Michalkiewicz: Starsi i mądrzejsi instruują Drogiego Gościa
26/05/2011
473 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Nie ma Baracka dla warszawiaka” – ubolewa w „Gazecie Wyborczej” red. Seweryn Blumsztajn
„– bo rzeczywiście – tego całego prezydenta Obamy bardziej pilnują, niż Czyngis-Chana i nawet rodziny smoleńskie zostały doń dopuszczone po przeprowadzeniu starannej selekcji. Jakie były kryteria tej selekcji – trudno zgadnąć, ale nie wykluczone, że dokonano jej kierując się intencją, by prezydenta Obamy specjalnie nie molestowały żadnymi spiskowymi teoriami.
Zatem żaden z warszawiaków nie dostąpi zaszczytu oglądania prezydenta Obamy twarzą w twarz (a przecież taki przywilej przewidział dla zbawionych nawet sam Pan Bóg; od razu widać, że z Panem Bogiem łatwiej niż z ludźmi, przynajmniej niektórymi) – a takiemu prezydentowi Ryszardowi Nixonowi stojący bliżej mogli nawet uścisnąć rękę. Ryszard Nixon przyjechał do Warszawy w 1972 roku i wprawdzie na cały czas wizyty anektowały go komuchy, ale po złożeniu wieńca przed Grobem Nieznanego Żołnierza nie wsiadł on od razu do limuzyny, tylko podszedł do zgromadzonego na Placu Zwycięstwa (dzisiaj Piłsudskiego) tłumu i zaczął się z nim nieśmiało integrować. Tłum początkowo zamarł w ciszy, aż jakiś przytomny człowiek zaczął skandować : Ni-xon, Ni-xon! – co blisko dziesięciotysięczny tłum z radością podchwycił. Kiedy już Nixon odjechał, a tłum powoli się rozchodził, usłyszałem fragment rozmowy dwóch idących przede mną starszych pań: „czemu się dziwisz? – perswadowała jedna drugiej – naród się stęsknił!” Obamie na takie zbytki tajniacy by pod żadnym pozorem nie pozwolili, toteż, zamiast z normalnymi ludźmi, będzie musiał rozmawiać m.in. z panem Tadeuszem Mazowieckim. To tortura gorsza od śmierci, chyba, że pan Tadeusz również wobec prezydenta Obamy zaprezentuje „postawę służebną”, z której zasłynął jeszcze za pierwszej komuny. Mizerna to dystrakcja, ale trudno – wedle stawu grobla.
Ale red. Blumsztaj, chociaż, ma się rozumieć, chce dobrze, to nie powinien się martwić aż tak bardzo, ponieważ o jego interesy zatroszczyli się starsi i mądrzejsi. Oto Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego wezwała prezydenta Obame, by podczas wizyty w Warszawie „wywarł presję” na tubylczy rząd w kierunku załatwienia sprawy „rekompensat” za mienie pozostałe w Polsce po Żydach wymordowanych w czasie II wojny. Były ambasador Izraela w Warszawie, pan Dawid Peleng, „wezwał” z kolei premiera Tusk do „wznowienia procesu legislacyjnego na rzecz restytucji”, wstrzymanego ze względu na „trudną sytuację budżetową państwa” – ale nie odwołaną. Niezależnie od tego kongresmen Smith i senator Chardin – współprzewodniczący Komisji Helsińskiej przy Kongresie USA zaapelowali do prezydenta Obamy, by „wywarł presję”, dając zarazem do zrozumienia, że niezałatwienie sprawy żydowskich roszczeń „osłabia nasze ważne dwustronne stosunki”. Trudno temu zaprzeczyć już choćby z uwagi na to, że obecna administracja Stanów Zjednoczonych traktuje Polskę już tylko jako skarbonkę, z ktorej Żydzi mogliby się zasilać, ilekroć tylko poczują taką potrzebę. Zatem jest wysoce prawdopodobne, że prezydent Obama nie da sobie dwa razy takich zachęt powtarzać. Jak na tę „presję” zareagują nasi Umiłowani Przywódcy – vederemo.
W oczekiwaniu na upragniony komunikat warto przypomnieć historię zmagań o te „rekompensaty”, potwierdzających trafność francuskiego przysłowia, że l`appetit vient en mangeant – co się wykłada, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. W 1994 roku, kiedy Polska – podobnie jak inne kraje Europy Środkowej – ogłosiła jako jeden ze swoich politycznych priorytetów przystąpienia do NATO – ośmiu wpływowych polityków amerykańskich z obydwu partii napisało do ówczesnego sekretarza stanu Warrena Christophera list, zalecając by Departament Stanu ostrzegł rządy państw Europy Środkowej, że jeśli nie zadośćuczynią one żydowskim roszczeniom, to stosunki USA z tymi państwami się „pogorszą” – co nietrudno było zrozumieć, jako zablokowanie akcesji do NATO. List taki, o ile wiem, nie został wysłany, ale za to nastąpił kontrolowany przeciek owego „listu ośmiu” do amerykańskiej prasy. Polski rząd aluzję poniał i skierował do Sejmu projekt ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich, przewidujący transfer mienia w postaci nieruchomości nie tylko dla 9 istniejących podówczas w Polsce gmin żydowskich, ale również – dla nowojorskiej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego, która własnie wzywa prezydenta Obamę do wywarcia „presji”. Szacunkowa wartość tego mienia opiwała na ok. 10 mld dolarów, a chociaż –quorum pars parva fui – udało się tę kwotę zredukować o jakieś 3 mld dolarów poprzez wyłączenie z transferu nieruchomości niezabudowanych – to jednak łapówka za przystąpienie do NATO musiała zostać Żydom zapłacona. Nawiasem mówiąc, doprowadziło to do humorystycznych sytuacji; mnóstwo słowiańskich tubylców zaczęło udawać Żydów, czemu się trudno dziwić, skoro pojawiło się tyle forsy do rozdrapania, a poza tym powstały konkurujące ze sobą gminy żydowskie, które oskarżają się wzajemnie o podszywanie się. Tak czy owak proces przekazywania nieruchomości na podstawie tej ustawy ruszył i trwa nadal.
Ponieważ byłem chyba jedynym publicystą w Polsce, który odważył się publicznie przeciwko tej ustawie oponować, przypomnę argumenty, jakie podówczas podnosiłem, a które nie straciły i dzisiaj aktualności. Po pierwsze – transfer dotyczył gmin żydowskich, które w myśl przedwojennego prawa polskiego „miały prawa korporacyjne” – co oznacza, że były osobami prawnymi o typie korporacji. W korporacjach zaś – w odróżnieniu od fundacji – czynnikiem decydującym o trwaniu osobowości prawnej są tworzący je ludzie. Jeśli zatem ludzie tworzący gminy żydowskie zostali wymordowani, to ustało również ich trwanie jako osób prawnych. Zatem istniejące obecnie w Polsce gminy żydowskie w liczbie 9 nie są żadnymi kontynuatorkami żydowskich gmin przedwojennych – ponieważ między osobami prawnymi nie ma dziedziczenia, jak między osobami fizycznymi. Dlatego też sprzeciwiałem się użyciu w ustawie określenia „zwrot mienia”, jak się okazało – trafnie obawiając się, że przyjęcie takiego stanowiska może w przyszłości obrócić się przeciwko polskim interesom. Zatem – po drugie – sytuacja prawna powojennych gmin żydowskich w Polsce była taka sama, jak parafii i diecezji Kościoła Rzymskokatolickiego na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Ponieważ one też są korporacjami, zatem nie mogły dziedziczyć mienia po niemieckich parafiach ewangelickich, a nawet – rzymskokatolickich na tych terenach. Dlatego też kiedy w 1972 roku PRL, w ramach normalizacji stosunków ze Stolicą Apostolską, postanowiła uregulować własność parafii i diecezji Kościoła katolickiego na Ziemiach Zachodnich – nie „zwróciła” im mienia po dawnych parafiach niemieckich, tylko NADAŁA własność w takich rozmiarach, jak to zostało uzgodnione.. Dlatego też uważałem że identyczną formułę należało zastosować wobec gmin żydowskich – ale zajmujący się tą ustawą poseł SLD poinformował mnie, że z uwagi na jakieś obietnice, które prezydent Kwaśniewski swoim zwyczajem lekkomyślnie złożył Żydom w Nowym Jorku, odstąpienie od formuły „zwrotu” nie byłoby możliwe.
Na skutki nie trzeba było długo czekać; już w kwietniu 1996 roku ówczesny sekretarz Światowego Kongresu Żydów Izrael Singer zagroził, że jeśli Polska nie zadośćuczyni roszczeniom dotyczącym zwrotu prywatnego „mienia żydowskiego”, to „będzie upokarzana na arenie międzynarodowej”. I rzeczywiście – nastąpiła eskalacja oskarżeń przeciwko narodowi polskiemu. Już nie tylko zachował się „biernie” w obliczu holokaustu, ale – co usiłowano pokazać na przykładzie Jedwabnego – „współdziałał” z Niemcami w masakrowaniu Żydów. W obliczu tej wojny wypowiedzianej Polsce mnóstwo osobistości albo tchórzliwie podkuliło pod siebie ogony, albo nawet przeszło na stronę wroga. Wśród tych ostatnich znalazł się prezydent Aleksander Kwaśniewski – to prawdziwe nieszczęście naszego kraju – który dążąc do podlizania się światowej diasporze – „przeprosił” za Jedwabne, potwierdzając tym samym autorytetem państwa polskiego, na czele którego wówczas stał – najgorsze oskarżenia pod adresem naszego narodu. Warto zwrócić uwagę nie tylko na treść, ale i na moment tej eskalacji. Nastąpiła ona bowiem w tym samym czasie, gdy niemiecki kanclerz Gerard Schroeder oświadczył, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”. W tej sytuacji, kiedy trzeba było rozpocząć delikatną operację zdejmowania winy z państwa i narodu niemieckiego za zbrodnie II wojny, trzeba było jednocześnie rozpocząć przerzucanie tej odpowiedzialności na winowajcę zastępczego, bo w przeciwnym razie świat mógłby odnieść wrażenie, że te wszystkie ofiary zmarły śmiercią naturalną, co z kolei pozbawiałoby Izrael niezwykle lukratywnego statusu ofiary. Polska znakomicie nadaje się na winowajcę zastępczego, zatem obydwie operacje: szlamowania finansowego i przerzucania odpowiedzialności zostały połączone i są kontynuowane i koordynowane przez pierwszorzędnych fachowców.
Ci fachowcy korzystają z pomocy piątej kolumny w naszym nieszczęśliwym kraju, o której istnieniu i wpływach mogłem przekonać się na własnej skórze w marcu 2006 roku, kiedy to na antenie Radia Maryja ujawniłem iż premier Marcinkiewicz obiecał był dyrektorowi Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego Dawidowi Harrisowi załatwienie sprawy roszczeń żydowskich zgodne z żądaniami organizacji wiadomego przemysłu do końca roku 2006. Wprawdzie oskarżenia o dwa przestępstwa nie zostały podjęte przez prokuraturę, ale większość tzw. „niezależnych mediów” uznała mnie za zbrodniarza. Mniejsza zresztą o to, bo znacznie ważniejsza była nie tylko pobłażliwość, ale nawet nadskakiwanie organizacjom żydowskim przez czołowe osobistości państwa. Oto prezydent Lech Kaczyński w lutym 2007 r. przyjął delegację pod przewodnictwem Izraela Singera – tego samego, który przed 10 laty nie tylko groził Polsce swego rodzaju wojną – ale również wojnę tę przeciwko reputacji naszego narodu prowadził. Żeby było śmieszniej, wkrótce potem Izrael Singer został zhukiem wyrzucony ze stanowiska przewodniczącego Światowego Kongresu Żydów pod zarzutem malwersacji finansowych. Innym przykładem takiego nadskakiwania był list, jaki minister stanu Juńczyk-Ziomecka odczytała w imieniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas zebrania inaugurującego reaktywację polskiej loży B`nai B`rith, mimo, że w ogłoszonym tego dnia programie działania loża ta postawiła sobie dwa cele: zrealizowanie żydowskich roszczeń majątkowych kosztem Polski i pacyfikacje Radia Maryja.
Obecnie strategia organizacji przemysłu holokaustu, z którym od początku tego roku oficjalnie współpracuje rząd Izraela, polega na zmuszeniu rządu polskiego do stworzenia podstawy prawnej dla realizacji żydowskich roszczeń majątkowych. Takiej podstawy prawnej bowiem nie ma, zaś organizacje te nie są pełnomocnikami dawnych właścicieli, podobnie jak państwo Izrael, które tym bardziej nie ma żadnego tytułu do partycypowania w tym mieniu, ponieważ w tamtym okresie w ogóle jeszcze nie istniało, więc żadna z ofiar dokonanej przez Niemcy masakry nie była obywatelem tego państwa. Żeby stworzyć dla swych roszczeń pozory legalności, organizacje te oraz Izrael próbują wszelkimi sposobami wywierać „presję” na rządy państw wytypowanych do wyszlamowania. Jednym ze sposobów stwarzania pozorów legalności dla wspomnianej presji była konferencja „Mienie ery holokaustu” jaka w czerwcu 2009 roku odbyła się w Pradze, z udziałem rozmaitych samozwańców z tzw. „organizacji pozarządowych” i Władysława Bartoszewskiego z Polski. Wśród tzw. „niewiążących zaleceń” jej uczestnicy przedstawili m.in. i to, że „jeśli skonfiskowana własność nie może być zwrócona, kraje powinny zapewnić alternatywną własność tej samej wartości, albo zapewnić godziwe odszkodowanie”. Ponieważ we wspomnianej konferencji w delegacji ze Stanów Zjednoczonych uczestniczył kongresmen Robert Weksler, to nie jest wykluczone, że i prezydent Obama będzie wywierał na naszych Umiłowanych Przywodców „presję” w tym właśnie kierunku. Zatem – chociaż panu redaktorowi Serwerynowi Blumsztajnowi nie będzie dane oglądać prezydenta Baracka Obamy twarzą w twarz – to przecież nic nie szkodzi, bo starsi i mądrzejsi o wszystkim zawczasu pomyśleli.
Stanisław Michalkiewicz