Bez kategorii
Like

Młody, zdolny…

06/03/2011
504 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Zabierając się do tekstu, należy zrobić analizę dostępnych materiałów, co dziś nazywa się po polsku „researchem” (nie mylić z ziemkiewiczowskim „riserczem”). Dziś to dość łatwe, bo jeżeli nie piszemy materiału głęboko naukowego, to wszystko jest praktycznie dostępne w sieci internetu. Dziś postanowiłem zająć się postacią młodego prawnika, z ambicjami politycznymi, choć się od nich odżegnuje, Marcina Dubienieckiego. Tyle się mówi, pisze, że wokół Prawa i Sprawiedliwości nie ma młodych, zdolnych, wykształconych, aspirujących do miana elit. I taki się pojawił, Marcin Dubieniecki. Przyjrzyjmy mu się. Po wpisaniu imienia i nazwiska naszego bohatera w najpopularniejszej wyszukiwarce internetowej, informacje o Marcinie Dubinieckim wyskakują na stronach obficie. Na pierwszym miejscu są portale typu pudelek.pl, kozaczek czy inny pomponik, zaraz za nimi wysypują się linki […]

0


Zabierając się do tekstu, należy zrobić analizę dostępnych materiałów, co dziś nazywa się po polsku „researchem” (nie mylić z ziemkiewiczowskim „riserczem”). Dziś to dość łatwe, bo jeżeli nie piszemy materiału głęboko naukowego, to wszystko jest praktycznie dostępne w sieci internetu. Dziś postanowiłem zająć się postacią młodego prawnika, z ambicjami politycznymi, choć się od nich odżegnuje, Marcina Dubienieckiego.

Tyle się mówi, pisze, że wokół Prawa i Sprawiedliwości nie ma młodych, zdolnych, wykształconych, aspirujących do miana elit. I taki się pojawił, Marcin Dubieniecki. Przyjrzyjmy mu się.

Po wpisaniu imienia i nazwiska naszego bohatera w najpopularniejszej wyszukiwarce internetowej, informacje o Marcinie Dubinieckim wyskakują na stronach obficie. Na pierwszym miejscu są portale typu pudelek.pl, kozaczek czy inny pomponik, zaraz za nimi wysypują się linki do stron największych tabloidów, a potemto już poważne tytuły. Tylko, ze te poważne tytuły kierują linkami do artykułów o działalności naszego bohatera nie wiele mającej wspólnego z czystą polityką, nie mówiąc o jego działalności adwokackiej, czy doradczej, ale raczej do niezbyt chlubnych informacji z obrzeży, żeby nie powiedzieć – z marginesu.

Młody, zdolny zięć zmarłego prezydenta, Lecha Kaczyńskiego jest obiektem zainteresowania mediów, ale niekoniecznie, tak jakby sobie tego życzył. Najpierw pokazywano go lekko z boku, jako męża zbolałej po śmierci pary prezydenckiej córki Marty. Potem pan Marcin szukał już sam kontaktów z mediami, wypowiadając się na temat katastrofy smoleńskiej, z nader śmiałymi tezami, a nawet, jak na prawnika przystało, wnioskami, jak choćby ten, że polskim śledczym przydałby się żydowski, dobrze ustawiony doradca prawny albo, że zamach na samolot prezydencki nie jest wcale wykluczony, oczywiście ze strony „wiadomych sił”. Następny etap aktywności, to promowanie siebie i swojej żony w dziedzinie polityki, poczynając od dywagacji o starcie w wyborach parlamentarnych, na premierostwie kończąc. Dubienecki nie tylko widział swoją żonę nie tylko jako strażnika i spadkobiercę spuścizny Lecha Kaczyńskiego – on widział siebie jako zstępcę politycznego Jarosława Kaczyńskiego. Następne odcinki serialu, to te, kiedy Dubieniecki zostaje już samorzutnie odkryty jako zdolny prawnik, szybko znajdujący drogę do ułaskawienia małego hochsztaplera przez swojego teścia, a następnie zdolny biznesmen, który z tym samym człowiekiem, oczywiście już nieskazitelnie czystym, robi interesy. Epilogiem serialu z główną, skomplikowaną rolą naszego bohatera jest odcinek, w którym wymienia on ciepłe opinie z dziennikarzami, takie jak „niech pan się ode mnie odp…”. Na koniec wygląda na to, że mecenas Dubieniecki nie jest zadowolony z tego miniserialu (niecały rok), ponieważ ostatnio na lewo i prawo komunikuje, że spotka się ze scenarzystami w sądzie. Nie wiem, czy uważa, że został źle obsadzony, czy gaża była za mała, czy może ci, do których adresowany był serial, nie zrozumieli przesłania.

A przesłanie przecież było, i wysiłek również. Z syna działacza lewicy, głęboko umoczonego w PRL, stał się młodym pisowcem. To zresztą jest mentalnie uzasadnione, ponieważ te dwie formacje, na płaszczyźnie „idei” łączy bardzo dużo. Zmiana poglądów nie była znów taka trudna, a wżenienie się w establishment IV RP powinno zostać docenione. Choćby „jedynką” na Pomorzu, na liście Prawa i Sprawiedliwości. A tu nic, mniej niż nic, ponieważ Jarosław Kaczyński słowa o tym, że w jego formacji nie będzie nepotyzmu, wyraźnie kierował do niego. I tak pan Dubieniecki wyszedł definitywnie z kręgów polityków lewicy, a drzwi do partii Kaczyńskiego zostały mu zatrzaśnięte przed nosem.

Ciepłe rozmowy z dziennikarzami, o dawaniu im po pyskach, spowodowały to, że postanowili oni uruchomić rentgen medialny i zainteresowali się go interesami. I tak marne kilka milionów ze SKOK-ów, na których pan Marcin i jego ojciec chcieli położyć łapę (jak twierdzą, w imieniu klientów z legalnymi nakazami płatniczymi), zostały uzupełnione informacjami o dziwnych spółkach z osobami o podejrzanej konduicie, nazwijmy to po imieniu – zwykłymi oszustami, w których to pan Dubieniecki występuje nie tylko jako radca prawny, ale również jako współwłaściciel, żeby nie napisać – słup. Już to, że prawnik jest zamieszany w handelki spółkami jest dziwne, ale to, że to wychodzi na światło dzienne, jest niedopuszczalne.

Niedopuszczalne jest to dla samorządu adwokackiego, który postanowił sprawdzić, czy otwarte, ciepłe wymiany opinii z dziennikarzami mieszczą się w ramach etycznych zawodu adwokata, oraz, czy jego interesy przypadkiem nie wykraczają poza kodeksy, na podstawie których pan Marcin ma świadczyć usługi.

Dubieniecki, ufny w swoją inteligencję i zaplecze polityczne (którego nie miał już po sławnej awanturze z Jolantą Szczypińską), próbował rozgrywać media. Skończyło się to tym, że media rozegrały jego, gromadząc na niego grubą teczkę kwitów. Do tego sprawy zaszły tak daleko, że media już mu nie odpuszczą i będą śledziły każdy jego krok. Nie ma co liczyć na pomoc Jarosława Kaczyńskiego, ponieważ ten szybko zrozumiał, że jest on dla niego tylko obciążeniem. Już sam fakt, że na światło dzienne, za sprawą Dubienieckiego, wyszła sprawa o tym, że Lech Kaczyński ułaskawił w trybie nadzwyczajnym jego wspólnika, kładzie cień na pamięci o ukochanym, nieskazitelnym bracie.

Pan Marcin pasuje, jak ulał, do przypowieści o tym, co mu został tylko sznur. Choć może się okazać, że ten sznur sam sobie zawiązał w pętlę.

 

Francuz, vel Azrael

0

Francuz

2 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758