Marian Miszalski: Nędza parlamentarno-gabinetowa
24/03/2011
404 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
Mam cicha nadzieje, iz uda mi sie w koncu naklonic jednego z najlepszych polskich felietonistow, pana Mariana Miszalskiego do zalozenia wlasnego blogu na NE.
Tymczasem bez wiedzy i zgody ( prawie jak Bolek ) zamieszczam najnowszy artykul ze strony autorskiej www.marianmiszalski.com
* Znów wielki strach w szulerni? * Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi
* Średnia rządowa: 1,5 roku… *Najpierw degeneracja, potem – bankructwo?
(„Najwyższy Czas”,16 marca 2011)W 1989 roku przy okrągłym szulerskim stoliku – komuniści, ich agenci i starannie dobrani przez tych agentów „pożyteczni idioci” zafundowali nam na okres „transformacji ustrojowej” najgorszą spośród form współczesnej demokracji – demokrację parlamentarno-gabinetową. Nawet jeśli ma ona jakieś zalety – to na okres przekształceń ustrojowych nadaje się jak wół do karety, czy może odwrotnie: jak wydelikacony aż po degenerację rasy konik arabski do ciężkiej fury, naładowanej gnojem.
Człowiek strzela – Pan Bóg przecie kule nosi. Ani obalenie rządu Jana Olszewskiego, potem Jarosława Kaczyńskiego, ani nawet „katastrofa smoleńska” wcale nie zapewniły jeszcze beneficjentom szulerskiego stołu absolutnej pewności władzy. Niektóre sondaże pokazują już tylko 2 -procentową różnice między PO a PiS-em. Nie mam wielkiego zaufania do sondaży, ale tylko ślepy nie dostrzegłby, że koalicja PO-PSL pokazuje swą nędzę na wszystkich możliwych polach. Narastająca lawinowo drożyzna, drenowanie podatkowe, zuchwała kradzież dokonywana na emerytach, pacjentach, rodzicach kształcących dzieci… Dług publiczny!… Wobec dołującej gwałtownie gospodarki trwa podskórna, zażarta walka o posady państwowe i samorządowe, przesłaniająca rządzenie i zarządzanie. Problemy zastępcze podsuwane wszędzie, gdzie się da, coraz trudniej „przykrywają” problemy prawdziwe, a swoista subkulturka tej skandalicznej demokracji, podlewanej zjełczałym sosem „euro-postępu”, przestaje smakować nawet mało wybrednym.
Gdy zatem sondaże pokazują, że – mimo nieustającego natarcia – „niedorżnięta wataha” nadal następuje piętach, gdy już i „młodzi wykształceni z dużych miast” olewają tę platformę z gnojem, która ugrzęzła zaprzężona do wydelikaconego, przerasowanego euro-konika, gdy wreszcie nawet intelektualiści piszą listy otwarte w obronie prawdy – „czerwony hrabia” wpada na rozpaczliwy pomysł, aby zgnoić w tej nieudacznej demokracji akurat to, co w niej najcenniejsze: zwyczaj.
Historia pokazuje, że zwyczaje i obyczaje bywają lepsze, niż prawa, jakie narzucają ludziom rozmaici zasr…cy przy władzy. To zrozumiałe: zwyczaje i obyczaje tworzą się spontanicznie, oddolnie, ludzie na ogół sami wiedzą lepiej, jak żyć i pozwolić żyć innym. Toteż nawet w ugadanym przy „okrągłym stole”systemie wytworzył się pewien niepisany dobry zwyczaj: że prezydent desygnuje premiera spośród zwycięskiej partii. Ale oto „czerwony hrabia” powiada, że ten zwyczaj go nie obowiązuje i może desygnować na premiera kogo zechce. Co prawda, to prawda: na to zezwala mu obecna tandetna konstytucja, ale byłoby to pogwałceniem zwyczaju już ukształtowanego w i urągałoby samej logice rządów parlamentarno-gabinetowych, w niczym ich nie naprawiając, przeciwnie: wprowadzając chaos jeszcze większy!
Zróbmy małą wycieczkę w przeszłość.
Druga połowa lat 80-ych: Kuroń (mówimy Kuroń, czytamy: KOR) ugaduje z płk Lesiakiem, delegatem gen.Kiszczka, jakby tu zmienić trochę ustrój, ale żeby lewica utrzymała władzę; rok 1989: pod tym kątem gen.Kiszczak dobiera kontrahentów do szulernianego „okrągłego stołu” – w następstwie „kontraktowe”, ugadane „wybory”, ugadany „Sejm kontraktowy”, początek legalizowanego Wielkiego Złodziejstwa; rok 1990 i pierwsza wpadka: do następnych wyborów nie pójdzie już Komitet Obywatelski, ale partie polityczne – agentura delegowana jest wiec pospiesznie do zakładania lub penetrowania powstających partii; mimo to powstaje w roku 1991 rząd Jana Olszewskiego, dając początek lustracji, ale agentura szybko go obala; rok 1992 i rządy Hanny Suchockiej: po raz pierwszy „nasza Hania kochana” ( Unia Demokratyczna!) nazywa publicznie Porozumienie Centrum „partią antypaństwową”, rozgrzeszając tym samym komunistyczne nadal służby z inwigilacji opozycji, wręcz zachęcając je do dalszych działań rozbijających raczkującą prawicę; lata 1993-97 : Wielka Smuta gabinetów Pawlaka, Oleksego, Cimoszewicza; 1997- 2001: rządy AWS i gabinetu Buzka (och „Karol”!), wsławione 4 fatalnymi „reformami”; rok 2001: powrót do Wielkiej Smuty w postaci gabinetu Millera (2001-2004) i „bezpańskiego” gabinetu Belki (2004-2005); lata 2005 – 2007: gabinet Marcinkiewicza, potem Kaczyńskiego, skończony wizytą Kaczmarka u Krauzego w hotelu „Mariott”; rok 2007 do dzisiaj: gabinet Tuska. W międzyczasie „katastrofa smoleńska” w roku 2010 likwiduje zdobyty prezydencki przyczółek, uniezależniony wreszcie od spodstolnej, szulernianej Siuchty…
Przez 22 lata (1989-2011) mieliśmy więc w Polsce 15 gabinetów rządowych co daje średnio niecałe…półtora roku rządów zamiast czteroletniej kadencji. Zważywszy, że każdy nowy rząd potrzebuje przynajmniej kilku miesięcy na „wejście w rolę” – nasuwa się pytanie: czy nasz system parlamentarno-gabinetowy aby na pewno sprzyjał stabilizacji władzy, potrzebnej w okresie wychodzenia z socjalizmu?…
Pod komunizmem bierutowsko-stalinowskim opozycja nazywana była „zaplutym karłem rekcji”; w wersji gomułkowskiej i gierkowskiej już tylko „agentami imperializmu”, czy „warchołami”, w stanie wojennym – różnie, w zależności od gorliwości politruków. Ciągle nie było dla niej miejsca w „systemie”. Ale i w roku 1993 w ustach „naszej Hani kochanej” pojawia się wspomniane wcześniej dziwne sfromułowanie pod adresem Porozumienia Centrym: „partia antypaństwowa”. Teraz, pod rządami PO, pojawiają się wobec PiS sformułowania „partia pozasystemowa”, które kumulują w słynnych słowach Radosława Sikorskiego o potrzebie „dorżnięcia watahy”. To już wyraźny nawrót do „zaplutego karła” i „warchołów”.
Czy aby na tym się skończy?
Pod podszewką III Rzeczpospolitej, parlamentarno-gabinetowej, uchodzą nie tylko spiskowe działania blokujące prawicę, ale możliwe jest kwestionowanie ledwo ukształtowanego, odpolitycznionego zwyczaju desygnowania na premiera lidera zwycięskiego ugrupowania. Cokolwiek dobrego – przypadkiem i niejako mimowolnie – urodzi ta „młoda demokracja” – zaraz jest gwałcone, niszczone, zamieniane w urągowisko.
Czyżby nasza „młoda demokracja”, kosztownie dekorowana „wystrojem wnętrza”, pod „parlamentaryzmem gabinetowym” wyewoluowała, ale wstecznie: w system rządów służb tajnych?
Właśnie sam premier Tusk zastanawia się, kto i gdzie „przełożył wajchę”… To nawet tego premier nie wie? Nawet nie wie, kto naprawdę rządzi? Dziwnie kończy ten system parlamentarno-gabinetowy III Rzeczpospolitej…
Marian Miszalski