W interesie Donalda Tuska jest, aby zima przyszła jak najszybciej i trwała jak najdłużej. To może pozwolić mu się otrząsnąć i powalczyć o o pozostanie na scenie politycznej.
W boksie jest określenie groggy. Oznacza ono boksera, których chociaż stoi na nogach, to faktycznie jest zamroczony. W takim stanie obecnie znajduje się Donald Tusk. Jego sytuacja jest jednak znacznie gorsza od tej, w której znajduje się bokser. Ten musi uważać na cios ze strony jednego przeciwnika. Tusk ma tych przeciwników dużo. Używając tej analogii sportowej może dostać także od ekipy z własnego narożnika, kibiców, a nawet sędziego.
W poniedziałek pochylił się z troską nad losem premiera "Newsweek". Opisał on psychozę Tuska, który boi się rozmawiać z własną rodziną i we własnym gabinecie obawiając się wszechwładnych służb specjalnych. Przypomina mi to (z zachowaniem proporcji) jak po czystce w MSW związanej z zabójstwem ks. Popiełuszki oczekujący na wyrok ze strony gen. Kiszczaka gen. Zenon Płatek (szef jednostki zajmującej się dezintegracją kościoła) przed wypiciem każdej kawy kazał próbować jej sekretarce. Tusk znajduje się w stanie groogy. Nie wie kto jest jego wrogiem, kto przyjacielem i skąd przyjdzie kolejny cios. A że nastąpią to niemal pewne. Skoro nawet TVN produkuje program, w którym pyta o szczegóły pochówku ofiar katastrofy smoleńskiej, to widać, że z Tuskiem jest źle.
Fakt, że jego koalicyjny wicepremier Waldemar Pawlak urządza sobie za jego plecami randki z opozycją też jest znaczący.
Tuskowi pozostaje teraz wspomniana "modlitwa o śnieg". Im więcej zimy, tym mniej liczne demonstracje i więcej czasu na opracowanie kontrofensywy. Nie spisywałbym Tuska jeszcze na straty. Od Stalingradu do kapitulacji upłynęło dwa lata, a wódz był w stanie trzymać władzę mimo kolejnych porażek na wszystkich frontach. Aby ocalić władzę będzie zmuszony do przeprowadzenia trudnych manwerów. Problem w tym, że po 5 latach rządzenia może mu się zwyczajnie już nie chcieć.