Bez kategorii
Like

„Myśli nowoczesnego endeka” R. Ziemkiewicza. Recenzja.

19/11/2012
558 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Czuję niedosyt po lekturze „Myśli nowoczesnego endeka” Rafała Ziemkiewicza. Dlaczego? Bo apetyt miałem ogromny, a dostałem coś małego. I odgrzewanego.

0


 Czy czas spędzony na czytaniu „Myśli…” jest czasem zmarnowanym? Skądże znowu! Ziemkiewicz jest w formie – błyszczy, zaskakuje, śmieszy, oczyszcza, porządkuje. Jest Ziemkiewiczem, którego lubimy i cenimy. Na przykład wtedy, gdy dostarcza nam wiedzy umykającej nam na co dzień, a wiele mówiącej o naszej, coraz bardziej nas otaczającej, rzeczywistości (chociażby wówczas, gdy pisze, że co trzecia katastrofa kolejowa w Unii Europejskiej ma miejsce w Polsce). Rozdziela razy ostro i boleśnie – Palikot to dla niego to cyniczny bydlak, niewarty nawet splunięcia mu w cwelowski ryj; Tusk to drobny cwaniaczek, ale też najbardziej nikczemna, żałosna i odrażająca kreatura, jaka rządziła państwem polskim od czasów gen. Zajączka. Myliłby się jednak ten, kto uważa, że będzie można autora „Michnikowszczyzny” łatwo przerobić na zwolennika Kaczyńskiego. O liderze PiS pisze, że jest fatalnym prokurentem polskich interesów, że otacza się miernotami znoszącymi bez oporu każde upokorzenie, a ludzi wartościowych, których jedyną winą było posiadanie własnego zdania, i to opartego na znajomości rzeczy, takich jak Paweł Zalewski czy Paweł Kowal, odtrąca. Niezwykle boleśnie muszą brzmieć dla pisowców bardzo mądre słowa Ziemkiewicza o tym, że w interesie Moskwy i Putina leży obecnie zdobycie władzy w Polsce przez Kaczyńskiego (s. 232 – 235).

Ziemkiewicz nie udaje jednak, że do wszystkich jest mu tak samo daleko i że uważa, iż prawda leży zazwyczaj pośrodku. I to czuć na łamach tej książki – że najbardziej dojadł mu jednak obecny obóz władzy i to w nim upatruje kulminacji polactwa, postkolonializmu i michnikowszyzny (czyli trzech grzechów głównych naszego życia publicznego według Ziemkiewicza). Bije mocno i być może nie obiektywnie, ale na pewno samodzielnie – to właśnie jest siłą autora „Pieprzonego losu kataryniarza”. Wiemy, że mamy do czynienia z umysłem samodzielnym i duchem wolnym. On może się mylić i może nie być sprawiedliwy – ale zawsze można być pewnym, ze robi to na własny użytek, na własną rękę, samodzielnie i bez podpowiedzi i podszeptów którejś z partii. To zresztą czyni Ziemkiewicza jednym z najbardziej wziętych polskich publicystów – nie wyważony osąd (po który kiedyś mogliśmy sięgać do Piotra Zaremby, a dziś – może – do Jarosława Flisa), nie po beznamiętny wywód. Autor „Polactwa” dawał zawsze gwarancję jednego – niezależności i samodzielności myślowej. I „Myśli…” nie są tutaj wyjątkiem.
 
Czego mi więc tu zabrakło? Dlaczego się czepiam? O dwie chyba rzeczy mam pretensje – po pierwsze o to, że nie jest to książka odkrywcza. Większość wygłaszanych w niech sądów już kiedyś można było u Ziemkiewicza wyczytać w jego felietonach i artykułach. W tym znaczeniu książka ta nie przejdzie do historii polskiego życia publicznego tak, jak przeszły z całą pewnością „Michnikowszczyzna” i „Polactwo”. Bez znajomości tych książek, lub bez – co najmniej – znajomości desygnatów tych określeń, nie sposób być dzisiaj w Polsce pełnoprawnym uczestnikiem życia publicznego i debaty publicznej. Bez znajomości „Myśli..” będzie można. To chyba podstawowy zarzut – to książka nie spełniająca oczekiwań, które czytelnik może mieć wobec tego autora i wobec książki, której tytuł jednak zobowiązuje. Gdyby Ziemkiewicz opatrzył ją jakimś bardziej banalnym tytułem (na przykład „Czas głupiejących młodzianków”), nikt nie mógłby mieć do niego pretensji, że treść książki przypomina zawartość wcześniejszych felietonów Autora i że nie wnosi nic nowego. Jeśli jednak nadaje się swemu dziełu tytuł nawiązujący do jednej z najważniejszych lektur polskich XX wieku, to trudno się potem dziwić, że czytelnicy szukają w niej myśli na miarę Dmowskiego. I że mają potem, tak właśnie, jak ja, uczucie niedosytu i pewnego zawodu.
 
Po drugie, moje pretensje do Ziemkiewicza dotyczą także konkluzji wynikających z lektury „Myśli…”. Bo czymże się ona puentuje? Wezwaniem do większej aktywności społecznej? Do hołdowania sztuce asocjacjonizmu – jak ujmował to swego czasu A. de Tocqueville? Do pozytywistycznej pracy? I to ma być niby – zakrzyknie zawiedzony czytelnik – wniosek płynący z tej książki?! Nie nazbyt on jednak banalny? Nie za mało zaskakujący? Po wnikliwej analizie zawartej na stronnicach „Myśli…”, można by oczekiwać od Autora konkluzji nieco bardziej dosadnej lub bardziej skonkretyzowanej. Polska płonie, rozrywana w wojnie między mafią, a sektą (określenie samego Autora), a Ziemkiewicz proponuje aktywne uczestnictwo w posiedzeniach spółdzielni mieszkaniowych? No, szału nie ma.
 
Czy oznacza to, że zniechęcam do lektury „Myśli…” i że doradzam odłożenie jej na księgarską półkę bez przeczytania? Nic z tych rzeczy – te kilka godzin spędzonych z Ziemkiewiczem, to czas na pewno nie zmarnowany. Ale też nie będą do godziny, gorączkowego podniecenia, które mamy w kontakcie z czymś, co jest odkrywcze i otwierające nas na nowe światy. Na nowe „Polactwo” będziemy musieli jeszcze poczekać.       
0

Marek Migalski

283 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758