Na drogach trudnej modlitwy
13/07/2012
616 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
Nie jakieś małe dobro, ale wielkie!
Jedno z dawnych przysłów mówi, że drzewo rośnie pękaniem kory. Coś podobnego dzieje się z człowiekiem. Rośnie on duchowo przechodząc przez życiowe trudności, które nazywamy często kryzysami. By wzrastanie było jednak możliwe, trudnym doświadczeniom powinna towarzyszyć modlitwa. Ona również – szczególnie wówczas – jest zmaganiem. Ma wielką wartość. Stanowi swoistą drogę ku duchowej dojrzałości, ku świętości.
Trudne doświadczenia codziennego życia stanowią szansę dla mojej modlitwy.
Szansa wskazuje wyraźnie na coś pozytywnego, coś dobrego, co można zdobyć, pozyskać. Gdy zestawimy ze sobą słowa „doświadczenie kryzysu” i „rozwój modlitwy”, wydawać się może, że stajemy przed paradoksem. W płaszczyźnie naturalnej tracenie nie może być jednocześnie zyskiwaniem. Ten paradoks jest jednak pozorny, gdy spojrzymy na kryzys z perspektywy wiary. W przestrzeni wiary doświadczenia naturalne wywierają skutki odmienne od tych, jakie mogą dostrzec moje fizyczne oczy. Doświadczenie kryzysu zawsze jest szansą dla mojej modlitwy; szansą jej pogłębienia; szansą bardziej intymnej i zażyłej relacji z Jezusem; szansą owocniejszej współpracy z Nim nad zbawieniem poszczególnych ludzkich istnień.
W interesującym nas temacie ważne będzie, abyśmy odpowiedzieli sobie na pytanie – jak się modlić w czasie kryzysu? Albo inaczej powiedziawszy – jakie cechy powinna mieć moja modlitwa, gdy doświadczam kryzysu?
Szukając odpowiedzi sięgniemy do osobistego doświadczenia dwóch wielkich świętych: św. Teresy Benedykty od Krzyża i św. siostry Faustyny.
Kryzys jest specyficzną formą doświadczenia. To rodzaj dogłębnego przeżycia, którego nie można stawiać na równi z bólem głowy czy zęba, z irytacją po odjeździe autobusu, na który nie zdążyłam lub po rozmowie, która nie potoczyła się tak, jak pragnąłem. Kryzys, pojawiając się co jakiś czas na mojej drodze, narusza – a niekiedy niszczy – poczucie osiągniętej równowagi, stabilności. Ale umożliwia mi także ponowne odzyskanie wspomnianej równowagi na głębszej już płaszczyźnie; mobilizuje mnie do wejścia na właściwszą drogę myślenia i osobistego rozwoju.
Taki typ doświadczenia wymaga szczególnej modlitwy. Na pewno nie rozwiąże sprawy kilka minut adoracji, odmówiona litania czy pobożne westchnienie typu: „Panie Jezu, spraw, aby wszystko było tak, jak kiedyś”. Tutaj potrzeba podjąć walkę modlitwy; tutaj potrzebna jest modlitwa długa i połączona z trudem. Św. Faustyna tak o tym pisze. „Jezus dał mi poznać, jak dusza powinna być wierną modlitwie, pomimo udręczeń i oschłości, i pokus, bo od takiej przeważnie modlitwy zależy urzeczywistnienie nieraz wielkich zamiarów Bożych; a jeżeli nie wytrwamy w takiej modlitwie, krzyżujemy to, co Bóg chciał przez nas dokonać, albo w nas. Niech słowa te wszelka dusza zapamięta: A będąc w ciężkości dłużej się modlił. Ja taką modlitwę zawsze przedłużam o tyle, o ile jest w mej mocy i zgodnie z obowiązkiem”.
Dlaczego modlitwa w czasie kryzysu musi być długa i naznaczona jest trudem? Można wskazać dwie istotne przyczyny takiego stanu. Po pierwsze kryzys jest sytuacją, z którą Jezus złączył wielkie dobro, moje lub kogoś. Nie jakieś małe dobro, ale wielkie, nieraz decydujące o wszystkim, co później nastąpi. Uzyskanie takiego dobra wymaga ode mnie większej ofiary, większego wkładu mojej ofiarniczej
miłości. Po drugie kryzys zmienia we mnie bardzo wiele, obejmując liczne aspekty mojej osoby. Takie zmiany nie dokonują się szybko. One potrzebują nieraz długiego czasu; potrzebują długiej modlitewnej asystencji. W innym miejscu Dzienniczka św. Faustyna ponownie napisze: „
Wieczorem, kiedy weszłam do małej kapliczki, usłyszałam w duszy te słowa: Córko moja, rozważ te słowa: A będąc w ciężkości – dłużej się modlił. Kiedy się zaczęłam zastanawiać głębiej, wiele światła spłynęło na duszę moją. Poznałam, jak bardzo nam trzeba wytrwałości w modlitwie, i od takiej ciężkiej modlitwy zależy nieraz nasze zbawienie”.
W każdym konkretnym przypadku kryzys jest doświadczeniem niepowtarzalnym. Moja
konstrukcjaduchowa, psychiczna i fizyczna jest jedyna w swoim rodzaju. Ten fakt każe mi więc spojrzeć realistycznie na moją modlitwę, na moją duchową aktywność w okresie kryzysu. Św. Teresa Benedykta od Krzyża pisze w tym względzie. „
Sytuacja psychiczna jest u różnych ludzi różna. Trzeba umieć odkrywać własne sposoby nawiązywania łączności z wiecznością, podtrzymywania jej czy ożywiania… Jest rzeczą ważną umieć znaleźć to, co nam najskuteczniej pomaga, a także umieć z tego korzystać”.
Modlitwa jest zawsze czymś niepowtarzalnym, tak jak niepowtarzalny jest człowiek. Nie ma gotowego schematu, nie ma gotowego modelu modlitwy na czas kryzysu, po który mógłbym sięgnąć i zastosować go. Przechodząc kryzys uczę się dopiero odkrywać sobie właściwy sposób rozmowy z Jezusem; uczę się własnych i niepowtarzalnych sposobów „łączności z wiecznością”, jak się wyraziła św. Teresa Benedykta.
Głównym zadaniem, jakie staje przede mną w czasie kryzysu, jest odkrycie najbardziej odpowiedniego dla mnie sposobu modlenia się; odkrycie takiej duchowej aktywności, jaka będzie mi najbardziej pomocna w trudnym czasie doświadczeń. Nie jest to jednak jedyne wyzwanie. Trzeba mi także nauczyć się szanować podobną inność w moich bliźnich, przeżywających swoje doświadczenia kryzysu. To, co było dla mnie dobre i pomocne, nie zawsze musi być skuteczne dla kogoś innego. Może pomóc, ale też wcale nie musi. Inność, jaką nosimy w sobie w kwestii modlitwy i zachowań w okresie kryzysu, jest wielkim wyzwaniem.
Wspólnota rodziny musi nauczyć się szacunku i cierpliwości do tego, jak przeżywam swój kryzys. Ja z kolei powinienem przeżywać go w taki sposób, by nie blokować normalnego funkcjonowania mojej rodziny. Doświadczający kryzysu – bez wątpienia – potrzebuje dzielić go z innymi, potrzebuje pytać się, poszukiwać; jednak wciąż aktualnym pozostaje dla niego wymóg przeżywania trudnego doświadczenia przede wszystkim z Jezusem, na poziomie własnego serca. Kryzys powinien być uzewnętrzniany w rozsądnych proporcjach, tak by był poszukiwaniem rozwiązań, ale nigdy zatruwaniem życia moich bliskich. W kryzysie zawsze najważniejszym pozostanie modlitewny dialog z Jezusem. To od modlitewnego dialogu z Nim w decydującej mierze zależy, czym kryzys się skończy.
Co jeszcze możemy usłyszeć od naszych świętych, w kwestii przeżywania modlitwy kryzysu? To mianowicie, że cierpiąc i zmagając się, cenną rzeczą jest myśleć o tych, którzy cierpią i zmagają się w większym stopniu niż ja. Św. Teresa Benedykta dzieli się z nami taką oto refleksją: „Modlitwa zawsze jest niezbędna, ażebym w każdym położeniu pozostała wierna. Najpierw, oczywiście, należy się modlić za tych, którzy więcej cierpią niż ja i nie są tak zakotwiczeni w wieczności”.
Wszyscy nosimy w sobie tendencję do koncentrowania się na sobie, na własnych przeżyciach, trudnościach, doświadczeniach. Dużo i często o nich mówimy, chcemy, by nas wówczas słuchano, by się nami interesowano. Gdy ta tendencja nie jest kontrolowana i staje się normą mojego działania, moja modlitwa, moje relacje, moje kryzysy zostają wykrzywione, wynaturzone. Świat gwałtownie kurczy się do przestrzeni moich własnych spraw, nie pozwalając mi zobaczyć innych ludzi i otworzyć się na nich. Tymczasem mój bliźni jest dla mnie lustrem, w którym mogę się przejrzeć i dużo o sobie się dowiedzieć. Ponadto on też ma prawo, bym zainteresował się jego problemem.
Wychodzenie poza własne sprawy jest konieczne do zdrowego funkcjonowania. Problemy moich bliźnich pozwalają mi nabrać zdrowego dystansu do moich osobistych przeżyć. Pozwalają odetchnąć psychice znacznie nieraz napiętej z powodu zamknięcia się z jakimś problemem w pokoju bez okien i drzwi. Moja modlitwa w czasie kryzysu powinna uwzględnić sprawy bliźnich. Powinienem modlić się za tych, którzy cierpią więcej niż ja.
W czasie kryzysu sytuacja człowieka przestaje być taka jak dawniej. Pojawia się zatem nostalgiczna tęsknota, by odzyskać to, co zostało stracone, bo w tamtych realiach czuliśmy się dobrze, znaliśmy je, były naszym domem. Modlitwa kryzysu staje się często wyrazem takiej tęsknoty. Prosimy Jezusa, by wróciło to, co odeszło. Chociaż nie zawsze mamy tego świadomość, nowy świat, który pojawia się po kryzysie chcemy uporządkować według dawnych standardów. Innymi słowy mamy swój projekt, który w modlitwie kryzysu chcemy u Jezusa przeforsować. W obliczu takich tendencji św. Teresa Benedykta zapytuje: „Nasze pragnienie pokoju jest na pewno szczere i słuszne, lecz czy pochodzi z serc całkowicie oczyszczonych? Czy się rzeczywiście modlimy w imię Jezusa? – to znaczy nie tylko z Imieniem Jego na ustach, lecz w Jego duchu i usposobieniu, jedynie ze względu na cześć Ojca, bez widoków osobistych”.
Bardzo często problemem modlitwy kryzysu są owe „widoki osobiste”. Tymczasem musimy sobie jasno powiedzieć, że kryzysy służą właśnie temu, by „widoki osobiste” obumarły. Modlitwa kryzysu musi otworzyć się na zamiar Jezusa. Święta Karmelitanka mówi, że wymawianie Imienia Jezus w modlitwie nie przyniesie żadnego dobra, jeśli obok niego wypowiadamy swoje „widoki osobiste”. Kryzys służy właśnie temu, by przeminęło to, co budowałem na własnej woli, w oparciu o własne plany, a ujawnił się tajemniczy zamysł Jezusa. Jest on dla mnie często trudny do zrozumienia, ale tutaj właśnie musi wkroczyć wysiłek ufności. Ufność jest czymś w rodzaju dowodu
miłości. Ufam Mu, bo Ten, który mnie bezgranicznie kocha, nie chce mojej krzywdy; On jedynie podnosi i udoskonala.
Na koniec jeszcze jedna uwaga dotycząca modlitwy kryzysu. Św. Faustyna wypowiada ją następująco. „Są chwile w życiu, że dusza jest w takim stanie, że nie rozumie mowy niejako ludzkiej, wszystko ją męczy i nic jej nie uspokoi jak tylko gorąca modlitwa. W gorącej modlitwie dusza doznaje ulgi i choćby chciała wyjaśnienia stworzeń, one ją tylko wprowadzają w większe niepokoje”.
Sercem kryzysu jest spotkanie z Jezusem. Tylko On sam stanowi właściwą perspektywę dla mojej osoby, dla moich problemów, dla łączących mnie z innymi relacji. Poza Nim dla wszystkich tych doświadczeń nie ma przyszłości. Słowa, które wypowiedział św. Paweł, że wszystko jest w Jezusie, przez Niego i dla Niego, odnoszą się do mnie w bardzo konkretny sposób. Jezus zawiera w sobie każdą sekundę darowanego mi na ziemi czasu, każdą cząstkę mojego fizycznego ciała, każde poruszenie mojej duchowej natury, każdą moją myśl, każdą kroplę mojego cierpienia. Nie ma przyszłości dla kryzysu, który przeżywam bez Niego, poza Nim.
Moja modlitwa w okresie kryzysu musi być poszukiwaniem Jego obecności. Tylko On zna sens doświadczanej przeze mnie próby, tylko On zna cel, do którego prowadzi, tylko On wie, jak próbę przejść. Często się zdarza, że wyjaśnień w powyższych kwestiach szukamy u ludzi. Oczywiście mają oni w tym względzie pewne doświadczenie, jednak pokładanie w nich nadmiernej nadziei prowadzi do większych niepokojów. Modlitwa kryzysu musi zawierzać mnie Jezusowi. Tylko z Nim ten typ doświadczenia ma sens i przyniesie wielkie dobro.
o. Jerzy Zieliński OCD
~o~
Z sieci