My tu gadu,gadu – a tymczasem….
22/02/2012
631 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
System się domyka, Tusk nie potrzebuje ACTA
Trzeba mieć oczy szeroko otwarte.
Nasz pan premier oświadczył łaskawie (po tym, gdy wycofały się Niemcy), że nasz rząd rezygnuje z ratyfikacji ACTA, bo to "zła umowa jest".
I przeprasza, że pochopnie podjął był nieprzemyślaną do końca decyzję.
Dobre panisko, prawda?
Teraz mamy 100 dni rządu, przegląd ministrów, dywagacje na temat powrotu Schetyny,aferę ze Stadionem Narodowym i kłopot z naszą miss rządu.
A tymczasem:
Przeczytałam na s24, na blogu posła Patryka Jaki’ego informację, że nasz rząd szykuje nam kolejną niespodziankę – do której ACTA już potrzebne nie będą.
http://jakip.salon24.pl/393105,tusk-szykuje-nam-acta-2-tylko-kuchennymi-drzwiami
Nowelizację prawa telekomunikacyjnego, która umożliwi inwigilację internautów w stopniu porównywalnym do tej z ACTA.
Poguglowałam trochę i znalazłam na stronach dziennika.pl ciekawy komentarz, który zacytuję tu w całości:
~System się domyka! Tusk nie potrzebuje ACTA2012-02-21 14:45
Dlaczego nikt nie protestuje? Tusk wprowadzi cenzurę Internetu bez ACTA!
Za kilkanaście tygodni rząd Donalda Tuska uzyska ustawowe narzędzie cenzury Internetu. Praktycznie każdą, niewygodną dla władzy informację umieszczoną w sieci internetowej będzie można skutecznie zablokować, działając na wniosek „osoby fizycznej, osoby prawnej lub jednostki organizacyjnej nieposiadającej osobowości prawnej”.
Taką możliwość przewiduje rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz ustawy kodeks cywilny. Obecnie projekt jest rozpatrywany przez Stały Komitet Rady Ministrów, a następnie trafi do Sejmu.
Nowelizacja wprowadza dodatkowy rozdział 3a w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Opisuje on „procedurę powiadomienia i blokowania dostępu do bezprawnych informacji”. Odtąd każdy, kto „posiada informację o bezprawnych treściach zamieszczonych w sieci Internet” będzie mógł zwrócić się do usługodawcy internetowego z wnioskiem o zablokowanie takiej informacji. O tym, co podlega pod definicję „informacji bezprawnej” decyduje wnioskodawca, zaś usługodawca może, choć nie musi przychylić się do jego wniosku. Na decyzję o zablokowaniu informacji, użytkownik sieci internetowej będzie miał możliwość złożenia sprzeciwu.
Nietrudno się domyśleć, do czego w praktyce zmierza ten przepis. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy użytkownik – bloger portalu internetowego zamieszcza wpis zawierający sensacyjnie brzmiącą informację dotyczącą działań któregoś z polityków grupy rządzącej, opis afery z podaniem nazw podmiotów gospodarczych lub wzmiankę na temat poczynań służb specjalnych.
Natychmiast po pojawieniu się takiej informacji, osoba uprawniona – w tym przypadku polityk, zarząd firmy lub szef służb, może zgłosić do usługodawcy internetowego (właściciela portalu) wniosek o zablokowanie dostępu do wpisu, uzasadniając iż zawiera on „bezprawną informację”. Wniosek elektroniczny zostanie złożony na formularzu określonym przez „ministra właściwego do spraw informatyzacji” i będzie zawierał m.in.oświadczenie uprawnionego o braku autoryzacji treści zamieszczonych w Internecie lub braku „zgodności z prawdą przedstawionych informacji”.
Ilu usługodawców internetowych oprze się takiej interwencji lub odważy się sprzeciwić opinii przedstawiciela władzy? Jeśli polityk lub urząd składający wniosek stwierdzi, że zawarta w sieci informacja „nie jest zgodna z prawdą”, łatwo przewidzieć, że właściciel portalu da wiarę ich zapewnieniom i dla własnego bezpieczeństwa zablokuje „niebezpieczną” treść rozpowszechnianą przez anonimowego blogera.
Ustawa przewiduje, że w przypadku prawidłowego wniesienia wniosku, usługodawca – administrator portalu niezwłocznie może „zablokować dostęp do treści bezprawnych oraz przesłać usługobiorcy, w terminie 7 dni roboczych od dnia zablokowania dostępu, uzasadnienie blokowania bezprawnych treści”. Usługobiorca, np. bloger ma wówczas możliwość złożenia sprzeciwu od decyzji administratora. Musi to jednak uczynić w ciągu 3 dni, a w sprzeciwie musi zawrzeć wyjaśnienia o „posiadaniu zgody uprawnionego na zamieszczenie informacji w sieci Internet” lub wykazać, że działał „w ramach dozwolonego użytku”.
Teoretycznie usługodawca – administrator portalu może również odmówić zablokowania informacji, bierze jednak na siebie odpowiedzialność za jej bezprawne rozpowszechnianie. Znając represyjność praktyk obecnej władzy, administrator musiałby wykazać się nie lada odwagą sprzeciwiając się żądaniom urzędu lub przedstawiciela grupy rządzącej.
Przepis skonstruowano w taki sposób, by rolę cenzora i pozornego decydenta spełniał administrator portalu internetowego. Ten zaś zawsze może się tłumaczyć, że zablokował informację ponieważ uzyskał wiarygodną wiadomość, że zawiera ona „treści bezprawne”.
Warto przy tym zauważyć, że włączony do ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną nowy rozdział 3a, jest w pełni autorskim pomysłem rządu Donalda Tuska. Przywołana dla uzasadnienia nowelizacji unijna Dyrektywa 2000/31/WE nie zawiera bowiem procedury blokowania informacji, pozostawiając jej określenie państwom członkowskim. Co istotne – w unijnych przepisach procedura blokowania dotyczy „informacji, które naruszają prawa lub przedmiot działalności uprawnionego” i odnosi się wyłącznie do utworów chronionych prawem autorskim. Chodzi zatem o plagiaty oraz publikowanie w sieci utworów bez zgody autora.
Rząd Tuska w oparciu o te przepisy dokonał interpretacji rozszerzającej i wpisał do ustawy procedurę umożliwiającą blokowanie wszystkich „bezprawnych informacji” – uzurpując sobie przy tym prawo decydowania, co jest lub nie jest taką informacją.
Nie ma wątpliwości, że wprowadzenie w życie nowelizacji ustawy pozwoli rządzącym na skuteczną i „zgodną z prawem” cenzurę treści internetowych.