!My chcemy Wolności, a nie Euro!
02/12/2011
455 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
?Kto poinformował Panią Kanclerz Angelę Merkel, że Polska chce spłacać długi bogatych państw i na dodatek zlikwidować sobie możliwość dogonienia w dobrobycie innych na kredyt?
Kanclerz Angela Merkel w dzisiejszym porannym przemówieniu powiedziała: „Polska zawsze jasno przedstawiała swoje cele – chcą być częścią eurogrupy. My też bardzo chcemy, aby Polska była w strefie euro.” A The Wall Street Journal w artykule Geoffrey T. Smith’a ”Central Banks’ Action Hints At U.S. Fears“ pisze wprost, że na spotkaniu premierów UE 9 grudnia grozi nam „przehandlowanie suwerenności za stabilność” dodajmy od siebie – strefy euro: „on the Dec. 9 summit meeting at which we will see whether the euro zone reaches a decision to trade sovereignty for stability.” I tak w logiczny sposób tracimy suwerenność za stabilność euro, gdyż podobno zawsze chcieliśmy euro.
A wszystkich zainteresowanych tym tematem zapraszam do lektury artykułu Małgorzaty Goss i Mariusza Bobera na ten temat:
„Małgorzata Goss
Paktowanie Tuska z euro
Pakt Euro Plus, wystąpienie Radosława Sikorskiego w Berlinie, a obecnie próba przyciągnięcia Polski przez Niemcy do nowego międzyrządowego paktu na rzecz euro – to kolejne kroki w kierunku narażania suwerenności kraju za tzw. stabilność. Europejskie zasady ścisłej dyscypliny budżetowej nakazujące redukowanie deficytu za wszelką cenę przekreślą szanse rozwojowe Polski.
Niemcy i Francja przygotowują nowy pakt stabilności, który zamierzają przedstawić krajom UE na grudniowym szczycie – informują niemieckie media. Ma on dotyczyć harmonizacji systemów emerytalnych i podatkowych, jednolitych zasad dyscypliny budżetowej, wprowadzenia limitów zadłużenia i deficytów budżetowych, a także kontroli budżetów narodowych.
– Pakt stabilności jest rozwiązaniem rezerwowym, na wypadek gdyby nie udało się szybko porozumieć w sprawie zmiany traktatu UE w kierunku zwiększenia dyscypliny budżetowej – powiedział szef niemieckiego MSZ Wolfgang Schaeuble.
Do zmiany traktatu potrzebna jest zgoda wszystkich 27 krajów członkowskich, o którą trudno, a ponadto – czas na ratyfikację zmian przez parlamenty narodowe.
Nowy niemiecko-francuski pakt stabilności ma formę traktatu międzyrządowego, a nie umowy o charakterze unijnym. Będzie on przedstawiony do podpisania nie tylko krajom eurostrefy, ale także ma być otwarty na inne państwa członkowskie UE. Niemcy i Francja liczą na pozyskanie do paktu Polski i Szwecji – podał wczoraj niemiecki dziennik "Bild". Komisja Europejska oraz Wielka Brytania nie będą w tej sprawie konsultowane.
Informacja o przygotowaniu nowego międzyrządowego paktu stabilności rzuca snop światła na dotychczasowe poczynania rządu Tuska, takie jak głos ministra Radosława Sikorskiego za federalizacją Europy czy wcześniejszy akces Polski do Paktu Euro Plus, który także, wprawdzie w miękki sposób, obliguje państwa do wzmocnienia dyscypliny budżetowej, podniesienia wieku emerytalnego, zmian podatkowych, etc. W gronie polskich ekonomistów panuje pogląd, że podłączenie Polski pod niemiecko-francuski projekt przekreśli szanse rozwoju kraju. Dlaczego?
– Europejska rachunkowość budżetowa zawiera fundamentalny błąd, który polega na tym, że jednakowo traktuje zarówno wydatki budżetowe (i związany z nimi deficyt) na bieżące potrzeby społeczne, jak i wydatki na rozwój. To powoduje, że faworyzuje ona te kraje, które posiadają już wysoko rozwiniętą infrastrukturę wzrostu (wybudowane drogi, autostrady, nowoczesną infrastrukturę informatyczną i telekomunikacyjną, powszechny dostęp do internetu, sieć instytutów naukowo-badawczych, nowoczesnych placówek kształcenia) – wyjasnia dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. – Polska jest krajem, który tę infrastrukturę musi dopiero wybudować, bo jest to podstawowy warunek, aby w naszym kraju mogły powstawać nowoczesne stanowiska pracy, które tworzą dużą wartość dodaną, zwiększają konkurencyjność kraju na arenie międzynarodowej i nakręcają wzrost gospodarczy – podkreśla finansista. Budowę infrastruktury – jak tłumaczy – można finansować na dwa sposoby. Pierwszy polega na tym, że oszczędzamy (redukujemy deficyt) i podnosimy podatki, a drugi polega na tym, że zaciągamy kredyt na inwestycję prorozwojową (tj. zwiększamy deficyt budżetowy), który potem spłacamy (redukujemy deficyt) dzięki zwiększonym przychodom podatkowym.
Przystąpienie Polski do nowego paktu stabilności, w którym ma obowiązywać ścisła dyscyplina budżetowa, zamknie nam możliwość korzystania z drugiego sposobu finansowania rozwoju, a więc inwestycje będziemy musieli prefinansować wyłącznie sami, z własnych podatków. W takim wypadku nigdy nie dogonimy krajów rozwiniętych, a wręcz przeciwnie – gospodarczo będziemy się zwijać, a przedsiębiorcy i pracownicy będą emigrowali z Polski, bo albo tej infrastruktury nie będzie, albo będą uciekać przed wysokimi podatkami.
– Ów błąd w rachunkowości europejskiej dobrze ilustruje porównanie z rachunkowością przedsiębiorstw. W biznesie obowiązuje zasada (tzw. NPV inwestycji), że jeśli jest dobry pomysł, są ludzie do pracy, jest popyt – firma bierze kredyt i produkuje, a przedsiębiorstwo oceniane jest za końcowe wyniki finansowe, a nie na podstawie tego, jak duży wzięło kredyt. Tymczasem w rachunkowości budżetowej kredyt na realizację najlepszego, spłacającego się w przyszłości pomysłu traktowany jest jako deficyt budżetowy. Przyjęcie restrykcyjnych zasad ograniczających deficyt przesądza zatem o tym, że nie może kredytować swego rozwoju – wyjaśnia dr Mech.”
„Niemiecka euromaszynka
Mariusz Bober
Prestiżowy amerykański dwumiesięcznik "Foreign Affairs" w ostatnim wydaniu przytacza ciekawe dane, pokazujące, czemu (komu) służył stricte polityczny projekt wspólnej europejskiej waluty. Już w pierwszych latach (2000-2007) funkcjonowania euro – wskazują amerykańscy eksperci – niemiecka nadwyżka w wymianie handlowej z resztą państw Unii Europejskiej zwiększyła się z 46,4 do 126,5 mld euro. Znamienny w tym kontekście jest skok deficytu handlowego Grecji (z 3 do 5,5 mld euro) i Włoch (z 9,6 do 19,6 mld euro). Mówiąc krótko, dopóki kraje południowej Europy chętnie kupowały niemieckie towary, korzystając z taniego kredytowania dzięki wspólnej walucie, dopóty niemieckie władze przymykały oczy na łamanie tzw. kryteriów stabilności strefy euro i pod hasłami przestrzegania reguł wolnego rynku oraz "solidarności europejskiej" domagały się znoszenia wszelkich barier dla swojego eksportu. Ba, Niemcy same łamały te kryteria, zachęcając tym kraje z południa eurostrefy do dalszego życia ponad stan i kupowania… głównie niemieckich towarów. Gdy Grecja, Włochy czy Hiszpania zostały zmuszone do spłacania rachunków za swoje nieodpowiedzialne wydatki, Berlin niczym cwany bankier koszty "ryzykownych kredytów" chce przerzucić na innych "klientów", nawet tych spoza strefy euro. Dopóki "europejski projekt" mógł funkcjonować jak maszynka do zarabiania pieniędzy, Niemcy napędzały ją, ozdabiając dla niepoznaki transparentami z napisem "strefa stabilizacji" i pieczętując "znakiem jakości" euro – waluty, która miała rzucić wyzwanie dolarowi. Obecnie koszty obsługi długu mogłaby zmniejszyć interwencja Europejskiego Banku Centralnego, np. poprzez wykup obligacji. Jednak rząd Angeli Merkel uparcie nie chce się zgodzić na większy udział EBC w ratowaniu eurobankrutów. Takie zachowanie wskazuje, że tzw. projekt eurowaluty Niemcy potraktowali jak "wielki blef", ale użyteczny dla przejęcia przez nie kontroli nad Unią Europejską. Jednak dziś euromaszynka zacina się, a dalsze jej napędzanie grozi wywołaniem nowej tragedii w Europie. Dlatego europejscy politycy, zwłaszcza wychodzący przed szereg minister Radosław Sikorski, powinni grzmieć o odpowiedzialności finansowej Niemiec za obecny kryzys w eurostrefie, a nie o ich "przewodniej roli" w Europie. Chyba że będzie się ona sprowadzała jedynie do większego finansowego udziału w zażegnaniu kryzysu, za którego wywołanie odpowiedzialne są także władze w Berlinie.