Nadzieja w partii? (4/6)
22/06/2012
352 Wyświetlenia
0 Komentarze
23 minut czytania
Na Kubie nie ma skutecznej opozycji ani woli buntu. Wniosek: na czele koniecznych zmian musi stanąć …partia. Czwarty odcinek analizy: polityka.
Oprócz obu braci Castro na świecie współcześnie znane są z Kuby tylko nazwiska niektórych sportowców, artystów i dysydentów. Wśród tych ostatnich szczególną sławą cieszy się od kilku lat 36-letnia Yoani Sanchez, autorka słynnego blogu Generación Y, prowadzonego od 2007 roku. Miesza w nim swoje komentarze polityczne z obserwacjami kubańskiej codzienności. Jest filologiem i przez pisanie blogu nabrała już sporej dojrzałości w piórze, a nawet udało jej się wykuć kilka obrazowych kpiarskich wyrażeń. Raz na dwa tygodnie ma swoją kolumnę w hiszpańskim dzienniku El Pais o orientacji socjaldemokratycznej, i – jak to często z prozachodnimi dysydentami bywa – jest ostatnio obsypywana międzynarodowymi nagrodami dziennikarskimi. Wydaje się, że jest świadoma swej roli, ma z tego tytułu stosunkowo niezłe dochody z zagranicy i wcale jej to nie przeszkadza, że swą działalnością przede wszystkim odpowiada na polityczne zapotrzebowanie z Zachodu. Tacy dysydenci byli kiedyś i u nas. Dla reżimu jest jednak tym rodzajem opozycji, która jest najbardziej irytująca i z którą walczy się najtrudniej.
Osobom znającym język hiszpański – a wiem, że jest takich w Polsce przynajmniej 20-30 tysięcy, nie licząc tych, którzy się go dopiero uczą – polecam bardzo ciekawy wywiad z Yoani Sanchez, który nie tylko zgrabnie streszcza wiele z tego, co napisałem w tej analizie, ale i trafnie diagnozuje sytuację polityczną panującą na wyspie: „Si hoy hubiese elecciones en Cuba ganaria la apatia” (Gdyby dziś odbyły się na Kubie wybory, zwyciężyłaby apatia)
Reżim długo wzdragał się przed akceptacją Internetu. Najbardziej pomagały mu w tym …Stany Zjednoczone i nałożone przez nie embargo, które nie pozwala na podłączenie wyspy do podmorskich kabli światłowodowych na Karaibach. Zamiast tego Kuba ma nadal denerwująco ślamazarne połączenie wąskopasmowe z ruskiego satelity. Według danych kubańskiego „GUS-u” w roku 2010 na wyspie było 724.000 komputerów dając dostęp 1,8 mln użytkowników do państwowego intranet. 434.000 osób, które mogły połączyć się z Internetem to przede wszystkim uprawnieni specjaliści z różnych dziedzin, którzy korzystają z tego połączenia służbowo w miejscu pracy, a zatem pod kontrolą.
Yoani Sanchez, która własnoręcznie zbudowała sobie swój pierwszy komputer zaczęła umieszczać posty na swoim blogu korzystając z internetowych łączy w hotelach dla zagranicznych turystów. Ona i jej mąż, Reinaldo Escobar, też niepokorny kubański bloger twierdzą o sobie, że są dziennikarzami, a nie działaczami politycznymi, i że planują założenie internetowej gazety skierowanej do cuentapropistas, jak na Kubie nazywa się prywatna inicjatywę (por cuenta propia– na własny rachunek). Jednakże zainteresowanie, jakim jej blog cieszy się zwłaszcza za granicą, bardzo denerwuje władze w Hawanie. W państwowej telewizji nazywa się ją ‘cyber-terrorystką’ i regularnie odmawia jej prawa wyjazdu za granicę. Jest stale obrażana przez prorządowych blogerów i komentatorów, o których ona sama twierdzi, że są po prostu agenturą w cywilu. Komentarze pod jej wpisami są zwykle agresywne i chamskie, a więc czyta się tak, jak niektóre dyskusje na Nowym Ekranie. Mimo to, publiczna widoczność jej blogu stanowi dla Yoani pewną ochronę. Ilekroć pojawiają się poważniejsze kłopoty, Yoani informuje o nich na Twitterze, gdzie ma 200.000 rozmówców, prawie wyłącznie z zagranicy, a także rozsyłając alarmujące SMS-y.
Decyzja Raula, aby pozwolić Kubańczykom kupować telefony komórkowe i komputery osobiste miała o wiele większy skutek niż prawdopodobnie on sam i ktokolwiek inny mógłby przewidzieć. W nieoficjalnych szacunkach liczbę telefonów komórkowych ocenia się dziś na 2 mln (Kuba ma 11,5 mln obywateli). Kubański pisarz Antonio Jose Ponte, który od 2006 roku mieszka w Madrycie, zachwyca się tym, jak powszechnie służą one do robienia zdjęć i nagrań wideo z najść policji oraz bicia działaczy opozycji i demonstrantów na ulicach. Materiały te są przekazywane do stacji TV w Miami, które je nadają, i skąd następnie przemyca się je na Kubę na „pędrakach”, płytach CD i DVD.
Ceny w kubańskiej telekomunikacji są w relacji do zarobków niebotyczne, co ma zniechęcić większość obywateli do zbyt powszechnego z nich korzystania. Na poczcie młodzi ludzie stoją w kolejkach, aby skorzystać z własnej skrzynki e-mailowej za 1,5$ na godzinę. Są już i usługi prywatnego dostępu do Internetu, tak samo powolnego, ale one kosztują przynajmniej dwa razy tyle. Każdy ściąga z poczty wszystko na własny gwizdek i potem ogląda sobie zawartość dokładnie w domu i dzieli się, głównie filmami i muzyką, ze znajomymi już w obiegu prywatnym.
Władze są bardzo czujne w sprawach nielegalnych połączeń, zwłaszcza telewizji satelitarnej. W roku 2009 Alan Gross (aj, to nazwisko coś mi przypomina!), turysta z USA, który jak się okazało był także pracownikiem agencji rządu federalnego, został przyłapany na rozdzielaniu sprzętu internetowego i telefonów satelitarnej według specjalnej listy, którą miał ze sobą. Po dwóch latach śledztwa (głównie w sprawie tej listy) został skazany na 15 lat kubańskiego pierdla. Delikatnie mówiąc nie jest to sanatorium i lata odsiadki można mu już dziś odliczyć od średniej długości życia amerykańskiego urzędnika.
Na samej wyspie technologia informatyczna, owszem, uczyniła już szczelinę w państwowym monolicie informacyjnym, ale nie ma jeszcze dostatecznego zasięgu i w społeczeństwie nie robi większego wrażenia. Na samej Kubie Yoani Sanchez jest osobą prawie nieznaną. Nikt poważny nie przewiduje wybuchu jakiejś „kubańskiej wiosny”. Sondaż dyskretnie przeprowadzony rok temu przez waszyngtoński Freedom House na próbce 190 Kubańczyków stwierdził, że 90% z nich miało dostęp wyłącznie do oficjalnych mediów.
Rząd czujnie i umiejętnie tłumi każdą inicjatywę opozycji. Kiedy w roku 2002 opozycji udało się w końcu zebrać 10.000 podpisów wymaganych dla wniesienia na forum Zgromadzenia Narodowego inicjatywy obywatelskiej na rzecz wyborów wielopartyjnych, reżim zorganizował referendum, w którym 8 mln obywateli głosowało na rzecz przyjęcia poprawki do konstytucji stwierdzającej, że socjalizm jest na Kubie „ustrojem nieodwołalnym”. W rok później wielu z organizatorów akcji zbierania podpisów znalazło się wśród 75 dysydentów, których po pokazowych procesach skazano na długie wyroki więzienia. Na ogół Kubańczycy uważają, że „dobrze im tak, bo sami sobie nagrabili”. Działalność opozycyjna jest traktowana jako sprawa prywatna, rodzaj masochistycznego świra albo hobby, a w najlepszym razie jako inwestowanie w zagraniczne poparcie, także materialne, okazywane dysydentom z zewnątrz, ale któremu nie trzeba i nie ma sensu specjalnie pomagać. Bardzo wielu ludzi także prywatnie uważa dysydentów za zdrajców lub obcą agenturę. Nawet mój znajomy Pedro, choć od kilkunastu lat mieszka w Polsce i ma polską żonę, a także inna para Kubańczyków mieszkająca w Niemczech, z którymi się u niego spotkałem, też patrzą na dysydentów nieufnie. „To ich sposób na życie. Za każdy dzień pobytu w więzieniu dostaną z Ameryki więcej, niżby zarobili pracując i wszyscy na Kubie głównie tak ich osądzają”
Grupki dysydenckie na Kubie są małe, skłócone, rozproszone i silnie spenetrowane przez konfidentów bezpieki. W optyce władz, jak się wydaje, występują trzy wyraźne ich kategorie. Jednych traktuje się z pobłażaniem jako pomyleńców, których trzeba raczej leczyć niż wsadzać do więzień i z tych się powszechnie drwi. Drudzy to oportuniści, których łatwo jest przedstawiać jako agentów USA, ale są oni dla władz też wygodni, bo dobrze kodują stereotyp dysydenta, społecznie izolowany i otaczany pogardą. Najmniej liczna jest trzecia grupa – ci, którzy wydają się i kompetentni i autentyczni jako krytycy i przeciwnicy reżimu. Poznaje się ich po tym, że ci są nękani naprawdę i przez bezpiekę i przez sądy. Należy do nich Oscar Espinosa Chepe, b. doradca ekonomiczny Fidela Castro a potem radca ekonomiczny ambasady Kuby w Belgradzie. Był jednym z 75 oskarżonych i skazanych w 2003 roku, i jednym z 52 zwolnionych w 2010.
Ogólnie biorąc kubańska opozycja jest ideologicznie jałowa, a społeczeństwo bierne także z jej powodu. Ludzi, zwłaszcza młodych, wćwiczono bowiem w przekonanie, że opór wobec reżimu ma mieć charakter prześmiewczo-olewisty, bo wszelkie ideowe zaangażowanie to właśnie domena postawy proreżimowej, czyli już z definicji jest warte wykpienia. Krytyk reżimu to luzak i cynik, a nie kolejny rewolucjonista, tyle że a rebours. Również z tego względu opozycja nie wygląda poważnie i nie ma takich szans.
Zarówno Espinosa Chepe jak i wspomniany już pisarz dysydent Antonio Jose Ponte uważają, że opozycja kubańska nie wygeneruje z siebie żadnej zmiany, bo jest podzielona i działa w izolacji. Wszelka zmiana w najbliższej perspektywie politycznej możliwa jest tylko ze strony …samej partii. Czy jest w tym dla Kuby jakaś szansa?
Na początku br. w domu kultury w El Cerro, robotniczej dzielnicy Hawany odbyła się dyskusja z udziałem około 150 osób nt. udziału obywateli w samorządach lokalnych. Była to mieszanina intelektualistów i mieszkańców dzielnicy (w tym wielu członków partii). Samo zdarzenie należało do serii regularnych debat publicznych urządzanych przez prowadzone przez Rafaela Hernandeza „zeszyty teoretyczne” pt. Temas. Trzej paneliści i prawie cała publiczność była wtedy zgodna w tym, że odgórna dyktatura partii zubaża publiczną dyskusję i zabija inicjatywę obywateli, która przecież i tak jest bezpiecznie socjalistyczna. Wiele razy krytycznie wspomniano w tym kontekście Fidela Castro. W rozwinięciu tej debaty, już potem w zeszytach Hernandeza, pojawiło się przekonanie, że dążenie do reform gospodarczych ma dalekosiężne implikacje polityczne. Aby reformy zaczęły działać potrzebna jest decentralizacja, zmniejszenie roli państwa i lepsze regulacje prawne. Partia musi więc zmienić sposób swego rządzenia. Wydaje się, że ta świadomość dociera już na szczyty władzy. Na zamkniętej konferencji partyjnej 28-29 stycznia 2012 Raul Castro powtórzył swe wezwanie do rozdziału partii i rządu.
Będzie to z pewnością bardzo trudne. Konstytucja Kuby z 1976 roku określa PCC jako „przewodnią siłę w społeczeństwie i kierowniczą siłę w państwie”. Do partii należy 800.000 dorosłych członków, a jej młodzieżówka to kolejne 700.000. Już dwa pokolenia Kubańczyków przywykły do tego, że partia rządzi wszystkim od szczytu po samo dno, w sposób własnowolny i z którego przed nikim nie musi się tłumaczyć.
Silny opór wobec zmian da się wyjaśnić również tym, że na Kubie są dziesiątki, ba! setki tysięcy ludzi, którzy uważają ,że skoro poświęcili swoje życie dla rewolucji i Fidela, to otwieranie teraz okazji do materialnego sukcesu dla tych, którzy albo rewolucję mieli w du…(żym poważaniu) albo wręcz się jej opierali, byłoby dziejową niesprawiedliwością. Duże znaczenie mają nadal silne przekonania ideowe. Machado Ventura i Ramiro Valdes, którzy w hierarchii 14-osobowego Biura Politycznego są numerami 2 i 3 , zaraz za Raulem, to starzy twardogłowi stalinowcy. To ciągle jeszcze także liczebnie spory na Kubie problem, który prawdopodobnie musi czekać dopiero na swoje biologiczne rozwiązanie.
Na zjeździe w 2011 roku Raul Castro przyznał, że partii nie udało się wypromować nowego pokolenia przywódców. Wydaje się, że próbuje to teraz nadrobić. Oprócz ministra planowania gospodarczego Marino Murillo (rocznik 1961) i ministra gospodarki Adal Yzqierdo (1945), w obu przypadkach inżynierów i technokratów z armii, zjazd dokooptował do Biura Politycznego dwoje młodszych liderów: Miguel Diaz Canel Bermudez (1960), ministra nauki szkolnictwa wyższego, też inżyniera, oraz panią Mercedes Lopez Acea (1966), która jest pierwszym sekretarzem partii w Hawanie. Zarówno rada państwa jak i rada ministrów ma obecnie więcej kobiet i więcej czarnoskórych niż kiedykolwiek przedtem. W kierownictwie partii jest też dużo więcej młodych działaczy. Średnia wieku potężnych szefów partii w terenie wynosi już 44 lata.
Politycznego otwarcia na Kubie jeszcze nie ma, ale widać już sporo zmian. Nadal obowiązuje cenzura, ale pojawiło się sporo krytycznych książek, odważnych filmów i śmiałych dzieł sztuki. Z drugiej strony mamy i takie zjawisko jak La Rotilla – doroczny festiwal muzyki alternatywnej, który ściąga tysiące młodzieży z całej Kuby. Kiedy w ubiegłym roku władze chciały na nim położyć łapę, organizatorzy po prostu festiwal odwołali i wszyscy już wiedzą dlaczego.
Bodaj najciekawszym aspektem zmian politycznych na Kubie jest powoli, ale stale rosnąca rola Kościoła katolickiego. Raul Castro postawił na Kościół jako na pośrednika w zjednywaniu i jednoczeniu kubańskiego społeczeństwa. Regularnie spotyka się z kardynałem Jaime Ortegą, prymasem Kuby i arcybiskupem Hawany, a treści i wnioski z ich rozmów są potem przekazywane w niższych strukturach Kościoła i partii. Ksiądz Orlando Marquez, rzecznik kardynała twierdzi, że Kościół w tych rozmowach stale nalega, by rząd przyznał obywatelom więcej swobód społecznych i gospodarczych, w tym więcej wolności słowa i zrzeszeń. Ale Kościół robi to bardzo ostrożnie, a jego krytycy twierdzą, że ma w tym interes, bo sam się zmian boi, a obecna równowaga w stosunkach z państwem bardzo mu odpowiada.
Kuba to jednak nie Polska. Ks. Marquez przyznaje, że chociaż oficjalnie 60% Kubańczyków jest ochrzczonych, to tylko 5% jest praktykujących. Więcej wiernych liczy obecnie Santeria, synkretyczny kult afro-kubański, niedaleki od haitańskiego voudou i praktykujący m.in. magię opętania. Jednak tu znowu trzeba przyznać, że władze coraz lepiej odnoszą się do Kościoła i na coraz więcej mu pozwalają. W roku 2011 po raz pierwszy od czasów rewolucji odbyła się pielgrzymka tamtejszego cudownego obrazu MB de la Cobre, witanej przez tłumy Kubańczyków. 26 marca wyspę odwiedził Papież Benedykt XVI (wcześniej zrobił to Jan Pawel II w 1998) i była to bardzo udana wizyta, która szerzej, choć jeszcze nieformalnie, otwiera Kościołowi drogę do budowania na wyspie katolickiej infrastruktury oświatowej.
Niektórzy działacze kubańskiej emigracji twierdzą że Raul zdołał inteligentnie zinstrumentalizować Kościół kubański i wciągnął go do swych planów. Inni uważają taką opinię za uproszczenie. Kościół rzeczywiście utworzył platformę dla spotkań i dialogu pomiędzy opozycją i władzą na Kubie. Rzecz w tym, że opozycja na Kubie jest bezpłodna, a najżarliwsi przeciwnicy reżimu (też zresztą jałowi) nie przyjeżdżają na takie spotkania, bo mieszkają w Miami. O nich jednak będzie mowa w następnym odcinku. (cdn.)
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Eliades Ochoa i Ibrahim Ferrer śpiewają swą słynną, ludową piosenkę o wesołym woźnicy („El Carretero”), który na koniku jedzie sobie przez góry (a caballo vamos pal monte) śpiewając o tym, jak to pracuje bez wytchnienia, by móc się ożenić (yo trabajo sin reposo para poderme casar) ze swoją ślicznotką. Pogodne i urocze, jak prawie wszystko w wydaniu Buena Vista Social Club. Nagrane w Amsterdamie w kwietniu 1998, a dokończenie na Kubie.