Kosowo jest symbolem kłamstwa wymierzonego w naród, który stworzył w średniowieczu nowoczesne państwo o bogatej kulturze i jako pierwszy stawił czoło nawale tureckiej, właśnie na tej ziemi stając się przedmurzem chrześcijaństwa.
Serbowie w ramach swojego obszaru zasiedlenia etnicznego w sposób szczególny wyróżniają trzy regiony, określając je za pomocą czytelnych porównań. To Serbska Sparta – Czarnogóra, Serbskie Ateny – Wojwodina, i najważniejsze – Kosowo, czyli Serbska Jerozolima. Porównania te dobrze oddają rolę i charakter tych ziem. Czarnogórcy słyną ze szczególnej waleczności, ich ziemia nigdy nie uległa Turkom. Do Wojwodiny – by tam rozwijać się we względnej swobodzie – udała się z Kosowa serbska elita intelektualna, gdy turecki okupant życie Serbów czynił nie do zniesienia. Wreszcie Kosowo – niegdyś historyczne, a w szczególności religijne i wciąż duchowe serce Serbii, jej Jerozolima, Święta Ziemia. Ta nazwa pobrzmiewa jeszcze częściej.
Kosowo jest współcześnie symbolem kłamstwa wymierzonego w naród o bogatej, dumnej historii, który przez wieki ponosił ofiary wyjątkowe nawet w historii Europy, naród, który stworzył w średniowieczu nowoczesne państwo o bogatej kulturze i jako pierwszy stawił czoło nawale tureckiej, właśnie na tej ziemi stając się przedmurzem chrześcijaństwa. W czasie obu wojen światowych stał się celem ataku Niemiec i ich sojuszników, doświadczając ogromnych strat liczebnych (łącznie ok. jednej czwartej całej swej liczebności, co przerasta nawet straty polskie), a podczas II wojny światowej czystek etnicznych swym okrucieństwem równych doświadczeniu Polaków na Wołyniu.
Przewaga, którą Albańczycy osiągnęli na cudzej ziemi – w Kosowie mając za protektorów kolejno: Turcję, Austrię, Włochy, Niemcy, komunistów i USA z UE oraz światem islamu, wraz z klanowo-mafijnym modelem organizacji swej społeczności, doprowadziła w rezultacie do otwartego terroru wymierzonego w topniejącą społeczność niealbańską; terroru, który zostałby stłumiony, gdyby nie "humanitarne bombardowanie", które doprowadziło do wycofania serbskich sił wojskowych i policyjnych i ustanowienia nad prowincją protektoratu międzynarodowego mimo formalnego uznania suwerenności Serbii.
Podstawą prawną stała się Rezolucja nr 1244 Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Od wojny do jednostronnej secesji
Wydawać by się mogło, że Serbia, stawiając wiosną 1999 roku opór, zachowała szansę na choćby kadłubową w formie zwierzchność nad Kosowem. Wszak warunki podyktowane jej w Rambouillet przed rozpoczęciem nalotów szły znacznie dalej, przesądzając nie tylko o faktycznej i formalnej utracie Kosowa w ciągu kilku lat, ale i o okupacji całego państwa. Wspomniana rezolucja natomiast zachowywała integralność terytorialną Serbii, przewidując nawet powrót ograniczonego kontyngentu jej sił w przyszłości; stanowiła też o demobilizacji albańskiej formacji terrorystycznej UCK. Złudzenia – o ile w ogóle były – prysły szybko, gdy tylko siły serbskie wyszły z Kosowa. W ciągu kilku miesięcy ponad ćwierć miliona ludzi zostało praktycznie na trwałe pozbawionych swej własności i wypędzonych, ponad sto obiektów sakralnych zostało zniszczonych, około tysiąca ludzi zamordowanych, kolejne kilkaset porwanych, a tymczasową administrację stworzono z tych, którzy jeszcze wiosną 1998 r. byli przez Zachód określani mianem terrorystów – z "weteranów" UCK po raz pierwszy uznanych za reprezentację społeczności kosowskich Albańczyków podczas poprzedzających naloty rozmów w podparyskim Rambouillet.
Formacje UCK nie zostały rozbrojone, a jedynie przekształcone. Spośród wypędzonych wrócili nieliczni – co 14. A Kosowo, które miało stać się modelowym przykładem wielokulturowości, stało się jej zaprzeczeniem, będąc przy tym pierwszym w dziejach państwem własnym mafii, stworzonym pod protektoratem międzynarodowym. Dwa lata po agresji na Jugosławię stało się punktem wyjścia do wszczęcia rebelii albańskiej w Macedonii, zaś pięć lat po – areną tzw. Pogromu Marcowego, tj. trwającego tydzień niszczenia kolejnych kilkudziesięciu kościołów i czyszczenia miast z pozostałych jeszcze Serbów. Ci, którzy przetrwali, żyją w enklawach: niespełna połowa w północnym Kosowie, czysto serbskiej części prowincji, dokąd kontrola władz albańskich ze stołecznej Prisztiny nie sięga, a oddziela ich od reszty prowincji rzeka Ibar z mostem w mieście Kosowska Mitrowica; pozostali – Serbowie i muzułmanie serbskiego pochodzenia, Cyganie i nieliczni Chorwaci w wiejskich skupiskach, od dość rozległych, liczących po kilkanaście miejscowości, po chronione przez siły międzynarodowe grupy domów na przestrzeni kilkuset metrów. Kłamstw, które stały się oficjalną podstawą do agresji na państwo broniące swej integralności terytorialnej, nie sprostowano, choć zostały one obnażone.
Kilka lat utrwaliło zdobycze albańskiej mafii z końca lat 90. XX wieku na tyle, że można było przejść do kolejnego etapu – sformalizowania rozbioru Serbii poprzez ogłoszenie niepodległości Kosowa. Nie stało się tak od razu: ponownie doprowadzono do rozmów serbsko-albańskich, tym razem bezpośrednich; ponownie w rozmowach tych tzw. społeczność międzynarodowa de facto stała po jednej ze stron; znów rozmówcami byli ludzie tej samej kategorii i znów próbowano wymusić na Serbii zgodę na jej rozbiór – tym razem pod postacią planu Ahtisaariego, za który to plan – choć ostatecznie Belgrad presji nie uległ – autor otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Czy to coś nowego? Niezupełnie. Pokojową Nagrodę Nobla w 1926 roku otrzymał minister spraw zagranicznych Niemiec Gustav Stresemann za traktaty lokarneńskie, które otwierały Niemcom drogę do rewizji granicy z Polską i Czechosłowacją.
A jednak nie udało się. Spolegliwe władze Serbii, które marzą o akcesji do UE, zdają sobie mimo wszystko sprawę, że Kosowo nie jest na sprzedaż za żadną cenę. Dlatego Prisztina ogłosiła niepodległość jednostronnie, a Zachód pospieszył z jej uznaniem, jawnie łamiąc w ten sposób Rezolucję 1244 Rady Bezpieczeństwa, Kartę Narodów Zjednoczonych, Akt Końcowy KBWE itd. Pacta sunt servanda we współczesnej Europie? Ależ skąd. Prawo do zachowania integralności terytorialnej? Zależy dla kogo.
Zarazem uznanie niepodległości Kosowa przez Niemcy, Francję czy Stany Zjednoczone nie przeszkodziło w potępieniu uznania niepodległości Abchazji i Osetii Południowej przez Rosję, dokładnie tak samo jak uznanie niepodległości tychże dwóch quasi-państw kaukaskich przez Rosję nie przeszkodziło potępieniu przez nią takiegoż aktu ze strony państw Zachodu względem quasi-państwa na Bałkanach. Podwójne standardy? Par excellence.
Polska decyzją rządu Donalda Tuska, w tym ministra Radosława Sikorskiego, dołączyła do grona państw, które politykę podwójnych standardów akceptują. Dołączyła, choć jest to sprzeczne z jej racją stanu – w interesie Polski, państwa słabego, które de facto nie prowadzi od kilku lat suwerennej polityki zagranicznej, a ponadto zderza się coraz mocniej z tendencjami separatystycznymi, nie leży akceptacja aktów, które stanowią precedens mogący uderzyć w integralność terytorialną naszego państwa. Jedno z oficjalnych uzasadnień uznania przez Polskę mafijnego tworu stworzonego na Bałkanach odwoływało się do faktu, iż Serbia od kilku lat nie kontroluje Kosowa, choć przecież nie kontroluje na mocy tego samego aktu prawnego, który uznaje Kosowo za część jej terytorium! Na taką interpretację nie godził się śp. prezydent RP Lech Kaczyński, który nie tylko ze względu na interes narodowy Polski – w tym aspekcie stanowiło to o prowadzeniu przez prezydenta ostatniego ośrodka suwerennej polityki zagranicznej (po Smoleńsku takiego ośrodka zabrakło), ale również ze względu na zasady, w sposób pryncypialny sprzeciwiał się tzw. kosowskiej państwowości i jakimkolwiek stosunkom z nią, konsekwentnie wspierał w tej kwestii Serbię i w rezultacie doprowadził do sytuacji, że uznanie tzw. Republiki Kosowa przez Polskę jak dotąd pozostało jedynie na papierze.
Kryminalna Republika Kosowo
Kryminalna przeszłość współczesnych "elit" kosowskich Albańczyków była znana od dawna. Struktura, zakres działania poszczególnych klanów, narkobiznes, następnie tworzenie formacji terrorystycznych – to wszystko nie przeszkodziło w wyborze na początku 1999 r. ludzi skupionych wokół Hasima Thaci i Ramusa Haradinaja w charakterze reprezentacji kosowskich Albańczyków, a następnie w uczynieniu z nich twórców państwowości kosowskiej. W ten sposób ze struktur mafijnych uczyniono fundament nowego państwa, państwa nie dość że założonego na akcie bandytyzmu politycznego, to jeszcze ufundowanego na patologicznych strukturach. O tym było wiadomo już w latach 90. Cóż zatem stało się w grudniu 2010 roku? Otóż wtedy w trzech odsłonach na przestrzeni kilku tygodni problematyka ta zagościła na łamach światowych mediów i stała się przedmiotem raportów Rady Europy.
Komisja Prawodawstwa i Praw Człowieka przy Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy przyjęła 16 grudnia 2010 r. projekt rezolucji, której wnioskodawcą był szwajcarski senator Dick Marty. Rdzeniem tej rezolucji było oskarżenie premiera Kosowa o idące w setki osób porwania kosowskich Serbów, wywożenie ich do Albanii, pobieranie organów i handel nimi oraz mordowanie porwanych, co miało miejsce podczas albańskiej rebelii z lat 1998-1999 wspartej przez lotnictwo NATO. Rzecz w tym, że organy międzynarodowe dysponowały tą przerażającą wiedzą już siedem lat wcześniej, a wiedzą o mafijnej działalności kosowskich Albańczyków (jednej z kilku najsilniejszych sieci mafijnych na świecie), jeszcze zanim postawiły na nich i doprowadziły do nalotów na Jugosławię i rozbioru Serbii. Sprawę porywania i mordowania ludzi z przeznaczeniem na organy Belgrad sygnalizował już wcześniej, ale nikt nie chciał wówczas Serbów wysłuchać.
W ślad za tym raportem poszedł kolejny: raport Jeana-Charles´a Gardetto, który z kolei dotyczył mordowania świadków albańskich zbrodni wojennych. Chodzi o świadków – Albańczyków, którzy mieli składać zeznania na temat zbrodni popełnionych przez UCK – formację, na której czele stał Thaci.
I trzecia odsłona – przeciek do brytyjskiego "Guardiana" tajnego raportu NATO o czołowej mafijnej roli albańskich liderów w Kosowie. Ponownie odkrycie przed międzynarodową opinią publiczną faktów znanych wcześniej, faktów, które nie przeszkodziły w wyhodowaniu w Europie rozsadnika przestępczości zorganizowanej: handlu bronią, żywym towarem, narkotykami, organami porywanych i zabijanych ludzi, kradzionymi samochodami; rozsadnika separatyzmu, wreszcie z czasem fundamentalizmu islamskiego. W typowym dla mafii obszarze działalności – handlu narkotykami, udział Albańczyków w poszczególnych rynkach handlu narkotykami kilka lat temu sięgnął następującego poziomu: Niemcy, Czechy, Słowacja, Węgry – po 90 proc., Szwajcaria – 70 proc., Dania – 50 proc., Francja – 40 procent.
Czy ujawnienie szerokiemu kręgowi odbiorców tych przerażających faktów miało konsekwencje polityczne? Oczywiście nie. Skoro fundamentalne decyzje podejmowano, dysponując sporą częścią tej wiedzy w 1999 roku – o militarnym wsparciu dla Albańczyków, zaś całą tą wiedzą w 2008 r. – uznając tzw. Republikę Kosowo, to jakież mogły być polityczne konsekwencje teraz? Podwójne standardy? W całej pełni.
Nie potrafiła wykorzystać zaistniałej sytuacji polityczna elita Serbii. To kolejna szansa zaprzepaszczona na rzecz złudzeń związanych z akcesją do UE. Co więcej, w lutym 2011 r. po raz trzeci pod naciskiem UE i USA doprowadzono do serbsko-albańskich rozmów; w lutym, czyli po tym wszystkim, co ujawniono o podstawach, na których ufundowano tzw. kosowską państwowość! Przy czym o ile w Rambouillet w 1999 r. obie delegacje nawet się nie spotkały twarzą w twarz, a w 2007 r. w Wiedniu rozmawiały bez rezultatu, o tyle cztery lata później w Brukseli, owszem. Rozmowy te miały charakter z pozoru techniczny, dotyczący praktyki kontaktów Serbii i zbuntowanej prowincji, ot np. uznawalności przez Belgrad "kosowskich" paszportów, a przez Prisztinę dotychczas wydanych serbskich tablic rejestracyjnych z Kosowa. Ale rozmowy te stanowiły dla Prisztiny ścieżkę prowadzącą do akceptacji de facto przez Belgrad, tak – akceptacji, a nie li tylko tolerowania, utraty swojej kontroli nad Kosowem. I Prisztina uzyskiwała drogą rozmów, co tylko dało się uzyskać; niekoniecznie wiele, ale jednak maksimum tego, na co Belgrad przystał.
Domykanie systemu
Prowadzone w Brukseli rozmowy Belgrad – Prisztina po załatwieniu sprawy paszportów i tablic rejestracyjnych doprowadzone zostały do kolejnej kwestii, a mianowicie kosowskich oznaczeń celnych. Reżim w Prisztinie potraktował skłonność Belgradu do rozmów jako słabość i wykorzystał fakt, iż prezydent Tadić znalazł się – na własne życzenie – pod ścianą. Granicą ustępstw jest formalne uznanie atrybutów odrębności tzw. Republiki Kosowo – oznaczenie celne towarów jest kolejnym takim atrybutem (istotniejszym niż paszporty), a za nim – w razie zgody Belgradu – poszłyby kolejne, jeszcze istotniejsze, więc sprawa ta stała się dla Prisztiny znakomitą okazją bądź pretekstem. Na to Belgrad nie chciał się zgodzić, a Prisztina wykorzystała brak porozumienia do podjęcia próby przejęcia kontroli nad północnym Kosowem. Podjęła zatem próbę ostatecznego objęcia kontrolą całego terytorium Kosowa, co w dalszej kolejności oznaczałoby domknięcie całego systemu władzy nad prowincją – likwidację resztek instytucji serbskich, a z czasem pacyfikację serbskich enklaw – w tę stronę łatwo byłoby zwrócić niezadowolenie ludności albańskiej zniecierpliwionej już warunkami życia.
Sytuacja jest patowa. Prisztina uzyskała na tyle mocną pozycję, że odkryła karty, skwapliwie wykorzystując trudną sytuację całego rządzącego Serbią lewicowo-liberalnego segmentu sceny politycznej, który ustąpił tak daleko, jak mógł, w swoim dążeniu do integracji z UE, a w perspektywie ma wiosenne wybory parlamentarne. Serbowie północnego Kosowa po doświadczeniach czterech miesięcy (VIII-XI 2011) podjęli decyzję o rozpisaniu w północnym Kosowie referendum ze skierowanym do mieszkańców pytaniem, czy uznają władze tzw. Republiki Kosowo z siedzibą w Prisztinie. Opór kosowskich Serbów wyraźnie przeszkadza Belgradowi, o czym świadczy fakt, że tuż po rozpisaniu przez cztery gminy północnego Kosowa tego referendum Serbia zaczęła utrudniać zaopatrzenie tej części prowincji w energię elektryczną. Referendum oczywiście nie ma znaczenia formalnego, ponieważ i tak w świetle serbskiego prawa to część Serbii, ale jego rezultat stanowi oficjalne potwierdzenie braku woli ludności północnego Kosowa dla jakichkolwiek formalnych związków z Prisztiną – odwołując się do tego samego, co Prisztina, argumentu o prawie do samookreślenia, wytrąca ten argument z ręki. Argument zresztą sam w sobie nietrafiony, ponieważ naród albański zrealizował już swoje prawo do samostanowienia, a to w postaci państwa Albania, więc nie jest to analogia do np. Kurdów. Referendum odbyło się w dniach 14-15 lutego 2012 r., za – głosowali niemal wszyscy jego uczestnicy, przy frekwencji wynoszącej ponad 75 procent. Burmistrz północnej Mitrowicy Krstmir Pantić stwierdził, że społeczności międzynarodowej został wysłany jasny sygnał, iż oczekujemy zmniejszenia nacisku wywieranego na północną część regionu oraz by społeczność międzynarodowa zmieniła swoje podejście do rozwiązywania problemów, których jest naprawdę wiele.
Kosowscy Serbowie, gospodarze tej ziemi, którzy we wciąż topniejącej liczbie przetrwali ciągnące się wiekami prześladowania, wypędzenia, rabunki, czystki etniczne, porwania, byli świadkami śmierci swoich braci i sióstr i wciąż strzegą dziedzictwa swego narodu i dziedzictwa chrześcijaństwa, na ziemi stanowiącej najcenniejszą dla jego tożsamości część ojczyzny, przeżywają być może ostatni etap swego dramatu.
Wystawieni są na bezwzględne poczynania albańskich sąsiadów, którzy goszcząc w Kosowie od trzech wieków, a dominując od stu lat, nie stworzyli w nim w gruncie rzeczy nic, co można byłoby określić mianem dziedzictwa kulturowego (nawet to islamskie jest tureckie, nie albańskie), natomiast w kolejnych dziejowych odsłonach skutecznie niszczą to, co zastali, a gdy nie niszczą, przywłaszczają sobie, próbując stworzyć fikcyjną "kosowską" tożsamość.
Kosowscy Serbowie padają wciąż ofiarą podwójnych standardów, powszechnego kłamstwa, polityki faktów dokonanych, gdy – nawet po obnażeniu kłamstw, po ujawnieniu rzeczywistych przyczyn biegu zdarzeń – skutków cofnąć nie można. Składa się ich wreszcie na ołtarzu polityki własnego państwa, którego sternicy wybierają ułudę podporządkowania się obcym interesom – tak się zresztą składa, że akurat interesom państwa, które dwukrotnie w XX wieku spowodowało ogromne straty biologiczne narodu serbskiego. Zostali zdradzeni przez swoich.
Autor jest ekspertem Instytutu Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi. Wielokrotnie podróżował po Kosowie.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=2012022…