Nadzieje amerykańskie
Zmiana na stanowisku amerykańskiego ambasadora w Warszawie obudziła nadzieje na korzystniejsze dla Polski posunięcia dyplomacji waszyngtońskiej, sądzę jednak, że lepszym sygnałem byłoby oświadczenie Obamy na temat swojego wystąpienia z „polskimi obozami”, a tego w zadowalającej formie jak dotąd nie uczynił i najprawdopodobniej nie uczyni. Bardziej oburzające jest wprawdzie to, że nie ma właściwej reakcji ze strony władz w Polsce, ale przecież ta władza nie tylko w tej sprawie wykazuje wręcz antypolskie stanowisko.
Stany Zjednoczone przeżywają ciężki kryzys wywołany nie tylko aferami gospodarczymi, ale przede wszystkim kryzysem woli. Załamała się linia politycznej aktywności na terenie najistotniejszym, czyli ciągle w Europie. Daleki wschód został przegrany na skutek ofensywy chińskiej i powstania całego bloku wschodnich „tygrysów”. Zabiegi o zmiany układu w świecie arabskim ciągle nie przynoszą pożądanego rezultatu i nie wykluczone jest, że obalone dyktatury zostaną zamienione w jeszcze bardziej wojownicze republiki islamskie, Iran nie ustępuje korzystając ze wsparcia rosyjskiego i chińskiego.
Amerykańskiej polityce zabrakło konsekwencji w realizowaniu podstawowej zasady imperialnej dzielenia i rządzenia światem. Wycofanie amerykańskie z poszczególnych regionów stworzyło stan pustki, która może być wypełniona przez byle kogo, a najprawdopodobniej przez największych wrogów Ameryki tworząc w ten sposób przyczółki do bezpośredniego ataku.
Zaległości, jakie powstały w amerykańskiej polityce nie mogą być nadrobione samymi gestami, Amerykanie muszą poszukiwać partnerów i przeprowadzić realne posunięcia dla ich utrzymania. W chwili obecnej mają trzech sprzymierzeńców, których podtrzymują: Izrael, Turcja i Korea Południowa. Tylko, że każdy z nich ma swoje interesy i dla ich realizacji wykorzystuje pomoc amerykańską. Krótko mówiąc dla polityki amerykańskiej w większym stopniu stanowią one obciążenie niż pomoc w realizacji amerykańskich interesów.
Jedynym tworem, który bronił skutecznie amerykańskich interesów był pakt NATO, tylko że jego działanie zostało znacznie osłabione na skutek upadku Sowietów, przeciw którym był faktycznie zorganizowany. Amerykanie korzystali też z tradycyjnego aliansu z Wk. Brytanią i Francją, niestety Francja dość zdecydowanie przeszła na pozycje proniemieckie wykorzystując je w ramach UE. Niemcy umocnione pozycją w Europie tworzą własny układ w konsekwencji zmierzający do faktycznego usunięcia wpływów amerykańskich. Niezależnie od oceny słuszności tej polityki niemieckiej w świetle braku pewności w odniesieniu do zachowań rosyjskich, trzeba stwierdzić, że jest to dla Polski gra szczególnie niebezpieczna mając w pamięci ogrom doświadczeń historycznych. Obecność Ameryki w Europie stanowi kanon polskiej polityki, tylko że nie może być ta obecność byle jaka jak to miało miejsce w ostatnich latach. Amerykanie muszą jasno zdeklarować, jaki układ europejski wspierają i komu będą udzielać pomocy.
Sojusznikiem Stanów Zjednoczonych może być zjednoczona Europa uwolniona od hegemonii niemieckiej i dla stworzenia takiej Europy partnerami mogą być takie kraje jak Wk. Brytania, Włochy, Polska, a nawet odrodzona Francja.
Nie da się tego załatwić za pomocą obietnic, Amerykanie muszą wnieść realny wkład zarówno w gospodarkę jak i w potencjał obronny.
Rola Polski w tworzeniu nowego układu europejskiego jest nie do przecenienia, tylko że nie ma komu jej spełniać. Wielka misja tworzenia nowego układu europejskiego wymaga zarówno silnej Polski jak i silnego rządu. W obecnej sytuacji może to być jedynie zamiana jednego stanu wasalnego na inny.
Okazją dla zaprezentowania koncepcji europejskiego układu sojuszniczego ze Stanami Zjednoczonymi będzie wizyta kandydata i chyba następnego prezydenta Romney’a. Nie zrobi tego oczywiście rząd, ale może zrobić najpoważniejszy przedstawiciel opozycji Jarosław Kaczyński, z którym zapewne Romney zechce się widzieć.
Przy okazji przypominam, że z prezydentem Lechem Kaczyńskim była omawiana i przygotowana propozycja tworzenia takiego układu, jako organizacji wspólnego rynku europejskiego uwolnionego od dyktatu brukselskiego, czyli w praktyce niemieckiego.
Tylko taki system organizacji europejskiej wspólnoty może być dla Stanów Zjednoczonych równorzędnym partnerem w dziele obrony nie tylko krajów członkowskich, ale całego świata chrześcijańskiego zagrożonego atakami zewnętrznymi i jeszcze groźniejszymi wewnętrznymi.
Jest w tym wszystkim tylko jeden warunek, ażeby Stany Zjednoczone rzeczywiście zechciały tworzyć w Europie układ sojuszniczy, obecna administracja z całą pewnością tego nie chce na własną zgubę zresztą.