Bez kategorii
Like

MORD POLSKICH DZIECI W ŁÓDZKIM GETCIE

03/09/2012
687 Wyświetlenia
0 Komentarze
33 minut czytania
no-cover

OTRZYMAŁEM MAILEM

0


  CZ. I
Aleszumm, 18 lipca, 2012 – 11:42

Obóz dla dzieci polskich w Litzmannstadt Ghetto
ul. Przemysłowa (Gewerbestrasse)
„Z modlitwy do niemieckiego Boga”:
…[…]Spraw Boże, żeby lud polski gromadami zamieniał się w popiół. Użycz nam nieznanej rozkoszy mordowania dorosłych, jak też i dzieci…Będziemy wołać umierając: zmień o Panie, Polskę w pustynię…[…]…
Tekst ukazał się na krótko przed 1 września 1939 roku nakładem „Veretinung zum Schutze Oberschlesiens”( Niemiecki Komisariat Plebiscytowy (niem. Plebiszitkomissariat für Deutschland).
Autorem tekstu jest Hans Lukaschek (ur. 22 maja 1885 r. we Wrocławiu, zm. 26 stycznia 1960 r. we Fryburgu Bryzgowijskim) – niemiecki urzędnik państwowy, działacz polityczny, doktor nauk prawnych, hitlerowiec, niemiecki polakożerca, minister do spraw wypędzonych w pierwszym rządzie Konrada Adenauera.
Literatura, źródła:
Wikipedia,
Józef Witkowski – Piotr Michalczewski „Martyrologia Dzieci Polskich w systemie hitlerowskim 1939 – 1945 r ”.
Przedstawię fakty martyrologii polskich dzieci całkowicie nieznane polskiej i światowej opinii publicznej, zatajane przez serwilistyczne mainstreamowe środki masowego przekazu:
Z okazji 60 rocznicy (2004 rok) likwidacji getta łódzkiego (Litzmannstadt Ghetto), jeszcze za łódzkiej prezydentury Jerzego Kropiwnickiego, zostałem zaproszony jako dziennikarz chicagowskiego „Kuriera Codziennego” na konferencję prasową w warszawskiej „Zachęcie”.
Na konferencję pojechałem w towarzystwie osoby ocalałej z polskiego getta w Litzmannstadt Getto (nazwisko i adres znane redakcji).
Konferencję prowadzili na zmianę, Kropiwnicki, pracownica „Zachęty” i w stroju rytualnym Symcha Keller (vel Krzysztof Skowroński; ur. 1963 w Łodzi) – polski chazan, podrabin, działacz społeczności żydowskiej, przewodniczący Rady Religijnej Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP.
Jego żoną jest Małgorzata Burzyńska-Keller, która piastuje stanowisko szefowej Fundacji Ochrony Dziedzictwa Kultury Żydów "Wspólne Korzenie" oraz jest pomysłodawcą i dyrektorem Festiwalu Sztuki Filmowej Jidysz, obecna wówczas w sali warszawskiej „Zachęty”.
Uprzednio, jeszcze w Krakowie, osoba towarzysząca mi przygotowała swoje wystąpienie o losach polskich dzieci w łódzkim getcie.
Gdy otrzymałem prawo głosu, po przedstawieniu się, z nazwą gazety włącznie którą reprezentowałem, przeszedłem do zapowiedzi spraw związanych z martyrologią polskich dzieci w łódzkim getcie, jak i z informacją o przybyciu na konferencję osoby, która przeżyła likwidację polskiej części getta łódzkiego.
W tym momencie został mi wyłączony mikrofon, a osoba ze mną przybyła już nie została dopuszczona do głosu.
Kropiwnickiemu i rabinowi wydawało się, iż sprawa blisko dziesięciu tysięcy polskich dzieci zamęczonych w łódzkim getcie nie przedostanie się do wiadomości publicznej.
Złudne to nadzieje.
W grudniu 1942 roku na terenie łódzkiego getta, mniej więcej w obrębie dzisiejszych ulic: Brackiej, Emilii Plater, Górniczej i Zagajnikowej, przy ul. Przemysłowej wyodrębniono obóz dla polskich dzieci i młodzieży (Polenjugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt). Główna brama obozu znajdowała się przy ul. Przemysłowej, stąd popularna nazwa: obóz przy Przemysłowej.
W zarządzeniu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy z 28 listopada 1942 roku pisano, że będzie to obóz dla młodocianych Polaków – kryminalistów – lub pozbawionych opieki, będących zatem elementem niebezpiecznym zarówno dla dzieci niemieckich, jak też i przez to, że mogliby w dalszym ciągu uprawiać swą kryminalną działalność. Zachowano pozory, że ma to być obóz prewencyjny i wychowawczy. W rzeczywistości był to obóz koncentracyjny przeznaczony dla dzieci i młodzieży w wieku od kilku do 16 lat. Dzieci miały numery zamiast nazwisk, chodziły w szarych drelichach i trepach, pracowały od świtu do wieczora. Były karane biciem, pałowaniem przez żydowską policję (Jüdischer Ordnungsdienst), potocznie zwaną „odmani”. Dzieci od lat 2 do 16 umierały z głodu, pragnienia, wyczerpania, czy też pałowania przez „odmanów”.
Obszar obozu otoczony był wysokim parkanem z desek i strzeżony przez niemieckich wartowników.
Więźniowie pochodzili z terenów włączonych do Rzeszy oraz z Generalnego Gubernatorstwa. Część zabrano z sierocińców, część to dzieci, których rodzice zostali zamordowani lub przebywali w więzieniach za udział w konspiracji. Do stycznia 1945 roku przeszło przez to miejsce około 1600 polskich dzieci, choć dokładna liczba uwięzionych jest trudna do ustalenia, ponieważ zaginęła część dokumentacji. Według zeznania ocalałego świadka liczba uwięzionych w getcie łódzkim dzieci wynosiła ok. 10 tysięcy. W momencie zakończenia wojny było tam blisko 900 więźniów( zapis zgodny z zeznaniem).
Dzieci pracowały, podobnie jak ich rówieśnicy z getta, po drugiej stronie wysokiego muru. Miały nawet tych samych nauczycieli – żydowskich rzemieślników, którzy zostali tam skierowani przez nazistów. Dzieci szyły ubrania, wyplatały buty ze słomy, reperowały tornistry, prostowały igły. Wiele zmarło z głodu, zimna i wycieńczenia, zwłaszcza podczas epidemii tyfusu na przełomie 1942 i 1943 roku Udokumentowane są zgony 136 osób. Chore odsyłano do szpitala przy ul. Dworskiej 74 (dziś ul. Organizacji WiN) na terenie getta.
Dzieci polskie w obozie zostały całkowicie odizolowane od świata zewnętrznego, nie miały też żadnego kontaktu z ludźmi z drugiej strony parkanu. Filia obozu dla polskich dzieci znajdowała się w majątku ziemskim w Dzierżążni, 15 kilometrów od Łodzi.
Dziś po Polenjugendverwahrlager pozostał tylko budynek dawnej komendy przy ul. Przemysłowej 34.
Przez wiele lat po wojnie nie wiedziano o tym obozie. W maju 1971 roku małych więźniów uczczono Pomnikiem Pękniętego Serca, postawionym w parku im. Szarych Szeregów (dawniej Promienistych). Zaprojektowali go Jadwiga Janus i Ludwik Mackiewicz. Stoi poza terenem obozu, ale jest hołdem dla polskich dzieci; wobec tych, którzy przeszli przez ten właśnie obóz wydzielony z obszaru Litzmannstadt Getto.
Kronika getta łódzkiego, 18-19 października 1942, t. 2, s. 304:
„Wyłączono z getta część Marysina, a mianowicie ul. Emilii Plater, Przemysłową, Otylii i teren przy murze cmentarnym. Od razu po zakończeniu ewakuacji władze niemieckie rozpoczęły tam budowę bardzo wysokiego drewnianego parkanu o bezszczelinowej konstrukcji. Wydział Budowlany getta otrzymał od Kripo (niemiecka policja kryminalna) nakaz dostarczenia niezbędnych robotników. Małe domki drewniane ulegają rozbiórce, natomiast buduje się tam baraki. Terenem tym będą dysponować władze policyjne.
Budowa obozu dla młodocianych Polaków na Marysinie posuwa się w szybkim tempie. Wysoki drewniany parkan jest już gotowy; domy wchodzące w skład tego bloku odremontowano i wyposażono w doskonałe piece; wszędzie ustawia się podwójne (dwupiętrowe) prycze. m. in. urządzono też dla załogi obozu kryty kort tenisowy na okres zimy”.
Kronika getta łódzkiego, 24 listopada 1942 r., t. 2, s. 396:
„Przestrzeń bloku racjonalnie wykorzystano, tak że będzie można ulokować do 1800 osób. Prace te wykonuje tutejszy Wydział Budowlany pod nadzorem władz niemieckich.
Do obozu młodocianych Polaków, który istnieje już od 10 dni zaangażowano różnych tutejszych fachowców, celem prowadzenia nauki w tamtejszej szkole zawodowej”.
Kronika getta łódzkiego, 20 grudnia 1942 r., t. 2, s.441:
„W czasie epidemii tyfusu widziałam okropne rzeczy. Chore dzieci, których nie zdążono wywieźć do getta leżały na "izbie chorych" bez żadnej opieki. Te, które już umierały, ale jeszcze żyły, wynoszono razem z trupami do trupiarni nago i ładowano do skrzyń lub worków papierowych i tam dogorywały” – Gertruda Nowak, jedna z więźniarek obozu dla dzieci polskich przy ul. Przemysłowej.
4 września 1943 r. – przemówienie Chaima Rumkowskiego na placu wzywające mieszkańców do oddania dzieci. Rozpoczął się jeden z najbardziej dramatycznych rozdziałów historii łódzkiego getta, który przeszedł do historii pod nazwą "wielka szpera".
Chaim Rumkowski kolaborant niemiecki. Chaim Mordechaj Rumkowski (ur. 27 lutego 1877 w Ilinie, powiat ostrogski, zm. 1944 w Auschwitz-Birkenau) – przemysłowiec, działacz syjonistyczny, przewodniczący Judenratu w łódzkim getcie, kolaborant pod okupacją hitlerowską, dla większości ocalonych z Zagłady Żydów przestępca wojenny.
Urodził się w 1877, w rodzinie kupieckiej na Wołyniu. Na początku XX wieku prowadził w Łodzi razem z Abem Neimanem zakład produkcji tkanin pluszowych, po I wojnie światowej pracował jako agent ubezpieczeniowy. Od 1921 był członkiem Gminy Żydowskiej, mieszkał przy ulicy Południowej 26 (dziś ul. Rewolucji 1905 r.). Pełnił m.in. funkcję kierownika domu dla sierot "Helenówek".
13 października 1939 r. został mianowany przez okupacyjne władze niemieckie na przewodniczącego Judenratu w getcie łódzkim. Nominacja ta była związana z tym, iż Chaim Rumkowski był jedynym członkiem przedwojennej Gminy Żydowskiej w Łodzi, który pozostał w mieście. Jego działalność na tym stanowisku budziła i wywołuje do dziś wielkie kontrowersje. Krytycy zarzucają mu wręcz współpracę z Niemcami, która miała się wyrażać w zmuszaniu Żydów do wyniszczającej pracy na rzecz Trzeciej Rzeszy i – w odróżnieniu np. od Adama Czerniakowa z warszawskiego getta – milczącej zgodzie na eksterminację osób „nieprzydatnych dla gospodarki” (głównie starców i dzieci).
Nazwa szpera pochodzi od niemieckiego określenia Allgemeine Gehsperre, które oznaczało wprowadzony wówczas zakaz opuszczania domów. Mieszkańcy getta nie mogli wychodzić z mieszkań, a żydowscy policjanci pod nadzorem niemieckich żandarmów przeszukiwali dom po domu. Zabierali ludzi starych, chorych, zniedołężniałych, a także dzieci poniżej 10 lat, po drodze pałowanych niemiłosiernie.
Niemcy uważali, że są oni w getcie niepotrzebni, bo nie mogą pracować. W dniach 1-12 września poza getto wywieziono 15.681 osób, w tym 5862 dzieci do 10 lat.
Wszyscy zostali zamordowani w ośrodku zagłady w Chełmnie nad Nerem.
Niepokój budzi się zawsze, gdy współczesny historyk w XXI wieku chce „dać świadectwo prawdzie” minionym wydarzeniom, blisko 70 lat od zakończenia II wojny światowej o martyrologii Polaków i Żydów. Bo cała, albo prawie cała prawda została już przed nami odkryta.
Odkrywanie historii „dającej świadectwo prawdzie” staje się zadaniem wykonywanym dla własnych, czysto egzystencjonalnych celów. Mało tego. Odkrywanie de novo, to co zostało już zapisane, budzi nie tylko niechęć, ale też wywołuje protesty społeczne. Krótko – operowanie fałszem historycznym dla własnych wyimaginowanych potrzeb jest zajęciem burzącym nie tylko porządek społeczny, ale też wywołującym odpowiednie nastroje przedstawiające pokraczną ideę, krzywe zwierciadło pomówień i potwarzy wymierzonych w tym przypadku przeciwko narodowi polskiemu:
Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie ma od 3.10.2011 nowego dyrektora: z nominacji ministra kultury został nim Paweł Śpiewak. Z tej okazji dziennik „Rzeczpospolita” (26-27.11.2011) zrobił z nim wywiad, którego głównym akcentem jest pewna liczba.
Nowy dyrektor, powołując się na książkę o stosunku polskich chłopów do Żydów wydaną przez Barbarę Engelking, oznajmił tam: „z tych badań wynika, że z rąk Polaków zginęło w czasie wojny 120 tys. Żydów”. Dalej zaś powołuje się już na tę liczbę jak na ustaloną („skoro historycy wyliczyli, że było 120 tys. ofiar żydowskich …”) i wzywa Polaków do „prawdziwej refleksji” nad nią.
(Wezwanie Śpiewaka jest w konsonansie z wypowiedzią prezydenta Komorowskiego, który 1 listopada na spotkaniu z naczelnymi rabinami Europy zapewniał ich solennie swą nieporadną polszczyzną, że budowane przez Polskę w Warszawie Muzeum Historii Żydów Polskich „ma stać się pełnym krytycznej refleksji miejscem o polsko-żydowskich relacjach”, jak podaje onet.pl za PAP-em).
Liczba „120 tys.” jest nowa. Rok temu Gross wymieniał „200 tys.”, z czego się potem wycofał do „kilkudziesięciu tysięcy”; a teraz znowu zwyżka. Skąd Śpiewak tę liczbę ma? Wziął ją z centralnej wytwórni antypolskich oszczerstw, jaką jest Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk, czynne od ośmiu lat.
Kieruje nim Barbara Engelking-Boni, psycholożka i żona ministra Michała Boniego. Centrum stosuje różne chwyty politycznego marketingu, a jednym z nich jest żonglerka sfingowanymi liczbami. Rzuca się taką liczbę na próbę i patrzy, co będzie: gdy trafia na opór, to się cofamy i znów patrzymy; gdy zaś oporu już nie ma, idziemy naprzód.
Dr Alina Cała (Żydowski Instytut Historyczny) w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” – Piotr Zychowicz:
„Polacy jako naród nie zdali egzaminu”
W pewnym sensie Polacy są odpowiedzialni za śmierć wszystkich 3 milionów Żydów – obywateli II RP – mówi historyk z Żydowskiego Instytutu Historycznego Alina Cała.
„Rz”:
Czy Polacy są współodpowiedzialni za Holokaust?
Alina Cała:
W pewnym stopniu tak. Przyczyną tego był przedwojenny antysemityzm, który nie przygotował ich moralnie do tego, co miało się dziać podczas Zagłady. Nośnikiem tego antysemityzmu były dwie instytucje. Ugrupowania tworzące obóz narodowy oraz Kościół katolicki. Ten ostatni mniej więcej od 1935 roku zaczął sprzyjać endecji. W efekcie wysokonakładowe pisma konfesyjne zaczęły głosić propagandę antysemicką. Choćby „Mały Dziennik” Kolbego.
Chana Grynberg (Halina Grubowska) pracownik Żydowskiego Instytutu Historycznego zajmuje się „przyznawaniem” emerytur ocalałym z Holocaustu Żydom. Kryteria tych decyzji są różne, w zależności od spojrzenia pani Chany. Oczywiście wystarczy być tylko Żydem, który przeżył Shoah. Ale nie dla tej pracownicy. Wymyśla najrozmaitsze zaświadczenia, poświadczenia, biogramy, zeznania świadków, metryki, postanowienia sądów powszechnych, aby po zgromadzeniu dokumentów, osobom będącym już na krawędzi żywota – przeszło osiemdziesięcioletnim i nawet starszym powiedzieć:
„abo to wszystko prawda”(autentyczne!!! ).
Równocześnie owa pani informuje petentów, że zarabia 500 zł/mies. (nie wspominając o emeryturze 800 euro załatwionej przez siebie). Gdy petent nie reaguje, Grynberg wstaje i kończy urzędowanie. Telefonicznie – odkłada słuchawkę ( po prostu).
Czasami petent słyszy, że nie jest „naszym człowiekiem”, czasem o jakości środowiska w którym przebywa, etc.
Co załatwia sprawę pozytywnie?
– kolesie,
-polecanki typu „załatw”
– polecanki „Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu”, wtedy bez konieczności jakichkolwiek dokumentów,
– być może reakcja petenta na niskie zarobki p. Grubowskiej.
A kogo p. Chana Grynberg – Grubowska dyskwalifikuje?
Przede wszystkim „spolaczałych Żydów na aryjskich papierach” obracających się w t.zw. „środowiskach niechętnych – środowiskom chętnym tej pani”.
W tej sprawie zachodzi wiele pytań m.in.
kto i za co pobiera te odszkodowania?
Ile takich „rent” przyznała już p. Grubowska?
Kto ją kontroluje w Żydowskim Instytucie Historycznym?
Czy NIK kontrolował w tym zakresie Żydowski Instytut Historyczny?
Halina Grubowska telefon bezpośredni (22) 827 18 43
tel. (22) 827 92 21 wew. 130
Skąd pieniądze na odszkodowania, emerytury?:
Po wojnie Niemcy wypłaciły Izraelowi około 80 mld dol. wojennych odszkodowań, ale większość tych pieniędzy nie poszła na ocalonych, tylko na budowę państwa Izrael i armii w latach 50. i 60.
cdn.

MORD POLSKICH DZIECI W ŁÓDZKIM GETCIE CZ. II
Aleszumm, 18 lipca, 2012 – 21:06


Przypomnę:
W grudniu 1942 roku na terenie łódzkiego getta, mniej więcej w obrębie dzisiejszych ulic: Brackiej, Emilii Plater, Górniczej i Zagajnikowej, przy ul. Przemysłowej wyodrębniono obóz dla polskich dzieci i młodzieży (Polenjugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt). Główna brama obozu znajdowała się przy ul. Przemysłowej, stąd popularna nazwa: obóz przy Przemysłowej.
W zarządzeniu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy z 28 listopada 1942 roku pisano, że będzie to obóz dla młodocianych Polaków – kryminalistów – lub pozbawionych opieki, będących zatem elementem niebezpiecznym zarówno dla dzieci niemieckich, jak też i przez to, że mogliby w dalszym ciągu uprawiać swą kryminalną działalność. Zachowano pozory, że ma to być obóz prewencyjny i wychowawczy. W rzeczywistości był to obóz koncentracyjny przeznaczony dla dzieci i młodzieży w wieku od 2 do 16 lat. Dzieci miały numery zamiast nazwisk, chodziły w szarych drelichach i trepach, pracowały od świtu do wieczora. Były karane biciem, pałowaniem przez żydowską policję (Jüdischer Ordnungsdienst), potocznie zwaną „odmani”. Dzieci od lat 2 do 16 umierały z głodu, pragnienia, wyczerpania, czy też pałowania przez „odmanów”.
„Z modlitwy do niemieckiego Boga”:
…[…]Spraw Boże, żeby lud polski gromadami zamieniał się w popiół. Użycz nam nieznanej rozkoszy mordowania dorosłych, jak też i dzieci…Będziemy wołać umierając: zmień o Panie, Polskę w pustynię…[…]…
Tekst ukazał się na krótko przed 1 września 1939 roku nakładem „Veretinung zum Schutze Oberschlesiens”( Niemiecki Komisariat Plebiscytowy (niem. Plebiszitkomissariat für Deutschland).
Piotr Michalczewski – Polak – ocalałe polskie dziecko Litzmannstadt Getto wspomina:
LITZMANNSTADT POLSKIE DZIECI
…[…]jak uczcić śmierć Waszą
Zginęli bez śladu
Nagich wprost do piachu,
Bez śladu i epitafium….
…Stłumić ból dręczonych dzieci
W spazmatycznym krzyku Nie!
Jak cierń róży wbija się kolcem
W nasze serca po dziś
W źrenicach krople łez
Choć pamięć już zawodzi
I kryje jasność widzenia
Choć chciałbym już
Nie czytać w wspomnieniach
Lecz znów nasuwają się spojrzenia
Na gwałt przemoc
I zbrodni rażenia
Czy płacz
Skapie jak
Świece wosku
Ze źrenic dzieci
Hitlerowskie barbarzyństwo w getcie łódzkim. Małych więźniów zadręczali nie tylko „kapo”.
Kapo był szefem komanda roboczego. Na kierownicze funkcje wybierano często pospolitych kryminalistów i sadystów. Kapo mimo że był więźniem, cieszył się wieloma przywilejami. W zamian za pełnioną funkcję dostawał m.in. dodatkowe porcje wyżywienia. Miał bardzo dużą władzę nad podległymi więźniami – za pobicie, odebranie jedzenia, czy nawet zabicie więźnia nie groziły mu żadne kary. Niektórzy słynęli z dużego sadyzmu. Partnerowali im niespotykanym sadyzmem żydowscy policjanci „odmani” „ordnerzy” pałując nieszczęsne dzieci gdzie tylko się dało. Gdy tylko dziecko nie posłuchało wykonania komendy spotykały je kary:
wyzwiska, bicia kolanami i kopniaki. Karna gimnastyka bez końca, musztra, walenia specjalną gumą gdzie popadnie, również kijem, bykowcem, czy pejczem. Te częste objawy wściekłości watah były szczególnie niebezpieczne, nierzadko kończyły się zakatowaniem ofiar. Bito aż do zabicia. Celowali w tym „odmani”, wyposażeni w pałki policyjne. Niektóre uderzenia były wystudiowane, tak aby doprowadzić do nieodwracalnych uszkodzeń narządów wewnętrznych. Był to oczywiście sadyzm doprowadzony do perfekcji.
Był taki „wachman”, nazywał się August. Hojnie z upodobaniem i szyderczym uśmiechem wykazywał przejaw swej życzliwości w biciu nas. Pod tym względem potrzeba było sprytu i nie lada podstępów, by uniknąć celnych ciosów jego ręki, czy kopniaka podkutych butów. Nie jeden z nas odczuł na twarzy ciężar jego ręki kiedy wypluł zęby, albo kopniakiem miał przetrącone, lub wybite ze stawu kolano, lub biodro. Takie dziecko stawało się wówczas śmieciem niezdolnym do pracy i wywożone było wraz z trupami na wózkach poza teren getta.
Perfidnie wściekły, okrutny sadysta zawsze znęcał się nad dziećmi.
Józef Witkowski – z około dziesięciu tysięcy dzieci polskich, które w latach 1942 – 1945 więzione były w tym jedynym w swoim rodzaju niemieckim obozie koncentracyjnym, założonym przez Niemców specjalnie dla dzieci był jednym z nich. Jednym z niewielu, któremu udało się przeżyć. Zmarł w 1992 roku.
Oto jego opowieść:
Nieznana radość z zabijania dzieci.
Przez wiele lat ta okrutna przeszłość czaiła się gdzieś na granicy moich wspomnień. Nie chciałem jednak ich budzić; przywoływane na nowo powodowały różne uczucia i odczucia, Wówczas powstawało uczucie udręki, takiej jaką odczuć może jedynie człowiek w mojej sytuacji. Słyszałem, szczególnie po nocach wyimaginowany szczęk repetowanej broni, wrzaski niemieckich oprawców, czy krzyk zadręczanych dzieci. W snach widziałem i odczuwałem całe to okrucieństwo niemieckich „kapo”, czy żydowskich „odmanów” pastwiących się nad nami dziećmi, przecież pięcio, lub ośmioletnimi. Gdy po wojnie oglądałem film z dziennikarską narracją o naszym – dzieci wyglądzie – eskortowanych w mróz – nago – do oczekujących wagonów, nie dawałem wiary tej okrutnej prawdzie:
„staliśmy na mrozie w zwartym szeregu, nadzy, wyglądający jak ludzkie poczwarki. Długie kościste ręce sięgające wzdłuż tułowia prawie do kolan, ciała kościste, jakie oglądamy na filmach z niemieckich obozów zagłady, głowy wygolone, nieproporcjonalnie duże, robiące wrażenie głów potworów, a nie ludzi. Po wielogodzinnym oczekiwaniu wchodziliśmy do wagonów i tam staliśmy w tej samej pozycji co na peronie. Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe”.
Gdy po latach przeczytałem bałamutną opowieść o naszej, dziecięcej katordze, przemienionej piórem w niewinną opowiastkę rodem z opowieści pseudo- historyków podjąłem przedsięwzięcie, o którym przedtem ani nie myślałem.
Na własną rękę przemierzałem kraj wzdłuż i wszerz szukając dowodów tych nieludzkich przecież zbrodni. Wysiłki moje zaowocowały; dotarłem do ponad 250 współwięźniów, zgromadziłem kilkaset dokumentów; obozowych kartotek, fotografii, urzędowych pism niemieckich, listów pisanych przez dzieci – więźniów do swych rodzin.
Kierowca obozowy Jan Sierpień:
„Pamiętam, gdy jesienią 1943 roku esesmani August i Kacper przywlekli do wartowni dziesięcioletniego chłopca i tak go bili i kopali, iż zostawili na miejscu krwawej masakry trupa.
Inne dziecko dziesięcioletnią dziewczynkę pobili do nieprzytomności i zanurzyli ją w beczce z zimną wodą stojącą obok garażu i zaprowadziwszy ją później do bunkra gdzie niebawem zmarła”.
Byłem na procesie Augusta, oskarżonego o spowodowanie śmierci 10 dzieci.
W czasie procesu oświadczył on:
„Będąc w łagrze wychowawcą biłem dzieci, stosując to jako środek wychowawczy, karałem je czysto po ojcowsku”.
Józef Borkowski:
„…widziałem w baraku esesmana goniącego chorą dziewczynkę, która nie wyszła do pracy, okładającego ją kijem, aż zmarła. Sam esesman po tym mordzie czuł się zmęczony i odpoczywał w baraku. Nie przeszkadzał mu w odpoczynku leżący przed nim trup dziecka.
Pamiętam chłopca, chyba siedmioletniego, leżącego w t.zw. izbie chorych, bez żadnej opieki wygłodzonego i spragnionego. Był wychudzony i zrozpaczony i w skutek różnych kar które otrzymywał, był kaleką. Miał uszkodzoną jedną nogę, która na skutek stałego bicia była krótsza. Chłopiec ten zmarł, jak setki innych".
 
0

Jacek

Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.

1481 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758