Stare, ale jakby coraz bardziej jare.
Felieton • specjalnie dla www.michalkiewicz.pl • 21 kwietnia 2011
Kto by pomyślał, że Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita, utworzone niby to w celu walki z antysemityzmem i ksenofobią, okaże się antysemickie? Wprawdzie świat jest bardziej tajemniczy, niżby się wydawało, ale akurat tę metamorfozę objaśnić stosunkowo łatwo; organizacje zwalczające antysemityzm otrzymują granty od różnych sponsorów, z których później muszą się pewnie jakoś rozliczać. Jak się rozlicza ze swoimi sponsorami Otwarta Rzeczpospolita – tego, ma się rozumieć, nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że rozlicza się z wytropionych antysemitników. Ale z antysemitnikami różnie bywa; na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest ich takie mnóstwo, że wystarczy dla wszystkich, ale kiedy przychodzi do tropienia, to sprawa natychmiast się komplikuje zwłaszcza, że konkurencja jest ostra i dla każdego może nie wystarczyć. Wtedy nie ma innej rady, jak udawanie – i obawiam się że Otwarta Rzeczpospolita mogła uchwycić się tej desperackiej metody.
Antysemityzm, jak wiadomo, polega na przeświadczeniu, że wszystkiemu winni są Żydzi. To oczywista nieprawda, bo na świecie zdarzają się trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, fale tsunami, tornada i tym podobne klęski żywiołowe, z którymi Żydzi nie mają raczej nic wspólnego. Ale to przekonanie, chociaż fałszywe, nie jest najbardziej skrajną postacią antysemityzmu. Najbardziej skrajną postacią antysemityzmu jest negowanie istnienia Żydów, podobne do takiej negacji zatajanie ich egzystencji, albo wreszcie uznawanie żydowskiego pochodzenia za coś nieprzyzwoitego. I właśnie to przytrafiło się Stowarzyszeniu Otwarta Rzeczpospolita. Protestując przeciwko dopuszczeniu dowodu z zeznań świadka Leszka Żebrowskiego w procesie, jaki Agora wytoczyła Markowi Rymkiewiczowi, Otwarta Rzeczpospolita dała wyraz przekonaniu, że ujawnianie czyjegoś żydowskiego pochodzenia jest dowodem antysemityzmu. Tymczasem świadek Żebrowski, na którego Otwarta Rzeczpospolita już złożyła donos do jakiejści zawodowej korporacji, miał tylko ujawnić życiorysy redaktorów „Gazety Wyborczej”, spośród których wielu ma zapewne żydowskie pochodzenie. Ale cóż w tym właściwie złego, zwłaszcza jeśli to prawda? Najwyraźniej Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita musi uważać żydowskie pochodzenie za rodzaj wstydliwej przypadłości, jak np. syfilis, czy hemoroidy. Czyż to nie antysemityzm i to jeszcze gorszy, niż przekonanie, że Żydzi są wszystkiemu winni? Moim zdaniem bez porównania gorszy, bo przekonanie, że Żydzi są wszystkiemu winni, chociaż oczywiście nieprawdziwe, zawiera w sobie swoisty komplement w postaci przypisywania im swego rodzaju wszechmocy, podczas gdy uznawanie żydowskości za przypadłość wstydliwą, nacechowane jest albo kompleksami, albo pogardą. Najwyraźniej Otwarta Rzeczpospolita zaczyna pożerać własny ogon, co może temu stowarzyszeniu grozić ostrym zatruciem.
Ale ja właściwie nie chciałem pisać o antysemityzmie Otwartej Rzeczypospolitej. Nie życzę jej dobrze, bo brzydzę się donosicielami, których „Gazeta Wyborcza” znowu – jak za Stalina – określa mianem „społeczników” – bez względu na to, czy donoszą na Żydów, czy na kogokolwiek innego. Jeśli więc padnie ofiarą trucizny, którą wytwarza, to nie ma powodu do zmartwień. Chciałem napisać o żydokomunie. Jej istnienie bywa negowane, podobnie, jak istnienie Żydów – ale cóż począć, kiedy ujawnia ona nie tylko swoje istnienie, ale również swoją ciągłość, nawet w retoryce? W książce „Nie trzeba głośno mówić” Józef Mackiewicz opisuje proces szkolenia politycznego w sowieckiej Lotniczo-Desantowej Szkole Specjalnego Przeznaczenia. „W pierwszym rzędzie, wychodząc z założeń nauki Lenina-Stalina, żadnych kompromisów, nawet w ujęciu czysto fonetycznym. Wszyscy Niemcy: "faszystowscy ludożercy". (…) Obiektywnie jest tylko jeden wielki, wspólny interes po stronie Związku Sowieckiego. Każdy, kto opowie się po tamtej stronie, bez względu na argumenty, to kułacki wyrodek, b. kryminalista, zdrajca, sprzedawczyk, szpieg, faszystowska sobaka. Określenie globalne: "gestapowiec".”
W takich i podobnych szkołach kształcono kadry dla potrzeb przyszłego imperium Stalina – a sporą ich część stanowili żydowscy absolwenci komunizmu z ulicy Gęsiej i Smoczej. Żyją jeszcze ludzie pamiętający twórcze zastosowanie tych mądrości, kiedy z łaski Ojca Narodów objęli oni administrowanie naszym nieszczęśliwym krajem i nadzór nad mniej wartościowym narodem tubylczym. W okresie tego dobrego fartu nie tylko dorobili się tytułów i majątku, ale również dochowali się potomstwa, któremu mądrość etapu podsunęła pomysł przepoczwarzenia się w szermierzy wolności. Jednak zarówno taktyka, jak i retoryka takiej, dajmy na to, „Gazety Wyborczej” w niczym nie odbiega od programu Lotniczo-Desantowej Szkoły Specjalnego Przeznaczenia. W jaki sposób żydokomuna odtwarza się już w kolejnym, trzecim pokoleniu? Pochodzenie; wiadomo – jest dziedziczne. A taktyka i retoryka? To jest temat „dla naturalisty, który przegląda wykopane w błocie i gatunkuje i nazywa glisty”.
Stanisław Michalkiewicz