Bez kategorii
Like

Marksiści nie lubią cesarzy

16/04/2011
433 Wyświetlenia
0 Komentarze
30 minut czytania
no-cover

Wywiad znalazłem kiedyś w internecie i skopiowałem na komputer. Tyczy on się kłamstw w przedstawianiu ostatniego cesarza Etiopii. Naprawdę warto przeczytać by poznać prawdę o postaci tak niesamowitej a zarazem tak oczernionej w polskiej literaturze.

0


Z wnukiem cesarza Hajle Selassje, księciem Ermiasem Sahle Selassje o Etiopii i „Cesarzu” Ryszarda Kapuścińskiego rozmawia Joanna Mieszko-Wiórkiewicz

 

JOANNA MIESZKO-WIÓRKIEWICZ: Wasza Wysokość, ta rozmowa oznacza rozdrapywanie ran…

KSIĄŻĘ ERMIAS SAHLE-SELASSJE: Tylko proszę mnie nie pytać, czy czytałem „Cesarza”. Dziesiątki razy już mnie o to pytano. Odpowiadam niepytany: tak, czytałem, i to w całości co najmniej dwukrotnie. Nie dlatego, że książka tak mi się podobała. To był mój obowiązek – i jako Etiopczyka, i jako świadka wydarzeń oraz jako wnuka samego cesarza.

 

Książka ta nie tylko zniszczyła reputację cesarza i naszej rodziny, ale zatruła także współczesną historię Etiopii dla kilku przyszłych pokoleń. W Polsce chyba nikt sobie tego nie uświadamia, jak wielką propagandową robotę zrobił Kapuściński dla Sowietów i zamachowców z junty wojskowej czyli Dergu z Mengistu Hajle Marjamem na czele. Przy czym, jak zaznaczał sam autor, chodziło o fikcję literacką, a nie reportaż. W wielu recenzjach podkreśla się jednak, że autor wynalazł nową formę – fikcyjny czyli zmyślony reportaż polityczny. Czy to nie jest czysty Orwell? I za tę nową formę okrzyknięto autora wybitnym dziennikarzem. W jakich językach ukazała się ta książka i w ilu milionowych nakładach?

 

W samej Polsce miała od 1978 roku chyba co najmniej 300 tysiecy nakładu. Jest przecież lekturą szkolną. Znajduje się także w kanonie lektur wielu szkół dziennikarstwa, w tym przede wszystkim w USA. Podobno przetłumaczono ją na 30 języków. Do tego adaptacje teatralne… Na pewno – jak to zwykle bywa – sprzedane są wszelkie możliwe prawa: opcje radiowe, filmowe etc.

 

Lektura adeptów dziennikarstwa na świecie? I czego mają się oni nauczyć? Nie przypadkiem nie przetłumaczono jej ani na amharski, ani na żaden inny język Etiopii, chociaż ukazała się w momencie wyłącznego przejęcia władzy przez zamordystę Mengistu. Ja sam czytałem ją po angielsku. Niby to fikcja, ale jeżeli szuka się książek o Etiopii lub o Hajle Selassje, to tytuł ten wyskakuje w wyszukiwarkach internetowych jako pierwsze źródło wiadomości. I to bez informacji, że jest to konfabulacja autora pochodzącego z sowieckiej zony, byłego stalinowca…

 

A na czym miałaby ta konfabulacja polegać?

 

Należałoby wziąć tę książkę do ręki i prześledzić ją strona po stronie. Książka jest zakłamana już od pierwszych słów: „…Kiedyś byli ludźmi pałacu albo mieli tam prawo wstępu. Nie zostało ich wielu. Część zginęła rozstrzelana przez plutony egzekucyjne. Inni uciekli za granicę albo siedzą w więzieniu znajdującym się w lochach tego samego pałacu…” O kim on tu mówi? O jakich plutonach egzekucyjnych? Czy polski czytelnik, którego ojcowie i dziadkowie również stali naprzeciw podobnych plutonów egzekucyjnych – wspomnijmy choćby Katyń – zdaje sobie sprawę podczas lektury tych słów, jaką sytuację opisuje Kapuściński?

 

Ale czytajmy dalej: „Etiopczycy są głęboko nieufni i nie chcieli uwierzyć w szczerość mojej intencji: miałem zamiar odnaleźć świat, który został zmieciony karabinami maszynowymi Czwartej Dywizji”. Rzeczywiście, reporter z komunistycznej Polski przebywający w strefie ściśle kontrolowanej przez wywiad sowiecki, postanawia odnaleźć ostatnich ocalonych z czerwonej rewolucji. A zatem reporter szuka ofiar tej rewolucji i z ich pomocą chce wydrwić dwór i zdetronizowanego monarchę, który ten wielki zacofany kraj wyprowadzał właśnie, podobnie jak to było w przypadku cara Aleksandra, na spotkanie z nowoczesnym światem. Pusty śmiech musi ogarniać każdego, kto ma pojęcie o polityce i ówczesnej walce dwóch systemów. Cytuję dalej: „Te karabiny są zamontowane na amerykańskich jeepach, obok siedzenia kierowcy. Obsługują je strzelcy, których zawodem jest zabijanie”. Poruszający wyobraźnię obraz, te amerykańskie jeepy wyposażone w sowieckie karabiny, nieprawdaż? I autor sugerując naiwnemu czytelnikowi „amerykańskość” tej rewolucji taktownie nie wspomina, że zarówno kierowcy, jak i strzelcy mówili po hiszpańsku, bo przybyli z Kuby, a ich rozkazodawcy mówili po rosyjsku. Broń na sowieckiej licencji pochodziła z Polski, z Czechosłowacji i Węgier. Milicję organizowali towarzysze z NRD. Obecni byli także towarzysze ze służb bułgarskich. Przecież umiał te języki rozróżniać i musiał je na własne uszy tam słyszeć! Musiał na własne oczy widzieć sowieckie czołgi, samoloty i sprzęt wojskowy, ale napisal tylko o amerykańskich jeepach. Musiał spotykać specjalistów od kolektywizacji, nacjonalizacji fabryk i banków, rosyjskich i NRD-owskich fachowców od transportu i komunikacji, organizacji życia partyjnego, redaktorów, rosyjskie i niemieckie towarzyszki pomagające młodym Etiopkom w zakładaniu organizacji kobiecych czy rosyjskich i NRD-owskich towarzyszy pomagających w zakładaniu obozów reedukacji politycznej…

 

Nie musiał. O takich ludziach mówi się, że są ślepi na lewe oko…

 

Ja mam swoją prywatną optykę insidera, człowieka, który u stóp cesarza raczkował i trzymając jego rękę uczył się chodzić. Można i nawet należy posądzać mnie o brak obiektywizmu. Mam do tego prawo. Obiektywnie wypunktował marksistowską perspektywę „Cesarza” wybitny znawca Afryki, prof. John Ryle. Podkreślił on, że rzekomi informatorzy autora, rzekomo dworzanie z pałacu ukryci w książce pod inicjałami brzmią, jakby trafili na jej karty wprost z osiemnastowiecznej powieści angielskiej. To nie jest styl, w jakim mówi się w Etiopii. Tylko nazwisko jednego z nich, rzecznika prasowego cesarza zostało podane w całości, bo – jak pisze autor – tamten zdążył na czas wyzionąć ducha. Ten formalny zabieg, który tak się czytelnikom podoba, jest częścią ogólnej dezinformacji. Ma wzmocnić podawane przez autora werbalnie i niewerbalnie ogólne wrażenie, że dwór cesarski był siedliskiem ciemnoty i zacofania, a sam cesarz – półanalfabetą, który żadnych książek nie posiadał i ich nie lubił, a co za tym idzie – nie czytał. Bo monarchia to ciemnota i wstecznictwo, a marksizm to jest oświecenie i powszechny dostęp do wiedzy. Tymczasem prawda była zupełnie odwrotna, pisał i czytał biegle po amharsku, angielsku i francusku, a ostatnie zdjęcie cesarza z 1975 roku, gdy od września 1974 był internowany przez juntę, to zdjęcie starca pochylonego nad wielkim starym inkunabułem zajmującym połowę stołu. Hajle Selassje do ostatniego dnia życia dzień rozpoczynał Biblią i mszą. Miał swoje ulubione strofy z Księgi Proroka Jeremiasza. Był mistykiem, uznawał nadrzędność Woli Bożej. Oczywiście, wtedy nie potrafiłem tego zrozumieć. Byłem dzieckiem w ostatnich latach jego panowania.

 

Jak na mistyka, to Pański dziadek był politykiem jak najbardziej z tego świata. Rządził przecież ponad 60 lat. Przeprowadził Etiopię ze średniowiecza do nowoczesności nie tracąc ani kawałka etiopskiej ziemi. Był współinicjatorem i pierwszym przewodniczącym Organizacji Jedności Afrykańskiej. Utrzymywał stosunki z Zachodem i flirtował z komunistami. Zaprzyjaźnił się z Tito, cztery czy pięć razy odwiedził ZSRR, dwukrotnie dostał od Sowietów jakieś pożyczki, raz mniejszą na przynętę, potem, w 1970 roku większą. Listę imponujących przedsięwzięć modernizacyjnych od zniesienia niewolnictwa, po założenie poczty, banków i wprowadzenie konstytucji wyliczył w „Cesarzu” nawet Kapuściński.

 

Utopił ją jednak w ogólnych brunatnych barwach, w jakich namalował cesarza jako groteskowego satrapę rządzącego niepodzielnie na skorumpowanym i pełnym intryg dworze. Jest tam scena, gdzie Hajle Selassje rzekomo każe odczytywać na głos pierwszy tom swojej autobiografii. Tymczasem autobiografia ta w tłumaczeniu Edwarda Ullendorfa ukazała się już po jego śmierci. Ale to drobiazg w porównaniu z innymi kłamstwami.

 

Ale pamiętajmy, że autor był w tamtym czasie wierzącym marksistą, a marksiści z definicji nie lubią carów i cesarzy. No i ten jego marksizm praktycznie mu się sprawdzał…

 

Ja sam książkę czytałem na początku lat osiemdziesiątych wydaną przez Harcourt, Brace, Jovanovich – lewicowe amerykańskie wydawnictwo i było dla mnie dosyć oczywiste, dlaczego ukazała się ona właśnie tam, oraz dlaczego musi ona dobrze zabrzmieć w uchu amerykańskiej lewicy. Mianowicie z tych samych powodów, z jakich została dobrze przyjęta w skomunizowanej Polsce. Chodzi o następujący przekaz: w nowoczesnym, zlaicyzowanym świecie nie może być miejsca dla monarchów, tym bardziej dla chrześcijańskich monarchów, a już szczególnie w Afryce, gdzie Sowieci walczyli o wpływy z Amerykanami.

 

W Polsce niektórzy recenzenci utrzymywali, że książka ta ma być jedynie alegorią naszych lokalnych stosunków…

 

Podano to nawet na skrzydełku wydania, które mam. To ciekawe, bo nigdzie indziej tak nie jest odczytywana. Nic też nie wskazuje na to w samej treści.

 

Wszystkie podane fakty, nieważne, jak dalece wykrzywione czy przerysowane dotyczą etiopskiej rzeczywistości i historii, choć książka ta unika jakiegokolwiek kontekstu historycznego. Sposób przejęcia władzy przez Derg i zamordowanie uwięzionego cesarza, o czym autor nie wspomina zadowalając się podaniem oficjalnego komunikatu prasowego o śmierci z powodu niewydolności krążenia, bardziej przypomina rzeczywistość rosyjską, aniżeli polską. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Kapuściński napisał „Cesarza” na określone zamówienie. Przecież w Etiopii przebywał także na polecenie swoich mocodawców w czasie, gdy całkowitą władzę przejął w 1976 roku pułkownik Mengistu Hajle Marjam, zwany Czarnym Stalinem i do Etiopii z rozpędem wkroczyli Sowieci, oficerowie i instruktorzy kubańscy, służby bułgarskie i polskie oraz NRD-owskie, a nawet północno-koreańskie. Podobnie, jak to było wcześniej w Angoli i Mozambiku, czyli w kluczowych dla Sowietów krajach Afryki. Jeżeli w Angoli i Mozambiku korespondent PAP Kapuściński pracował jako tłumacz i chłopak do wszystkiego, to może było tak i w Etiopii? Co miał tam do szukania jako korespondent PAP? Przecież Polska nie miała prawie żadnych interesów gospodarczych z Etiopią. A, że agencje prasowe to przeważnie przykrywki dla innych zadań, to rzecz powszechnie znana.

 

Poza tym przecież Polska w polityce zagranicznej nie była suwerenna. Była częścią moskiewskiej maszyny post-kominternu…

 

W maju 1977 roku wobec wojny z Somalią o prowincję Ogaden, Mengistu podpisał w Moskwie porozumienie o przyjaźni i współpracy, które praktycznie otworzyło Etiopię Rosjanom. Już w listopadzie 1977 przybyła do Etiopii via ZSRR tysiącosobowa ekipa pilotów i techników wojskowych. Nie zapominajmy, że jest to wielki kraj, prawie cztery razy większy od Polski. Do stycznia 1978 Sowieci przerzucili do Etiopii prawie 20 tysiecy żołnierzy kubańskich, większość bezpośrednio z Angoli, do marca 1978 roku Moskwa dostarczyła broni za więcej niż miliard ówczesnych dolarów. Oddziały kubańskie dowodzone przez sowieckich generałów szybko wyparły Somalijczyków z Ogadenu. Wówczas Mengistu zaatakował dążącą wcześniej z pomocą Moskwy do niepodległości Erytreję, potrzebny był bowiem dostęp do morza. Po co Sowietom niewielka Erytreja, skoro mogli dostać całą Etiopię razem z Erytreją, prawda? Kubańczycy w etiopskich mundurach strzelali do Erytrejczyków, których jeszcze rok temu sami przeciw Etiopii szkolili. Moskwa w rekordowym czasie wyposażyła etiopską armię posiadającą wcześniej tylko 62 czołgi i 27 myśliwców w dodatkowe 350 czołgów i 70 myśliwców.

 

Nie mieliśmy o tym pojęcia. To nie są tematy, które poruszałaby wówczas Polska Agencja Prasowa. Nasi korespondenci zagraniczni nie mieli nam zresztą niczego objaśniać, tylko realizować żywotne interesy nadrzędnej Partii. A dziś czytelnikom Kapuścińskiego wydaje się, że reporter podróżował po prostu dokąd go oczy i serce niosły… Z prostej ciekawości świata… Do czego była potrzebna Moskwie Etiopia?

 

Historycznie są to kontakty jeszcze z czasów caratu. Szczególnie ze względu na Koptyjski Kościół Ortodoksyjny. Natomiast w czasach ekspansji wojującego bolszewizmu chodziło o zdobycie ważnego przyczółka kontrolującego Arabów i mającego silny wpływ na Afrykę. Etiopska stabilność i kontynuacja władzy stanowiły w Afryce określoną wartość. Sam cesarz cieszył się wielkim autorytetem. Tym gorzej dla niego. Resztę należało zdyskontować. To się zdecydowanie wzmogło w końcówce lat 60-tych, kiedy uniwersytety amerykańskie zostały zakażone marksizmem-leninizmem. Studiowali na nich młodzi Etiopczycy. Cesarz sam fundował im te studia. Sowieci próbowali podejść cesarza kilkakrotnie. W końcu Etiopia to było takie anachroniczne państwo… To należało zmienić. Cesarz chciał to robić ewolucyjnie, ale młodzi marksiści postanowili zrobić to według sprawdzonych metod. Udało się ostatecznie we wrześniu 1974 roku, kiedy etiopscy studenci i adepci akademii wojskowych, w tym świeżo upieczony marsksista Mengistu, wrócili do kraju przywożąc know-how lewicowej rewolucji. W 1973 miał miejsce pierwszy wielki kryzys paliwowy i okazało się, że z Etiopii można kontrolować płynące z Półwyspu Arabskiego tankowce. Strategicznie – idealna sprawa. Choć okazała się kosztowna. Rewolucja w Etiopii była ostatnim eksportem sowieckiej doktryny na Zachód.

 

 

Kapuściński powrócił do Etiopii w 1990 roku już po tym, gdy Gorbaczow zakręcił Mengistu kurek z pieniędzmi i temu nie pozostawało nic innego, jak spakować manatki…

 

Wielki autor zapragnął odwiedzić 36 aresztowanych członków leninowsko-marksistowskiej junty wojskowej czyli Dergu. Oczywiście jej najgorliwsi członkowie zdążyli już zbiec. Gdyby miał inklinacje do rzetelnego dziennikarstwa, to powinien był wówczas zrewidować to, co napisał 23 lata wcześniej, tym bardziej, że właśnie toczyło się śledztwo w sprawie zamordowania Hajle Selassje.

 

Podobno udusił cesarza poduszką sam pułkownik Mengistu Hajle Marjam i kazał jego szczątki zamurować pod podłogą pałacowej toalety. Wykazał się jeszcze wiele razy krańcową bezwzględnością, także wobec własnych towarzyszy i wskutek tego w 1976 roku przejął w całości władzę. W „Cesarzu” Kapuściński poświęca mu jedno zdanie: że jest szczupły i cały czas napięty. Po roku 1990 był sądzony trzykrotnie. Akt oskarżenia zajął 8 tysięcy stron. Żyje gdzieś w Zimbabwe pod bokiem Roberta Mugabe i cieszy się dobrym zdrowiem, choć ciąży na nim kara śmierci.

 

Czy poznał Pan osobiście autora „Cesarza”?

 

Osobiście nigdy. Pamiętam jednak, że wiele lat temu w jakimś wywiadzie zagadnięty przez amerykańskiego dziennikarza próbował się wobec mnie usprawiedliwiać wyrażając nadzieję, że nie odebrałem „Cesarza” jako opisu rzeczywistości, lecz jako czystą fikcję. Kiedy indziej zwrócono się do mnie z pytaniem, czy nie wziąłbym udziału we wspólnym spotkaniu z Kapuścińskim w jakimś polskim klubie w Londynie. Jednak z nieznanych mi powodów nie sfinalizowano tego zaproszenia.

 

W 1987 roku wystawiono „Cesarza” w Royal Court Theater w Londynie. Na czołówkach wielu zachodnich dzienników opublikowano zdjęcia pikiet etiopskiej opozycji przed tym teatrem. W Polsce nie wspomniała o tym ani „Trybuna Ludu” ani „Tygodnik Mazowsze”, choć w tym samym czasie także polska opozycja urządzała demonstracje na Zachodzie w obronie własnych narodowych interesów. Brakuje nam chyba poczucia solidarności…

 

Ja również uczestniczyłem w demonstracjach przeciwko tej sztuce na Sloane Square. Studiowałem w tym czasie w Londynie. Demonstracje odniosły pewien skutek, bo sam widziałem cały szereg osób, które zorientowawszy się, co jest grane, zawracały na pięcie przed teatrem nie wchodząc do środka. Nawet producent był zaskoczony naszą determinacją. Wyszedł do nas, aby tłumaczyć, że to tylko sztuka, która nie odzwierciedla rzeczywistości. Niestety, ten właśnie kłamliwy i groteskowy obraz dworu Hajle Selassje zdominował na dziesięciolecia wyobrażenia o naszym kraju i jego najbardziej zasłużonym władcy.

 

Etiopia, która kojarzy się na świecie tylko z głodem, suszą i pustynią według naukowców była kolebką ludzkości. Kilka lat temu naukowcy amerykańscy zestawili razem kości znalezionych w Etiopii żyjących przed 4,4 milionami lat hominidów i nazwali swoje dzielo: Ardipithecus ramidus. Ardipitek jest starszy od Australopiteka.

 

Nasza historyczna pamięć w Etiopii sięga zaledwie 3 tysięcy lat i jesteśmy z nich dumni. Owe trzy tysiąclecia otwiera i zamyka wybitna postać: legendarny król Menelik, syn króla Dawida i królowej Saby oraz mój dziadek, cesarz Hajle Selassje.

 

Głód w Etiopii to nie tylko efekt klęski suszy. To, podobnie jak było na Ukrainie, efekt kolektywizacji i zniszczenia wsi przez rządy Mengistu.

 

Jak wspomniałem, Etiopia jest prawie 4 razy większa od Polski i ma prawie 2,5 raza więcej ludności. Jednak jej elity muszą się odtworzyć. Etiopia musi siebie samą odnaleźć. Zwykłe naśladowanie globalnej popkultury jej nie służy.

 

Ponad milion Etiopczyków zginęło z głodu i wycieńczenia w czasach reżymu komunistycznego Mengistu: połowa zamordowana, druga połowa zagłodzona.

 

W latach Czerwonego Terroru 1977-78 wymordowano naszą elitę. Mam na myśli nie tylko członków rodziny królewskiej i dworu, bo to nastąpiło zaraz po przewrocie, już w latach 1974-76, lecz najaktywniejszą młodzież – studentów, którzy stawiali opór jaczejkom Dergu, a nawet 11-13 letnie dzieci. To jest wielka luka kulturowa. Wymordowano tych, którzy jako dojrzali inżynierowie i menedżerowie mogliby popchnąć ten kraj do przyszłości, a jako historycy, socjologowie, artyści, pisarze mogliby dać świadectwo temu, co było przedtem i co nastąpiło potem. Zamordowano naszą pamięć. To my sami powinniśmy opisać nasz kraj. Tymczasem robią to za nas inni i – jak Wasz Kapuściński – zabijają naszą pamięć ponownie.

 

Zastanawiałem się latami nad zadziwiająco bezkrytyczną recepcją tej książki na świecie. Niby fikcja, ale przecież uwierzono w każde słowo. Cesarski piesek sikał na buty dworzan, a sam cesarz zaczynał dzień od wysłuchiwania donosów. Jakie to ciekawe! Gdyby napisał, że piesek sikał tam, gdzie pieski zawsze sikają, a cesarz zaczynał dzień od modlitwy, to nikogo by nie zaciekawił. Ale przecież i wy w Polsce przeżywaliście podobne sytuacje, kiedy z sowieckiej inicjatywy tworzono książki i filmy pokazujące Wasz kraj lub Wasze autorytety w oszukańczy sposób. Nie doszły mnie słuchy, aby jakikolwiek krytyk literacki w Polsce napisał głębszą recenzję lub, by ktokolwiek zaprotestował przeciwko bzdurom zawartym w tej książce.

 

Może dlatego, że Afryka była wówczas o wiele dalej od Polski, aniżeli jest dzisiaj, a i dzisiaj wiemy o niej niewiele. Może też dlatego, że Kapuściński był praktycznie jedynym, który nam tę Afrykę opisywał…

 

Ale jak opisywał? Nie tylko ja jeden zwróciłem na to uwagę. To, co Wasz autor zaprezentował w „Cesarzu” powtarza się w innych jego książkach o Afryce. Wszystko, co afrykańskie jest dziwne, groteskowe, obce, straszne i śmieszne. To nie jest Afryka oglądana oczami osoby, która stara się coś zrozumieć. To Afryka opisywana przez czerwonego „bwanę”, który ogląda sobie tę egzotykę z wysokości lektyki umieszczonej na grzbiecie słonia – pozycji, z jakiej oglądali Afrykę brytyjscy turyści sto lat temu. Tak, jak z „Cesarza” czytelnik nie dowiaduje się czym była i jest Etiopia, tak z innych książek czytelnik nie dowiaduje się niczego konstruktywnego o Afryce. Skąd zatem ta pełna zachwytu recepcja?

 

Pewnie stąd, skąd zawsze przychodzi pozytywny odbiór – gdy potwierdzamy wyrobione wcześniej sądy.

 

Na koniec jeszcze jedna kwestia, wcale niebagatelna. Mam zaszczyt patronować od lat Fundacji „Hajle Selassje dzieciom w potrzebie”, która m.in. sponsoruje studia młodym Etiopczykom z ubogich rodzin, także na Zachodzie. Swoją książką „Cesarz” Ryszard Kapuściński zarobił na świecie olbrzymią fortunę. Niestety, nie przyszło mu na myśl, aby choć drobny ułamek tej fortuny poświęcić na cel dobroczynny. Nie podarował etiopskim dzieciom ani centa. Ani fundacji, której patronuję, ani chyba żadnej innej. A przecież publicznie obnosił się ze swoim nadzwyczajnym humanizmem i współczuciem dla biednych i skrzywdzonych.

 

Zostawmy to bez komentarza. Wasza Wysokość, uprzejmie dziękuję za tę rozmowę.

 

 

I ja dziękuję. Mam wielu polskich przyjaciół na zachodzie, szczególnie w USA. Tym bardziej cieszę się, że miałem okazję po raz pierwszy podzielić się moimi odczuciami z Polakami w Polsce. Zbliża mnie do Was jednak nie kłamliwa książka Kapuścińskiego, a czczony przez Was i przeze mnie obraz Czarnej Madonny z twarzą amharskiej piękności.

 

Rozmawiała

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz

 

0

Garindor

4 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758