To był napad. Napad Policji na legalne zgromadzenie.
Na początek kilka faktów i mitów o „kibolach” i ich zadymach. Jeden sezon ekstraklasy to 240 rozegranych meczy, a jeżeli doliczymy I ligę to mamy tych meczy ponad 500. To teraz proszę sobie przypomnieć, ile razy w ciągu ostatniego roku Telewizja Zaprzyjaźniona miała okazję pokazywać albo chociaż opowiadać o rozróbach „kiboli”, oczywiście powiązanych z PiS, a z Kaczyńskim osobiście w szczególności? Tak, kilka razy, wliczając w to te wywołane przez Policję. Tak, nie sprowokowane, a wywołane przez Policję, bo takie aktualnie są zasady współpracy „kiboli” i Policji.
Aby „kibole” rozpoczęli jakikolwiek atak na Policję muszą być spełnione dwa warunki. Po pierwsze musi być plac „boju”, na tyle obszerny aby przed każdym atakiem na „psy”, „kibol” mógł się zaprezentować i pokazać gesty pogardy i lekceważenia przeciwnika. Następnie zaatakować, czy to kamieniem, czy to wręcz, a po ataku zaprezentować gesty zwycięstwa. Wtedy dopiero może „kibol” kryć się w neutralnym tłumie lub uciekać.
Tu doszliśmy do drugiego warunku rozpoczęcia ataku. Musi być możliwości ukrycia się w neutralnym tłumie lub dostępna droga ucieczki, bo „kibole” to nie kamikadze. Stadionowi „dżentelmeni” nigdy nie atakują stadem, zawsze są to ataki pojedynczych „rycerzy”. No chyba, że broń używana w ataku przekracza udźwig jednej osoby, na przykład przy rzucie betonowym klombem. I zasada kardynalna, jeżeli są spełnione dwa powyższe warunki, oraz są „psy” i są „kibole”, to „kibol” musi zaatakować. Nie może, musi. Inaczej przestaje się w środowisku liczyć. Zasada ta została zwerbalizowana i brzmi „zawsze i wszędzie Policja je..na będzie”. Żeby nie było, że to pochwalam. Nie. Ale tak po prostu jest i już.
Policja o tym doskonale wie i stosuje bardzo proste środki zapewniające spokój w trakcie meczów oraz przed i po. Po pierwsze przed meczami i po meczach nigdy nie jest spełniony warunek dostępności „kiboli” do neutralnego tłumu lub do drogi ucieczki. Zawsze są izolowani i otoczeni przez Policję. Na stadiony gdzie jest dostępny neutralny tłum kibiców, Policja nie wchodzi. Po za oczywiście incydentalnymi przypadkami, gdy do rozróby już dojdzie. I tak jak napisałem na wstępie, te proste środki zapewniają, że rozrób jest nie więcej niż kilka na 500 meczy, czyli nic się nie dzieje. I wniosek najistotniejszy, jeżeli nawet warunki wystąpią, a przed rozpoczęciem ataku „kiboli” Policja usunie się, nic się nie będzie działo, bo „kibole” atakują tylko Policję.
Z modelowym przykładem wywoływania rozróby przez Policję mieliśmy do czynienia 20 października na dworcu w Katowicach. Najpierw zatrzymano tam na nieplanowany postój specjalny pociąg z kibicami. Następnie na pustym peronie pojawiło się kilkunastu opancerzonych policjantów, którzy przezornie trzymali się blisko wejścia do tunelu. Ponieważ warunki jak wyżej były spełnione „kibole” nie mieli innego wyjścia, musieli zaatakować. Tym bardziej, że na wolnym torowisku przy peronie leżały kamienie luzem. Policjanci wycofując się ostrzelali wyświetlacze dworcowe, dzięki czemu zawiadomiona Telewizja Zaprzyjaźniona miała co filmować. Już w radiowozach wylosowanym dzielnym stróżom prawa, pałkami służbowymi uczyniono kilka siniaków, trochę sami się podrapali i już mogli jechać na ostre dyżury do szpitali po opatrunki i zwolnienia lekarskie, a dowódcy zaczęli pisanie raportów z ich ciężkich zmagań , które potem będą podstawą do przyznawania premii. Tak to lata w III RP.
To teraz w kontekście powyższego spójrzmy na ul. Marszałkowską późnym popołudniem 11 listopada 2012. Rusza Marsz Niepodległości. Po obu stronach ulicy stoi co najmniej 300 policjantów opancerzonych i w cywilu. Wśród manifestantów są „kibole” z kieszeniami i plecakami napchanymi polbrukiem, ale nic się nie dzieje. Dlaczego? Bo brak jest odpowiedniego przedpola, czyli areny na prezentację „kiboli”, Po prostu Policja stoi za blisko, a dodatkowo infrastruktura reklamowa zmniejsza widoczność areny. Policja o tym wie, dlatego nie zasłania się nawet tarczami, chociaż „kiboli” widzi w bezpośredniej bliskości, czuje ich zapach. Co innego pluton pancernych po zachodniej stronie Marszałkowskiej za skrzyżowaniem z Nowogrodzką. Ci już stoją w szyku zwartym, przyłbice opuszczone, tarcze podniesione, pały w dłoniach. Wiedzą dokładnie co będzie się za chwilę działo i faktycznie gdy czoło marszu dochodzi do Nowogrodzkiej mamy wszystko co potrzeba, „psy”, „kiboli” w neutralnym tłumie i arenę. I zaczyna się to, co się zacząć miało. I naprawdę nie ma co się oszukiwać, że zaczęli rzucać policjanci, ci których sfilmowano jak wchodzili za kordon opancerzonych. Wystarczy zrobić sobie parę stop klatek i się przyjrzeć, to nie są ci sami ludzie. Zresztą wyjaśniłem to już wyżej, nie musieli się fatygować.
Pozostaje pytanie, po co tych 300-tu opancerzonych po obu stronach marszałkowskiej? To proste, po pierwszej akcji zaczepnej „kiboli” wydzielają z marszu pierwsze jego szeregi, gdzie „kiboli” jest największe zagęszczenie jednocześnie powiększając arenę i zmuszając kolejnych „kiboli” do ataku. Tyle.
Telwizja Zaprzyjaźniona ma co filmować.
Czy przemarsz Marszu Niepodległości mógł się odbyć bez zadymy na rogu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej? Oczywiście, wystarczyło aby nie było tam opancerzonych oddziałów Policji.
Jest jeszcze jeden aspekt tego co działo się tam 11 listopada. Marsz Niepodległości był ochraniany przez własną służbę porządkową. Samo zgromadzenie w jego bezpośredniej bliskości zwartych oddziałów Policji wyczerpywało znamiona czynu czynu zabronionego opisanego w art. 191 Kodeksu karnego, czyli stanowiło bezprawną groźbę karalną. Jest bezspornym, że zwarta grupa anonimowych i zamaskowanych osób, bo kask z przyłbicą takie zamaskowanie bezspornie stanowi, posiadających przy sobie niebezpieczne narzędzia w postaci pałek i urządzeń miotających niebezpieczne dla zdrowia substancje oraz nabitą broń palną w rękach, nie w kaburach czy na pasach na ramionach czy na plecach, ale w rękach, wzbudziło w uczestnikach Marszu uzasadniony niepokój o własne bezpieczeństwo i mogło ich zmusić do zaniechania udziału w Marszu Niepodległości. Albo stanowiło co najmniej usiłowanie popełnienia tego czynu zabronionego.
I na koniec wyjaśnienie skąd twierdzenie, że wśród uczestników Marszu znaleźli się „kibole” z kieszeniami i plecakami napchanymi polbrukiem. Precyzyjnie wyjaśnił to wczoraj w programie Jana Pospieszalskiego „Bliżej” miszcz mowy okrągłej, inspektor, doktor nauk humanistycznych, Mariusz Sokołowski. Pan inspektor plastycznie opisał co widział na ekranach zainstalowanych w bunkrze dowodzenia w podziemiach Komendy Głównej Policji. Pan inspektor widział na tych ekranach obraz w jakości HD z kamer zainstalowanych na helikopterach policyjnych i w kominiarkach swoich agentów wmieszanych w grupy „kiboli”. Na tych ekranach Pan inspektor widział jak „kibole” rozebrali ulicę w okolicach kina Muranów, a następnie z tą ulicą upchniętą w kieszeniach i torbach, w eskorcie Policji Państwowej, w tym konnicy tej Policji, dołączyli do Marszu Niepodległości. Kino Muranów od Ronda Dmowskiego dzieli ok. 2 km.