Bez kategorii
Like

Młodzi podmiejscy część II.

10/07/2011
413 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
no-cover

W pierwszej części poniższego eseju, omówiona została sytuacja „młodych, podmiejskich” na szeroko pojętym Zachodzie, wraz z genezą całego zjawiska. 2 część przedstawia już sytuacje na gruncie Polskim. Zapraszam do lektury!

0



    Drogą Zachodu czy własną?

 

           Sytuacja w polskich miastach z pozoru przypomina sytuację w miastach zachodnich sprzed około pół wieku: prawie każdy, kogo na to stać, wyprowadza się poza miasto. Życie na przedmieściach jest traktowane jako przywilej, oznaka awansu społecznego. Wbrew pozorom jednak w Polsce nie zaistniały warunki, które kilkadziesiąt lat wcześniej spowodowały ekspansję miast na zachodzie. Po pierwsze, w naszym kraju nie ma bowiem wciąż typowej klasy średniej, tradycyjnie uznawanej za siłę sprawczą tego procesu, po drugie, nie funkcjonuje model „welfare state” i choć władze publiczne deklarują wsparcie dla rozwoju przedmieść (co w świetle doświadczeń zachodnich jest kwestią dyskusyjną, ale nie o tym teraz mowa), to deklaracje te często nie znajdują pokrycia w rzeczywistości. Mówiąc krótko, mieszkańcy przedmieść są pozostawieni samym sobie.

           Zatrzymajmy się chwilę nad tą drugą kwestią. Stan polskich przedmieść jest wyrazem nadmiernych ambicji polskich samorządów, dość lekkomyślnie podejmujących zadania, którym nie są w stanie sprostać. Doświadczenia zachodnie wskazują, że rozwój przedmieść jest możliwy tylko przy silnym wsparciu ze strony sektora publicznego, przede wszystkim w zakresie finansowania inwestycji infrastrukturalnych (zarówno infrastruktury technicznej, takiej jak drogi, wodociągi i kanalizacja, jak i społecznej – przedszkoli, szkół, ośrodków zdrowia). Koszty tych inwestycji rosną, gdy gęstość zaludnienia maleje, z tego też między innymi względu kraje zachodnie, wyciągając wnioski z własnych błędów, starają się ograniczać rozlewanie się miast.

           W Polsce jednak zbagatelizowano ten temat. Gdy Polacy gromadnie ruszyli na przedmieścia, burmistrzowie i wójtowie wokółmiejskich gmin na zawołanie odralniali działki, wiedząc, że za nowymi mieszkańcami idą ich podatki. Widząc to, prezydenci dużych miast nie chcieli być gorsi i wymyślili nowe osiedla na obrzeżach miasta, aby podatki i wyborców zatrzymać. Nie podjęto się trudu zaplanowania rozwoju przedmieść w jakikolwiek racjonalny sposób: Polska jest chyba jedynym krajem, gdzie pozwolenie na budowę można uzyskać dla prawie każdego terenu (co po części jest winą władz lokalnych, a po części centralnych, które stworzyły ten system), nawet w liberalnych Stanach Zjednoczonych obowiązują pewne zasady wyznaczania stref użytkowania. O kosztach takiej polityki przestrzennej nie myślano chyba wcale (bądź też myślano, ale kwestię tę cynicznie przemilczano). Obiecywano budowę arterii komunikacyjnych, szkół i parków, a ostatecznie powstawały osiedla-sypialnie. Skojarzenia z minionym ustrojem? Fakt, etykietka ta przez dłuższy czas przyklejona była do PRL-owskich osiedli wielkopłytowych, ale one w porównaniu do współczesnych osiedli budowanych przez deweloperów mają całkiem dobrą infrastrukturę. Trzeba też pamiętać, że były one budowane według planów, które nie w pełni realizowano, tymczasem współcześnie osiedla budowane są w zasadzie bez planów zagospodarowania.

           W jaki sposób zbudować infrastrukturę, np. system transportu publicznego, który odciążyłby zatłoczone drogi, gdy zabudowa nie tylko jest rozproszona, ale wręcz porozrzucana jak klocki w pokoju bawiącego się dziecka? Dziś, gdy zadłużenie samorządów bardzo wzrosło (co niekoniecznie wiąże się z wydatkami na infrastrukturę), władze lokalne „przypominają” sobie o budżecie i dokonują cięć. Mieszkańcy osiedli podmiejskich będą więc zapewne nieraz musieli obejść się smakiem, bądź też sfinansować infrastrukturę i usługi publiczne (drogi osiedlowe, place zabaw, przedszkola, ochronę) z własnych pieniędzy, co jest coraz częściej spotykane. Nasuwa się tylko pytanie, na co są wydawane płacone przez nich podatki?

 

Młodzi podmiejscy

 

W krajach zachodnich ukształtował się pewien model cyklu życiowego: człowiek rozpoczynający samodzielne życie przez kilka, a nawet kilkanaście lat wynajmuje mieszkanie, najlepiej blisko centrum, gdyż daje mu to dużą swobodę, a dopiero po osiągnięciu pewnej stabilizacji rodzinnej i zawodowej przenosi się do własnego domu lub mieszkania. Natomiast młodzi Polacy dążą możliwie szybko, zaraz po podjęciu pierwszej pracy, a niekiedy jeszcze w trakcie studiów, do nabycia własnego mieszkania lub nawet domu. Wpływa na to wiele czynników (w tym jakieś głęboko zakorzenione przeświadczenie, że co własne, to własne), w których istotę jednak nie będziemy w tym miejscu wnikać. To, na co chciałbym zwrócić uwagę, to fakt, że decyzje o wyborze mieszkania podejmowane są przez ludzi bez dużego doświadczenia na rynku nieruchomości (pomijając wynajmowanie mieszkań w czasach studenckich, które rządzi się specyficznymi prawami) i pod presją czasu.

 

           Ponieważ w Polsce ogólnie rzecz biorąc brakuje mieszkań, a nowe osiedla budowane są przede wszystkim na przedmieściach, młodzi ludzie nie mają wielkiego wyboru w kwestii lokalizacji. PRZEDMIEŚCIA POLSKICH MIAST TO „TABULA RASA”, KTÓRĄ DEWELOPERZY ZAPEŁNIAJĄ BLOKAMI I RZĄDKAMI DOMÓW NIE WEDŁUG JAKIEGOŚ SPÓJNEGO PLANU, LECZ NA ZASADZIE „KTO PIERWSZY, TEN LEPSZY” (A PIERWSZY CZĘSTO TEN, KTO LEPIEJ POTRAFI WYKORZYSTAĆ SIEĆ NIEFORMALNYCH KONTAKTÓW). Struktury osiedleńcze, jakie powstają w rezultacie tego procesu, w warunkach normalnego, konkurencyjnego rynku mogłyby wcale nie znaleźć nabywców, a z całą pewnością nie po tak wygórowanych cenach. Powstają osiedla, gdzie trudno dojechać: z dziurawymi drogami, o komunikacji publicznej nawet nie marząc (no, może autobus raz na godzinę), a przecież dostępność komunikacyjna to podstawowy czynnik brany pod uwagę przy wyborze mieszkania.

Domy wyrastają hen hen, z dala od jakichkolwiek istniejących zabudowań, za to stawia się je bardzo gęsto, okno w okno (gdzież tu prywatność?), żeby maksymalnie wykorzystać powierzchnię działki. Żadnej zieleni urządzonej, w folderze reklamowym wprawdzie były drzewa, ale na razie teren jest niezagospodarowany. Po pewnym czasie okazuje się, że jednak został zagospodarowany… poprzez budowę nowych bloków. I tak dalej, i tak dalej…

           Fakt, iż takie mieszkania i domy jednak znajdują nabywców (w dodatku po takich cenach) można uzasadniać właśnie niewielkim wyborem na rynku, małym doświadczeniem nabywców i krótkim czasem podejmowania decyzji. Pewną rolę odgrywa także marketing: deweloperzy wyrobili u nabywców przekonanie, że osiedla strzeżone są produktem z wyższej półki (osiedla te w innych krajach spotkamy bardzo rzadko, a jeśli już, to głównie w Rosji i Ameryce Południowej). Płot, kamery i stróż nie kosztują tak wiele, a spełniają rolę substytutu wobec wszystkich braków osiedla.

 

           Patrząc na polskie przedmieścia, nie można oprzeć się wrażeniu, że są to struktury przejściowe. Nie ma się jednak co łudzić, że stopniowo zmienią się one w przedmieścia na wzór zachodni, gdyż – jak wcześniej wskazałem – brak ku temu niezbędnych warunków. Jak zatem może wyglądać ich przyszłość? W długim okresie przedmieścia będą tracić na atrakcyjności, gdyż coraz więcej mieszkań powstawać będzie bliżej centrum, gdzie są wolne tereny, np. poprzemysłowe (oczywiście, część osób nadal będzie wybierać życie za miastem, ale nie w masowo-konsumpcyjnym wydaniu). Wraz z rozwojem rynku ceny nieruchomości będą zbliżać się do ich faktycznej wartości (w przypadku osiedli o słabej lokalizacji – będą spadać), co może być dla wielu właścicieli niemiłym zaskoczeniem. W związku z tym wydaje się, że wiele osób będzie szukać okazji do wyprowadzenia się z „dzikich przedmieść”. Czas pokaże.

 

Adam Radzimski (ur. 1983), adiunkt w Instytucie Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej UAM. W latach 2009-2010 stypendysta niemieckiej Fundacji Federalnej Środowisko (DBU) w Centrum Badań nad Środowiskiem w Lipsku. Jego zainteresowania naukowe obejmują problematykę rozwoju miast i planowania przestrzennego. Ma żonę i syna.

 

 

 

 

Kwartalnik „Rzeczy Wspólne” –http://www.rzeczywspolne.pl/

„Rzeczy Wspólne” na Facebooku

Prenumerata i zakup pojedynczych egzemplarzy wersji papierowej:http://www.rzeczywspolne.pl/gdzie-kupic/

 

Fundacja Republikańska –http://www.republikanie.org/

Fundacja Republikańska na Facebook-u

Zostań darczyńcą Fundacji Republikańskiej

 

 

 

0

Rzeczy Wsp

"Rzeczy Wspólne" powstaly po to, aby powaznie mówic o polityce na przekór niepowaznym czasom. Drugim celem kwartalnika jest aktualizacja polskiego republikanizmu, który uwazamy za nasza najlepsza tradycje polityczna."

78 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758