– Dzisiaj jest pierwszy dzień wiosny – poinformował wszystkich okularnik z trzeciej ławki przed rozpoczęciem lekcji.
– To co? Wiejemy z budy? – zaproponował Gruby Maciek.
– Dzisiaj jest pierwszy dzień wiosny – poinformował wszystkich okularnik z trzeciej ławki przed rozpoczęciem lekcji.
– To co? Wiejemy z budy? – zaproponował Gruby Maciek.
– Jasne! – poparł z entuzjazmem Łukaszek. – Wagary to tradycja, a mój dziadek zawsze mi przypomina, że tradycja jest najważniejsza!
Ale nikt inny z klasy nie chciał się przyłączyć do tej inicjatywy i liczba wagarowiczów ostatecznie zamknęła się na trójce.
Skradali się do wyjścia, gdy nagle usłyszeli za sobą głos:
– A wy dokąd?
Obejrzeli się wystraszeni. Za nimi stała ich wychowawczyni, młoda pani od polskiego.
– No mów – Gruby Maciek rzucił w stronę okularnika.
– To nie ja – zaczął standardowo okularnik i na wszelki wypadek schował się za Łukaszka.
Łukaszek zaczął coś bąkać o tradycji, wiośnie…
– Wagary, tak? – westchnęła młoda pani. – Niepotrzebnie się tak pospieszyliście. Zaczekajcie na resztę klasy.
– Po co? – spytał osłupiały Gruby Maciek.
– Bo cała klasa idzie.
– Na wagary???
– Tak.
– A pani???
– Ja też idę.
– Na wagary???
– Nie, na plażę! – zirytowała się w końcu polonistka. – Jasne, że na wagary!
Okularnik wtrącił nieśmiało, że przecież wagary są nielegalne, więc obecność nauczyciela na wagarach jest co najmniej problematyczna.
– Kto ci powiedział, że wagary są nielegalne? – spytała polonistka. – Unia przegłosowała, że w ramach swobody i tolerancji, wagary od tego roku są legalne. Idziemy zatem razem nad rzekę rzucić Marzannę do wody.
– Legalnie to jakoś tak… Nie tak… – próbował bronić się jeszcze Łukaszek, ale został wchłonięty przez resztę klasy i chcąc nie chcąc musiał maszerować z innymi.
Poszli zatem nad rzekę. weszli na most. Młoda pani od polskiego wyjęła zakupiony w markecie za klasowe pieniądze zestaw "Marzanna europejska". Rozciągnęła teleskopowy, w pełni biodegradowalny kijek, do którego był przymocowany wiecheć słomy ozdobiony wstążkami. I wtedy pojawił się problem.
– Kto ma zapałki? – spytała z poczuciem beznadziei młoda pani od polskiego, no bo skąd sześcioklasiści mogliby mieć przy sobie takie utensylia.
– Ja mam! – odezwał się z tyłu głos. Za nimi stało dwóch gimnazjalistów z niezapalonymi papierosami w ustach.
– O matko!! – załamała się polonistka. – Dzieci, wy palicie?!!
– Będzie mandacik! – rozległo się obok nich i pomiędzy uczniów wmieszał się patrol policyjny.
– Ale będzie akcja! – rozradowany okularnik plasnął pięścią o dłoń.
Żadnej akcji nie było.
– Nie dostaną nawet upomnienia? Nie odbierzecie im tych papierosów??? – pytała osłupiała młoda pani od polskiego.
– Spróbujcie! Nom spróbujcie! – zaczepiał funkcjonariuszy jeden z gimnazjalistów.
– To nie są zwykłe papierosy, wtedy byśmy im je odebrali – wyjaśnił ze smutkiem pierwszy policjant. – To są w pełni legalne miękkie narkotyki. Czyli marihuana. Echhh… Do widzenia.
– Poszli – drugi gimnazjalista otwarł usta ze zdumienia, a wiatr porwał mu papierosa.
– Myślałem, że się będą z nami chociaż trochę kłócić – drugi zapalił zapałkę w kąciku dłoni i odpalił papierosa. – Bez sensu to wszystko…
Młoda pani od polskiego pożyczyła prędko zapałki, podpaliła Marzannę i cisnęła ją do wody. Tradycyjnie, jak co roku musiała powstrzymać Łukaszka i Grubego Maćka przed ciśnięciem śladem Marzanny okularnika.
– Wiecie co? Zejdźmy lepiej na brzeg i zobaczmy jak płynie – zaproponowała. Zeszli z mostu i zaczęli przebijać się przez chaszcze i badyle w kierunku brzegu. Ich śladem szło dwóch gimnazjalistów najaranych jednym skrętem.
– Widzę… Trawy… Ludzie-trawy… Gną się na wietrze i miljony ich… – bełkotał pierwszy.
– Jezdem bogiem, mogę chodzić po wodzie… – mamrotał drugi.
– Ignorujcie ich – zaapelowała polonistka do swoich podopiecznych.
– Proszę pani, ale ja też widzę ludzi-trawy – odpowiedziała grzecznie dziewczynka, która prawie zawsze odzywała się jako pierwsza.
– Zaczadzili cię tym dymem! – zawołała zatroskana młoda pani i chciała dodać coś jeszcze, ale jej dech uwiązł w przeponie. Albowiem i ona ujrzała ludzi-trawy. Spomiędzy chaszczy i badyli wstawały ludzkie kształty, całe przyobleczone w łąkostan. Nie była to halucynacja, bowiem zjawy otoczyły szybko gimnazjalistów…
– Niezły był ten skręt! – zawołał jeden z gimnazjalistów i już po chwili leżał na betonie nabrzeża. Drugi gimnazjalista został powalony kawałek dalej, a ludzie-trawy zanurzyli mu głowę w wodzie i podtapiali go systematycznie.
– Co tu się dzieje? – z zarośli wyłonił się spotkany uprzednio na moście patrol policji.
– Policja! Brygada antyterrorystyczna – szczeknęła najbliższa postać, odchyliła wiecheć trawy i błysnęła odznaką. – Właśnie zatrzymaliśmy bardzo groźnego gangstera!
– O – zdumiał się łagodnie drugi policjant. – A który to z tej dwójki gimnazjalistów?
Zapadła konsternacja.
– To… Nie jest piąte piętro bloku w centrum miasta? – spytał drugi antyterrorysta przebrany za wierzbę płaczącą.
– Na raczej nie – pierwszy policjant rozejrzał się po nadrzecznej łące.
– Który dureń robił rozpoznanie?! – zagrzmiała z irytacją wierzba płacząca.
– Tak mi dozorca powiedział! Jak babcię kocham! – zaklinał się przepełniony butelkami kosz na śmieci.
– Panowie, róbcie coś! Ratujcie ich! – młoda pani od polskiego wskazała nieprzytomnych gimnazjalistów leżących na nabrzeżu. Jeden nadal miał głowę częściowo w wodzie. – Przecież oni się utopią!
– Mają prawo – rzekł z godnością drugi policjant. – Teraz jest swoboda, tolerancja i wolno robić co się chce. Nawet topić. Stefan, idziemy.
Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!