Z cyklu: „Zebrane w drodze”
Wtulam kark w podniesiony kołnierz
ramiona lekko ku górze unoszę
stanąłem nieopodal brzegu
patrzę na zgromadzone stadka łabędzi i kaczek
większość siedzi na śniegu
kilka szuka czegoś w zgęstnielinie wody
Podbiegł do mnie czyjś pies obwąchał
dobrze że nie obsikał mi spodni myślę sobie
na chwilę zamykam oczy
widzę tamten pokój – niepokój na jej twarzy
i grymas kiedy pies zawył
po źle podanym zastrzyku na ostatnią drogę
wynieśli był schorowany i stary
To tak przelotem akurat się zdarzyło
wpadłem na chwilę i zaraz potem wyszedłem –
nie wróciłem już nigdy więcej
Otwieram oczy pies dalej łasi się do nogi
szuka ciepła a może łakoci
wzrokiem odnalazłem właściciela – jest ona
kiwa głową na znak zgody
z kieszeni płaszcza wyjmuję pół słodkiej bułki
podaję pies bierze patrząc mi ufnie w oczy
Podnoszę głowę do góry
i odprowadzam odlatujące ptactwo oderwane z lodu
przestraszył je trzask odpadającej gałęzi
widać drzewa też zrzucają balast by nadal trwać karnie w szeregu
wtulam kark w kołnierz – odchodzę
zacieram znane pamięci ścieżki wzdłuż udrapowanej lodem rzeki