Telewizja alarmowała. Kaczyści byli już gotowi aby z pełzającego stadium zamachu stanu przejść do fazy galopu. Można było spodziewać się najgorszego. "A u nas na razie spokój" – pomyślałem niefrasobliwie…
Rankiem tatko przez okienko na strychu przyuważył jakiś kaczystowski czołg. Jużżeśmy z tatkiem kosy zaczynali ostrzyć, gdy kaczyści zawrócili, a ze środka stalowego potwora było tylko słychać "Na Gdańsk! Cała naprzód! Na Gdańsk!".
Tatko szybko ze strychu zleźli i mówią: "Teraz do schronu! Wszystko co się na wojnie może przydać to we schronie musi być!". Całą żem taczkę granatami zapakował! Pode schron żem podjechał, a tatko jak nie fuknie: "Telewizor najsampierw baranie! Telewizor! "
"Jakże to tatku telewizor, kiedy czołgowych gasieniców rozbijać trzeba? – otępiały całkiem żem zapytał.
A tatko na to "Ot, durak z ciebie! Leppera nie słyszałeś? To psychologiczno-psychiatryczna wojna. Jak się uzbroimy, kiedy nam wróg łączność telewizorową z całym postępowym światem odetnie?".
Słusznie tatko prawił! Z telewizorem psychologiczno-psychiatycznej agresji kaczystów nie ulegniemy!
Tatko włączyli telewizor."Wolna Polska broni się nadal!"– krzyczał do kamery dziennikarz w wojskowym podartym mundurze, z zakrwawioną twarzą.
"Żywcem nas nie wezmą"– wyszeptał calkiem blady tatko.
Dziennikarz ciężko dyszał, ale nie wypuszczał mikrofonu z ręki. "Musimy walczyć! Żołnierze kaczystowskiego reżimu są wszędzie… "– telewizor nagle zaczął śnieżyć. A po paru tatkowych stuknięciach rozbłysnął i… całkiem zgasł.
Tatko wciagnął do środka antenę zrobioną z puszek po konserwie "Turystycznej" i zamknął właz do schronu. "Te kaczki to są chamy! Takiego telewizora zniszczyli…" – cedził przez zęby tatko spluwając łuskami słonecznika.
"Ciiii!!! Tatku,czołgi idą!" –krzyknąłem słysząc rumor nad naszymi głowami.
"Raz kaczce śmierć!" – tatko z bagnetem w ręce podszedł do włazu i lekko uchylił klapę.
Nie wierzyliśmy wlasnym oczom. Ta szlachetna, zakrwawiona twarz, to był… bohaterski dziennikarz z telewizji! Zobaczył nas.
"Ratujcie! Tam, za lasem! Kaczyści…" – zawołał chrapliwie i zemdlał.
Tatko wciągnął krwawiącego bohatera do schronu i zaraz gabką, co to kiedyś do Gazety Wyborczej była dodana – że niby suwenir – zmył mu krew z czoła.
"Dycha jeszcze" – uśmiechnął się tatko. Ale czasu na wzruszenia nie było. Ktoś zacząłł mocno stukać w schronowy właz.
"Kto tam?" – chytrze zapytał tatko i wskazując na dziennikarza, szeptem rzucił w moją stronę "Pod dywan go! Pod dywan!"
"Ja z gazowni, instalacje sprawdzam" – odpowiedział stłumiony głos.
"Ale my tu nawet kuchenki gazowej nie mamy" – zablefował tatko.
"W takim razie przychodzę z elektrowni" – przebiegle poinformował głos.
Otworzyłem klapę schronowego włazu. Do środka wtoczyli się kaczyści.
"Raus! Hande hoch! "Hande hoch" – ryczał na całe gardło kaczystowski żołdak o twarzy Brunnera ze "Stawki większej niż życie" mierzący w nasza stronę z kałasznikowa.
Za jego plecami zobaczyłem dowódcę kaczystów. Miał krótkie kacze nóżki i twarz podobną do kartofla. Jego czarny, hitlerowski mundur był wyraźnie niedopięty. W rękach trzymał służbowy pejcz z kaczystowskimi emblematami.
"Ty inteligencki polski szwajne! Muf! Muf gdzie jest żurnalist!"– kaczysta podszedł do tatki, po czym strzelił pejczem przed tatkowym nosem.
Poczułem, że zasycha mi w gardle… Różowe płaty zaczęły wirować mi przed oczami. Nie było już słychać nawet warkotu czołgowych silników. Leciałem w jakąś przepaść…
"Jędruś! Jędruś obudź się!" – usłyszałem głos tatki. Otworzyłem oczy. Tak, to był On. Za nim majaczyła jakas postać… Zaraz, czy to nie ten kaczystowski żołdak z pejczem?!!
"Spokojnie Jędruś, to Janusz. Przyjaciel nasz. On tylko chwilowo na służbie u kaczystów. On życie nam uratował, kaczystowski pluton egzekucyjny w stronę bagien wysłał. On bohater jest! SŁyszałeś kiedyś o Wallenrodzie?" –klarował uspokajająco tatko.
Spojrzałem na kaczystę. Rzeczywiście może i nie miał takiego kartoflanego łba jak wydało mi się, gdy go pierwszy raz zobaczyłem.
"Chłopcze, długo uczyłem się chamstwa i głupoty, żeby upodobnić się do kaczystów. Wczuwałem się. Z czasem nawet kartoflane bulwy zaczęły mi na twarzy wyrastać, ale nie daj się zwieść" – nowy Wallenrod, Janusz wyjął zza pazuchy pomiętą, zatłuszczoną książeczkę. Poznałem ją od razu.
"Ferdydurke" – wymamrotałem z wysiłkiem.
"Widzisz chłopcze, to nasz znak rozpoznawczy. Dla kaczystów nie do rozszyfrowania. Na szczęście nie potrafią czytać" –wyjaśnił bohater.
Rozejrzałem się po schronie.
"A gdzie ten postrzelony przez kaczystów dziennikarz?" – zapytałem z wolna dochodząc do siebie.
Spojrzeli po sobie z zakłopotaniem. Zapadła głucha cisza.
"Wiesz synku" – zaczął tatko i przez chwilę łza błysnęła w jego oku – "Nie dało się go uratować. Miał ze sobą białą myszkę, wiesz takiego gryzonia… I kaczyści uznali, że to może być myszka do komputera. Od tego momentu był stracony" –tatko po cichu przełnął gorzką , męską łzę.
"Pomścimy go chłopcze" – rzucił twardo nagle zachrypłym głosem Janusz "Wallenrod". "Kiedyś reżim upadnie, a wtedy nikt już nie będzie wstydził się, że zna alfabet, że nawet umie czytać. Znów będzie można przez całą dobę oglądać telewizję. A w niej będzie sama tylko prawda…" – zawiesił głos jakby zdając sobie sprawę z tego, że wybiegł bardzo daleko w przyszłość.
"Ale Pan zostanie wtedy premierem?" –zapytałem z nadzieją w głosie.
Wallenrod uśmiechnął się bagatelizująco. Nie zależało mu na zaszczytach. Wiedziałem jednak, że dla wolności i demokracji gotowy byłby do największych poświęceń.
Ciąg dalszy nastąpi…
"Czytelnia na powietrzu" – 12.02.2011, (sobota) godz. 12.00