Michalkiewicz dla NE: Za komuny nie było lepiej
20/10/2011
436 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
Ludzie sami nie wiedzą, co gadają.
Zauważył to już dawno poeta pisząc, że „za ten grzech ojczyznę biedną ogień spaliłby niebieski, gdyby nie to, że jej strzeże anioł Zygmunt Wasilewski. On tu jeden trzyma fason ponad Żydów podłą zgrają i on jeden nie jest mason, chociaż – czego nie gadają?”
Więc na przykład gadają, że za komuny było lepiej. Ale czy aby na pewno?
Jeszcze za głębokiej komuny rosyjski, a właściwie nie żaden „rosyjski”, to znaczy – rosyjski też, ale zarazem radziecki historyk Lew Gumilow napisał książkę pod tytułem „Cywilizacja Wielkiego Stepu” o imperium Czyngis Chana. Książka – jak to książka; mniej więcej taka sama, jak inne, podobne książki – gdyby nie to, że autor wdał się w rozważania, nad przyczynami, które sprawiają, że narody pogrążone przez całe stulecia w letargu, nagle ni z tego, ni z owego, nabierają niebywałej energii. Niczym grzyby po deszczu pojawiają się przywódcy, co to potrafią wyciskać krew z ziemi i prowadzą te narody od zwycięstwa do zwycięstwa, budując ogromne imperia – po czym, kiedy energia wybuchu się wyczerpie, narody ponownie pogrążają się w letargu na całe stulecia. Zastanawiając się tedy nad przyczynami takich wybuchów energii, które nazwał „pasjonarnością”, Lew Gumilow doszedł do wniosku, że powodują je wpływy kosmiczne. Z pozoru wygląda to całkiem nieprawdopodobnie, ale popatrzmy tylko; co cztery lata, a więc, kiedy tylko Ziemia czterokrotnie okrąży Słońce, prezydent zarządza wybory. I co się dzieje? Ludzie, setki tysięcy, a kto wie – może nawet miliony ludzi jak na komendę budzą się z letargu, dostają małpiego rozumu; zakładają komitety wyborcze, namawiają innych, Bogu ducha winnych ludzi, żeby podpisywali się, że ich popierają, obiecują cuda na kiju i w ogóle – wygadują brednie, których normalny człowiek nigdy nie odważyłby się na trzeźwo powiedzieć, wymyślają sobie nawzajem od najgorszych, wreszcie – wrzucają do skrzynek jakieś kartki, po czym wszystko się uspokaja, wraca do stanu poprzedniego i miliony znowu popadają w letarg. Zwróćmy uwagę, że obrót Ziemi wokół Słońca, od którego wszystko to przecież się zaczyna, jest zjawiskiem jak najbardziej kosmicznym, a skoro tak, to wychodzi na to, iż Gumilow miał rację. Tak, tak; nie wszystko, co głosili uczeni radzieccy było takie głupie. Na przykład słynny radziecki uczony Pietia Goras wynalazł matematykę, a znowu inny, filozof Pantarejew zauważył, że „wsio pławajet” – i tak dalej.
Więc o ile teraz, kiedy nadchodzą wybory, wszyscy, jeden przez drugiego zakładają wyborcze komitety, to za komuny było inaczej. Za komuny partia i rząd co cztery lata reaktywowały jeden i ten sam komitet, nazywany pretensjonalnie Frontem Jedności Narodu. Była to, ma się rozumieć, fasada, bo tak naprawdę to kandydatów wyznaczała partia i rząd, dobierając według uznania kandydatów partyjnych i bezpartyjnych, wierzących i niewierzących, żywych i uma… – no mniejsza z tym. I kiedy już listy zostały skompletowane, rozpoczynała się kampania wyborcza, to znaczy namawianie, żeby głosować bez skreśleń. Trudno doprawdy pojąć, po co właściwie w tej sytuacji urządzano jeszcze jakieś głosowanie, skoro i tak nikt spoza zatwierdzonej listy nie mógł się do Sejmu przedostać. A przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający, że miliony obywateli na te głosowania galopowało (23 marca 1980 r. frekwencja wyborcza wyniosła 99,52 proc.) w następstwie czego taki np. Edward Gierek dostał 99,97 procent głosów – i to na kilka miesięcy przedtem, jak został obalony w wyniku fali masowych strajków w sierpniu 1980 roku. Wygląda na to, że i wtedy musiały oddziaływać na wszystkich wpływy kosmiczne, tylko inaczej, niż teraz. Aż dziw bierze, że żaden astronom, od których w Centrum Badań Kosmicznych przy ul. Bartyckiej w Warszawie aż się roi, jeszcze nie zajął się tym fenomenem. A szkoda – bo ileż prac naukowych, ileż doktoratów i habilitacji można by na ten temat opublikować! Kto wie – może nawet więcej, niż na temat centralizmu demokratycznego, z którego doktoryzowało się i habilitowało mnóstwo luminarzy jurysprudencji, zasiadających między innymi w niezawisłych sądach, a wśród nich – również w Sądzie Najwyższym.
A właśnie okazało się, że do Sądu Najwyższego napływają protesty wyborcze, których autorzy najwyraźniej mają nadzieję, iż niezawisły Sąd Najwyższy je uwzględni i wybory unieważni. Pod tym względem za komuny było całkiem inaczej. Pamiętam, jak z kolegą Tadeuszem Szozdą, z którym składaliśmy do druku podziemnego „Gospodarza”, zaśmiewaliśmy się do łez z wiadomości, że działacz ówczesnej Samoobrony Chłopskiej Ziemi Lubelskiej, późniejszy senator Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego Janusz Rożek, wywiesił protest wyborczy na wrotach własnej stodoły – a i to SB nie tylko mu go zerwała (takie to dobre uczynki i inne – jeszcze lepsze, spełniała podówczas SB), ale w dodatku urządzała mu potem za karę rozmaite psoty. O żadnych protestach wyborczych do Sądu Najwyższego nikt wtedy w ogóle nie słyszał, bo – po pierwsze – taki protest nigdy by tam nie doszedł, po drugie – nawet gdyby jakimś cudem kontrola korespondencji go przepuściła, to Sąd Najwyższy, bez żadnego rozpoznania, na posiedzeniu niejawnym natychmiast skierowałby go do SB celem przykładnego ukarania zuchwalca, a gdyby nawet jakimś cudem zuchwalca do SB nie zadenuncjował, no to przecież nie odważyłby się merytorycznie go rozpatrzyć. A gdyby nawet – co jest absolutnym niepodobieństwem – merytorycznie go rozpatrzył, to – po czwarte – nie stwierdziłby żadnych uchybień. A gdyby nawet – chociaż to już całkowita fantazja – po piąte – jakieś uchybienia stwierdził, to z całą pewnością uznałby, że nie miały one najmniejszego wpływu na rezultat wyborów. Zresztą całkiem słusznie, bo jakiż wpływ na rezultat wyborów mogły mieć jakieś tam uchybienia, skoro rezultat ten był z góry zatwierdzony przez partię i rząd, a komisje wyborcze miały tylko sporządzić pod ten rezultat odpowiednią dokumentację?
Teraz oczywiście jest całkiem inaczej i SB w zasadzie nie przechwytuje protestów wyborczych kierowanych do niezawisłego Sądu Najwyższego, chociaż na pewno, na wszelki wypadek, ich autorów jakoś tam sobie konotuje. Ja oczywiście wiem, że SB już „nie ma” – ale skoro ktoś musiał kierować socjalizmem realnym, to przecież ktoś musi też kierować i demokracją, no nie? Toteż jeśli nawet protesty wyborcze do Sądu Najwyższego trafiają i jeśli nawet on je rozpatruje, a nawet – decyduje się stwierdzić uchybienia – to przecież nie zdarzyło się jeszcze ani razu, by odważył się uznać, że jakieś uchybienia miały wpływ na rezultat wyborów i na tej podstawie je unieważnić. Widocznie skądś wie, że i teraz rezultat ten jest przez Siły Wyższe z góry zatwierdzony, zatem żadne uchybienia na ten rezultat najmniejszego wpływu mieć nie mogą, to chyba jasne? W tej sytuacji nie ma żadnej istotnej różnicy między zawieszeniem protestu wyborczego przez Janusza Rożka na wrotach własnej stodoły, a wysyłaniem ich do Sądu Najwyższego. Nie znaczy to oczywiście, że nie ma żadnej różnicy. Różnica jest – a jakże! Chodzi o to, że wrota stodoły nie nadesłały Januszowi Rożkowi pisemnej odpowiedzi, iż podnoszone przezeń w proteście wyborczym zastrzeżenia nie miały wpływu na rezultat wyborów, podczas gdy Sąd Najwyższy taką odpowiedź autorom protestów wyborczych prawdopodobnie wyśle. Nie jest to jednak różnica aż tak istotna, bo przede wszystkim liczy się rezultat, że tak czy owak rezultat wyborów nie zostanie podważony, żeby tam nie wiem co. W tej sytuacji trudno zgodzić się z opinią, że przynajmniej pod tym względem za komuny było lepiej. Wcale nie było lepiej. W zasadzie było tak samo. To tylko ludzie tak gadają.
Stanisław Michalkiewicz