelkimi przepisami – strażnikowi należałoby dać soczystego kopa w dupę. Powinien zebrać się jakiś sąd błyskawiczny i zdecydować: – Panie taksówkarzu, w ramach rekompensaty ma pan prawo, tu, przy wszystkich, kopnąć tego ciecia w dupę.
Niestety, żadnych sądów nie ma. Cymbał ze straży zawsze rzuci ci w twarz przepisem, którego on sam nie rozumie. Kiedy mu jednak powiesz, że np. nie ma prawa odholowywać pojazdu, ponieważ odholować można jedynie ten pojazd, który zagraża bezpieczeństwu lub utrudnia ruch, to powie ci: – Ma pan prawo do złożenia skargi! I zrobi swoje. Przepisy więc się nie liczą, liczy się naliczanie człowieka, a mówiąc prościej – okradanie go. Nie można się przed tym obronić. Trzeba zachować czujność, jak w pociągu o piątej nad ranem. To przedziwne, ale obywatel musi być stale czujny, by nie dać się okraść państwu. W każdej bramie może czekać złodziej strażnik.
Z tego co udało mi się wyszukać, to w samej Warszawie w straży miejskiej zatrudnionych jest około 2 tysiące osób, a podstawowa pensja strażnika na dzień dobry przekracza pensję policjanta, chociaż mi się wydaje, że jednak praca policjanta jest troszkę bardziej odpowiedzialna i ryzykowna. Dodatkowo wyczytałem, że budżet stołecznej straży miejskiej wynosi 103 miliony złotych rocznie. Niestety, często mam przekonanie, że te pieniądze niemal w całości idą na cymbałów, którzy nie rozumieją, że na zakazie zatrzymywania naprawdę można zatrzymać się na minutę, by pomóc starszej kobiecie. Kiedy widzę strażnika miejskiego to mam głębokie przekonanie, że absolutnie w niczym on mi pomóc nie może, nawet nie wskaże drogi, za to jest w stanie zaszkodzić, korzystając z jakiejś swojej głupkowatej logiki i głowy napchanej regułkami, których sam nie jest w stanie właściwie zinterpretować.
Kilka razy zdarzyło mi się w nerwach mówić do strażników: – Idź pan, zajmij się czymś potrzebnym, zamiast wkurwiać ludzi… I oni zawsze byli zaskoczeni – nie tym, że ktoś odezwał się w sposób niekulturalny, tylko samą treścią, samym przekazem. Że jak to – czymś potrzebnym? Przecież on właśnie stoi i wypisuje mandat za dwuminutowe spóźnienie do parkomatu. Właśnie robi najbardziej potrzebną rzecz, jaką tylko można sobie wyobrazić. Właśnie załatwia sprawę niecierpiącą zwłoki. Naprawia świat.
Chodzą i łypią oczami: komu mandat, komu? Kręcą się, rozglądają, byle tylko przyładować. Wytrzeszczają ślepia, namierzają. I jak w końcu namierzą – nie puszczą. Gdyby im jednak zadać pytanie: – Co dzisiaj zrobiłeś dobrego? O, wtedy stają się bezradni. Zawodowo zajmują się upierdliwym, notorycznym uprzykrzaniem życia uczciwym ludziom. Kiedyś, jak byłem mały i głupiutki, to wydawało mi się, że jakimś strasznym obciachem jest praca śmieciarza (chociaż samo wskakiwanie na specjalny schodek śmieciarki, umieszczony z tyłu, zawsze mi się podobało). Teraz stwierdzam, że nawet gra w piłkę w Cracovii jest obciachem mniejszym niż praca w straży miejskiej.
Oczywiście, straż miejska to bojówka nasłana przez miasto. Ma ona do wykonania finansowy plan – musi przynieść odpowiednią sumę pieniędzy, miesiąc w miesiąc. Innymi słowy – gdyby nic się przez miesiąc nie działo i gdyby nikt w całym mieście nie złamał żadnego przepisu, to strażnicy stawaliby na głowie, by kogokolwiek jednak na jakimkolwiek wykroczeniu złapać. Bo wiadomo, jak ci nie pasuje – możesz złożyć skargę! Straż miejska nie jest instytucją stworzoną z myślą o komforcie zwykłych ludzi, lecz jest organizacją ze ścisłym biznesplanem. Gdzieś tam siedzi księgowy, ma otwartego excela i jak widzi za dużo czerwonego koloru, a za mało zielonego, to drze japę do słuchawki: – Mandaty! Więcej mandatów!
W stu procentach nie można jednak porównać straży z mafią, bo mafia – ta prawdziwa, włoska – oprócz tego, że składała się z wielu bezlitosnych skurwysynów, to jednak czasami pomagała lokalnej społeczności. To pierwsza różnica, która przychodzi mi do głowy.
źródło: weszlo.com
Spektakularne sukcesy warszawskiej Straży Miejskiej:
Najpierw Cie ignoruja, potem sie z Ciebie smieja, potem z Toba walcza - i wtedy wygrywasz! Jeszcze Polska nie zginela... / Isten, áldd meg a magyart...