Bez kategorii
Like

Muzyka liturgiczna w Kościele Rzymsko-Katolickim w Polsce

30/11/2011
398 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Artykuł to wstęp do cyklu o dziadostwie akceptowanym przez polskie duchowieństwo, a także (a może przede wszystkim) przez wiernych polskiego Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Oczywiście to subiektywne spojrzenie, wypaczone opisami innych organistów.

0


Od 18 lat jestem organistą w Kościele Rzymskokatolickim (KRK) w Polsce. Pracuję sobie na Podhalu do którego przylgnęła nazwa "katolickie" i tak już zostało. Katolicyzmu u nas jest tyle samo co w reszcie kraju, więc nie wiem dlaczego z uporem maniaka próbuje się udowadniać że jest tu lepiej. Ale to taka dygresyjka. Przez te 18 lat pracowałem w trzech wiejskich parafiach od bardzo małej do dość dużej. Z dość dużej pochodzę i w niej gram obecnie. Jeśli ktoś bardzo chce wiedzieć gdzie pewnie znajdzie odpowiedź w sieci, jeśli nie, może napiszę to później.

Odebrałem wykształcenie potrzebne do tej pracy szkoląc się najpierw prywatnie u jednego z organistów w okolicy, następnie ukończyłem Archidiecezjalną Szkołę Organistowską w Krakowie. Teoretycznie miałem więc wszelkie uprawnienia do grania w parafiach mniejszych i większych w całej Polsce. Teoretycznie, gdyż praktycznej wiedzy jak grać poprawnie nie wyniosłem w całości ze szkoły, tam dano mi podstawy, jednocześnie jednak zamykając mnie w dość skostniałym sposobie grania. Na szczęście mamy internet a w nim forum organowe, z którego wyniosłem duży zasób potrzebnej wiedzy, pozwalający na wyprostowanie pewnych przegięć, które nieświadomie przenosiłem na grunt pracy w parafii.

Czemu tyle o sobie? Żebyście drodzy czytelnicy zrozumieli, że nie jestem ideałem ani wyrocznią, ale dość dobrze poznałem blaski i cienie mojego zawodu i związanych z nim problemów. A jest ich masa.

Do zaczęcia pisania na ten temat skłoniły mnie wpisy w sieci na temat ostatniego listu kardynała Dziwisza – często kompletnie nierozumiejące istoty listu a także wypowiedź kard. Mauro Piacenza – Prefekta Kongregacji ds. Duchowieństwa, że "Za mało jest muzyki sakralnej". Czarę przelała dyskusja na temat listu na forum organowym, która pokazała, że i po naszej stronie – organistów – mnóstwo jest ludzi nierozumiejących istoty problemu i nie dostrzegających, że muzyka w liturgii nie koniecznie ma być taka jak my chcemy

 

Ale po kolei.
Zacznijmy od truizmu. W naszym społeczeństwie od kilku lat systematycznie olewa się kulturę wysoką. Instalacje o obieraniu ziemniaków budzą zachwyt krytyki a klasyczną sztukę po prostu wyrzuca się ze świadomości ludzi już w podstawówce. Dzieci nie śpiewają, no chyba, że popłuczyny "Idoli" wkładane im do głów przez producentów.
 
Internet i TV zabiły także coś, co może w mieście nie było tak widoczne, ale na wsiach kwitło: więzy międzyludzkie i życie towarzyskie. Takie proste sprawy jak schodzenie się przy okazji różnych imprez rodzinno-społecznych i wspólne śpiewanie (nie po pijaku) po prostu zanikło. W ten sposób muzyka stała się kolejnym sposobem na zapychanie kieszeni co bardziej kumatych producentów i produktem o konsystencji papki, który należy sprzedać.
 
Przeniknęło to także do Kościoła. Tak jestem przeciwnikiem scholek-perdołek z gitarkami, mszy beatowych czy jazzowych czy jakich tam jeszcze. Ale nie przeciwnikiem totalnym. Rozumiem od niedawna, że być może do części ludzi nie trafia moje granie, wolą gitarki, nie sprzeciwiam się więc jeśli jakaś zamknięta grupka chce sobie taka mszę urządzić. Jednakże fakt istnienia tych zjawisk nie wynika z – jak to się ładnie dziś określa – tego, że "czasy się zmieniły". To założenie jest błędne. Czasy może mamy wariackie, ale wiara i liturgia od wieków są takie same. To my rozmieniliśmy się na drobne albo zagubili w określeniu co jest normalne (czyli spełniające normę). Zapomnieliśmy czym jest liturgia mszy św., wbito nam do głowy, że kościół to my, więc ma być taki jak my chcemy, a skoro Kościół ma być taki, to z czasem przenieśliśmy to na całą wiarę i praktykę liturgiczną.
Pęd czasu, tzw. "postęp" sprawił, że nie umiemy się już zatrzymać i pomyśleć. A i ludzie dookoła raczej nie chcą abyśmy to robili. Bo myślenie jest potężną bronią: mogłoby się okazać, że tzw "opinia publiczna" to fikcja, a Kościół ma jednak rację z tym swoim trwaniem.
 
Jak to się ma do muzyki liturgicznej i do mojej i kolegów pracy. Ano dość prosto. Skoro każdy może sobie wyrażać opinię o Kościele i Liturgii a wszystkie te opinie mogą być równorzędne to dochodzimy do sytuacji, w której nie ma autorytetów mówiących dlaczego tak a nie inaczej. Zaczyna się formułowanie własnych prawd i własnych racji, "najmądrzejszych". I zaczyna się najazd na organistów, na tych co nie godzą się na wtręty świeckie, nawet tak pobożne jak słynne „Ave Maria” Bacha, które nijak nie pasuje do liturgii ślubnej. Argument, że ładne jest rewelacyjny, uwielbiam go słuchać. Zawsze wtedy proponuję „What a wonderfull world” Armstronga – prawda jakie piękne także? Bach nie napisał zresztą Ave Maria. Napisał wprawkę, ćwiczenie, do którego Gounod dopisał melodię.
 
Spotkałem się ze zdaniem, że do kogoś nie trafia śpiew tradycyjnych pieśni, woli gitarki. Zapytałem czy kiedykolwiek śpiewał na maksa podczas mszy. Głośno, z zaangażowaniem, nie słuchając fałszów organisty. Słowem czy dał z siebie wszystko. Nie. I nie będzie próbował, bo go to nie rusza i już. Takie podejście widzę często. Liturgia jest żywa, piękna, i nie po to jest sztywna reguła doboru śpiewów, że komuś się tak podoba. Muzykę gitarową, bębenkową mamy na co dzień, od święta jest inna forma.
 
Mało tego, dość jasno widać, że ludzie, którzy zaczynają takie eksperymenty z czasem przeradzają się w grupę wzajemnej adoracji. Bo cała reszta niezainteresowanych zaczyna mieć w nosie nowości. Coś podobnego stało się z Nową Mszą posoborową i co mamy dziś? Powrót do tradycyjnej liturgii przedsoborowej, bo rozwalenie mszy przez nowości, złą interpretację dokumentów soborowych i puszczanie ludzi na żywioł, dodawanie swojego tekstu do mszału, sprawiło że gdzieniegdzie msza już nie jest mszą. Stała się przedstawieniem.

Zapomnieliśmy czym jest msza święta. Zapomnieliśmy, że przychodzimy dziękować Bogu – słowo eucharystia z greckiego znaczy "dziękuję". Zapomnieliśmy, że nie my mamy ustalać co nas rusza, co nie. Dokumenty napisane przez ludzi, którzy z pewnością problem muzyki przetrząsnęli dokładniej od każdego organisty precyzują dokładnie co i jak grać. Wystarczyło by zaufać. Ale z zaufaniem u nas ciężko.

Pewnie w komentarzach będą różne opinie: proszę tylko o nie odnoszenie się do mnie osobiście. Z argumentami mogę dyskutować, z idiotyzmami i inwektywami nie bardzo.

A w następnym odcinku pasjonujące wyjaśnienie zagadki dlaczego organiści grają tak paskudnie (przynajmniej niektórzy).

0

Wiejski Organista

3 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758