Celem konkursów literackich nie jest wylansowanie dobrych autorów, czy nawet mód na określony rodzaj twórczości. Jest nim uporządkowanie rynku
Celem konkursów literackich nie jest wylansowanie dobrych autorów, czy nawet mód na określony rodzaj twórczości. Jest nim uporządkowanie rynku oraz jeszcze silniejsze przywiązania autorów do domów wydawniczych. To drugie dokonuje się poprzez ograniczenie aktywności pisarskiej do kilku zaledwie obszarów, najbardziej rozpoznawalnych i czytelnych. Chodzi o to, co wydawcy nazywają dotarciem do masowego odbiorcy, która to czynność zwiększyć ma znacznie sprzedaż. My zaś z Toyahem nazywamy takie zachowanie obłędem. Jeśli ktoś nie rozumie o co chodzi posłużę się metaforą bardziej oklepaną. Chodzi o podawanie końskich dawek emocji, przez ludzi udających autorów, a będących w istocie sformatowanymi produktami działów marketingów.
Cóż to za ważne obszary, które eksploatuje się na rynku wydawniczym? Przede wszystkim ludzkie relacje z Panem Bogiem oraz takie same relacje z Kościołem Powszechnym. Tym zajmuje się zawodnik nazwiskiem Hołownia. Drugim ważnym obszarem eksploatowanym przez pisarzy spod wydawniczej sztancy są chorzy na raka. Nie wiem ile już książek napisano na ten temat, ale wiem, że ciągle pisze się nowe. Nie ma bowiem takiego durnia na tym świecie, który nie wpadłby pewnego dnia na pomysł, że opisanie jak jego babcia umierała, przyniesie mu z pewnością majątek. Za który on- kochający wnuczek – postawi babci marmurowy nagrobek. To się wydawcom bardzo podoba, ale niestety w większości ląduje potem na stoisku z tanią książką, co łatwo sprawdzić naocznie.
Kolejny obszar to literatura sajans fajans. I tu sytuacja wygląda dokładnie tak jak zwykł to opisywać Toyah – jeśli ktoś się nie zna dokładnie na niczym i nie potrafi nic napisać, tak po prostu, od siebie, zaczyna robić karierę w tej branży. Tam wszystko wypada i wszystko uchodzi. Byle miało duże cycki.
Dalej idą kryminały, a na końcu książki historyczne formatowane według tych samych eksploatowanych od dziesiątków lat schematów: „bić się czy nie bić”, z Niemcami czy z Rosją, mieć czy bić. I innych, podobnych. Nie ma sposobu, żeby się spod tych truizmów wydobyć, a moje skromne próby w postaci „Baśni jak niedźwiedź” uruchamiają od razu całą gromadę wariatów, którzy za bezdurno, powodowani jedynie czystą zawiścią, książki te zwalczają. I nie ma siły, żeby ktoś, poza takim Grzegorzem Braunem, człowiekiem z innej branży zupełnie, wystąpił w ich obronie. Prócz oczywiście niektórych blogerów.
Jeśli mamy tak podzielony rynek, wydaje się – tak sądzą wydawcy – że pozostaje już tylko liczyć wpływy. I rzeczywiście, przez długi czas wpływy te liczono. Ostatnio jednak ktoś się musiał połapać, że tych wpływów jest jakby mniej. A nawet drastycznie mniej. W pewnych przypadkach wręcz nie ma ich wcale. I to przy bardzo dużych nakładach na promocję. Dlaczego? Na to pytanie żaden z wydawców nie odpowie, bo to oni są winni tej sytuacji, oni i ci autorzy, którzy zgodzili się uczestniczyć w tej całej hucpie pobierając wynagrodzenie w wysokości 1,50 od jednego egzemplarza książki. A nawet niechby brali 3 złote? Cóż to zmienia? To jest żebranina. O żadnym prawdziwym sukcesie literackim, takim o jakich słyszy się niekiedy na zachodzie, nie ma mowy. Nie ma tym bardziej, że oni między sobą nie są w stanie się dogadać, celem wykreowania jakiegoś gamonia, który udałby geniusza, odebrały nagrodę, a cały rynek biłby brawo i pokazywał maluczkim, że proszę, można, jak człowiek się stara to do czegoś dojdzie i zwycięży. Takie rzeczy nie zdarzą się w Polsce nigdy, bo wydawców jest zbyt wielu, działają bez porozumienia, a ci najwięksi mają najmniejszy kredyt zaufania u czytelników. Co jest zrozumiałe i jasne dla każdego, kto choć raz widział gazetę zatytułowaną „Trybuna Ludu”.
Rynek książki zamienia się wobec powyższego w rynek gadżetów. Słusznie bowiem wykoncypowali sobie wydawcy, że skoro „ich pisarze” nie przynoszą dochodu, to znaczy, że nie ma takiego autora na tym świecie, który by zarobił cokolwiek na książce, w warunkach tak upiornych jak te, które stworzyli. Może więc przestać sprzedawać książki do czytania, a zacząć takie do oglądania? To jest jakieś wyjście i coraz gorsza literatura, a raczej coraz gorsze produkty literackopodobne zalewają rynek. Są to upiorne książki dla dzieci z wierszykami, które się nie rymują, z obrazkami, które brudzą ręce, są to książki edukacyjne, w których pod zdjęciami sawanny afrykańskiej widać podpis informujący czytelnika, że oto widzi katedrę w Pizie i innymi tego rodzaju kwiatkami. Wszystko to w jakimś amoku przewalane jest z hurtowni do księgarni, a potem do mieszkań w blokowiskach.
Żeby zachować pozory normalności utrzymuje się te całe konkursy literackie, które nie służą rynkowi bynajmniej, ale konsolidacji środowisk i są oszukane od początku do końca. Jeśli na przykład takiemu Hołowni spada sprzedaż organizuje się targi książki w Katowicach, a na nich specjalny konkurs, w którym jurorami są „niezależni blogerzy”. To są pracownicy wydawnictw zainteresowanych utrzymaniem tej całej horrendalnej bzdury, którą tu opisałem i oni właśnie, po dyskusjach w swoim gronie, po wymianie myśli niezależnych, dają nagrodę Hołowni. Czynią to w nadziei, że sprzedaż książek Hołowni wzrośnie, oraz dlatego, że takie dostali polecenie od swoich szefów. Jestem pewien, że zabieg ten nie wpłynął na wyniki sprzedażowe książek pana Hołowni, a może nawet je pogorszył. Istotnym bowiem celem tego konkursu, było wyprowadzenie paru groszy w budżetów promocyjnych, o czym pan Hołownia pewnie nawet nie wiedział. Z degeneracją bowiem tak już jest, że występuje ona lawinowo. To znaczy nie można być zdegenerowanym trochę, nie można kłamać do pewnego momentu jedynie. Jeśli więc ktoś wymyślił oszukany konkurs literacki, by promować słabego autora, to ktoś inny natychmiast wpadł na pomysł, że skoro autor słaby i konkurs oszukany, to nie ma się co ochrzaniać trza przewalać budżet. I już. Pozamiatane.
Ponieważ przy całym tym horrendum w ludziach pozostała jeszcze nadzieja na zysk, próbują oni robić dobrą minę do tego wszystkiego. Tyle, że zysk w handlu bierze się z nieustannego obrotu gotówki, a zysk na rynku wydawniczym z nieustannego obrotu myśli i opinii, żywych i prawdziwych myśli i takich samych opinii. Wszelkie więc budowanie piramid z głów autorytetów, w nadziei, że komuś to pomoże, w karierze lub w zdobyciu pieniędzy, skazane jest na klęskę. W najlepszym wypadku na wegetację. Oczywiście można tak sprofilować swoje oczekiwania, że porcja leniwych a la furchette będzie znajdowała się na samym ich szczycie, ale nie wierzę by ktokolwiek zasiadając do klawiatury lub zaczynając biznes na rynku wydawniczym miał takie projekcje. Każdy chciałby mieć wielki sukces, ale żeby do tego doszło, musi być ruch. Każdy kto go tamuje jest kanciarzem, w najlepszym wypadku durniem. Pokazem takiego zidiocenia są właśnie konkursy literackie, gdzie ciągle ci sami odbierają nagrody, gdzie tak zwana prawica, chce mieć swoją nagrodę NIKE tyle, że nie ma na nią pieniędzy i wychodzi to ubożuchno. Za to towarzysko jest lepiej – powie ktoś – e tam, wcale nie jest lepiej, jest gorzej. Nie ma forsy, nie ma nadziei na forsę, jest tylko kac i przeświadczenie, że wszystko to coraz mniej znaczy. Czy to się zmieni? Mogłoby gdyby nie jeden prosty fakt – literatura to także propaganda, albo przede wszystkim propaganda. Jeśli zaś mamy do czynienia z propagandą musimy zakładać, że na rynku propagandy w Polsce ważne role grają aktorzy obcego pochodzenia i dla nich rezerwuje się najlepsze miejsca. I to jest tu najważniejsze. Jeśli tego nie zrozumiemy, nie zmienimy nic. Polscy autorzy będą zarabiać 1,50 od egzemplarza, a środowiska uczelniane i dziennikarskie zadowalać się będą coraz brzydszymi statuetkami z coraz gorszej jakości gipsu. A propos – kto projektował nagrodę im. Macieja Rybińskiego? Schizofrenik jakiś? Pijak nałogowy? Morfinista czy enfant terrible avangarde polskiej sztuki Paweł Althamer? Bo zgadnąć nie potrafię. Czytelnik zaś będzie coraz bardziej samotny i nieszczęśliwy. A przecież to o czytelnika tutaj chodzi.
Ponieważ tak się składa, że Witold Gadowski, który właśnie rozpoczął turnee po kraju ze swoją nową książką „Wieża komunistów” ujawnił dane sprzedaży tej publikacji w Krakowie po wywiadzie w telewizji i serii spotkań z czytelnikami, chciałem z tego miejsca życzyć Panu Witoldowi jak najszybszego tych wyników zwiększenia. Najważniejszy jest bowiem ruch w interesie. Im więcej sprzeda Gadowski tym lepiej dla nas wszystkich. Musimy to zrozumieć. Musimy zwalczać postawy takie jakie zademonstrował właściciel pewnej księgarni w pewnym mieście, gdzie odbywały się targi książki niedawno. Powiedział on, że nie sprzedał tych biednych 10 sztuk Baśni, które mu przekazałem, bo pojawiłem się na tych targach i zrobiłem mu konkurencję. Gdzie ja bym był stosując takie kryteria? Wolę nie myśleć. A faktura za te książki nadal nie zapłacona.
Ogłoszenie
Szanowni Państwo, pamiętacie nasze wakacyjne przygody z I tomem „Baśni jak niedźwiedź”? Połowa nakładu została wydrukowana bez ozdobników przy inicjałach i na końcu rozdziałów. Otrzymałem kilka paczek tej książki, ale nie zdecydowałem się na sprzedaż po normalnej cenie, zleciłem ponowny druk. Nie dawno odkupiłem jednak to co zostało z tego źle wydrukowanego nadkładu, czyli ponad 200 sztuk. Muszę je wprowadzić do obrotu, bo praktycznie nie mam już I tomu Baśni w wersji bez wad. Nie wiemy też kiedy uda się książkę dodrukować, bo w naszej drukarni zepsuła się maszyna. To jakaś poważna awaria, czekamy na naprawę. Może to trochę potrwać. Tak więc od dziś do czasu kiedy będziemy mieli znowu dobre książki lub do czasu gdy wyczerpie się zapas książek bez ozdobników tom I „Baśni jak niedźwiedź” kosztuje 15 złotych plus koszta wysyłki. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Pozostałe ceny bez zmian.
Informuję także, że książki nasze są dostępne w hurtowniach, a przez to można je zamawiać w każdej księgarni na terenie kraju. No i oczywiście także kupować na stronie www.coryllus.pl oraz w sklepach wymienionych niżej:
Księgarnia Wojskowa, Tuwima 34, Łódź
Księgarnia przy ul. 3 maja Lublin
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl
Umieszczam tu także relację z mojego poniedziałkowego wieczoru autorskiego w Klubie Ronina, który prowadził Grzegorz Braun. Relacja ta miała ukazać się w portalu niezalezna.pl, jak wszystkie inne relacje z Klubu Ronina, ale z przyczyn przeze mnie nierozpoznanych, a przez innych zapewne rozpoznanych doskonale ukazać się tam nie może.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy