Nawiązując do mojej poprzedniej publikacji na ten temat chciałbym zwrócić uwagę, że produkcja przemysłowa Polski w przeliczeniu na jednego mieszkańca to zaledwie jedna trzecia niemieckiej, a mamy wszelkie warunki ażeby osiągnąć dwie trzecie.
Obowiązkiem rządów w Polsce było zadbanie o wykorzystanie posiadanych zasobów naturalnych, potencjału wytwórczego, a nade wszystko możliwości maksymalnego zaangażowania intelektualnych i fizycznych możliwości wkładu pracy ludzkiej.
Wbrew temu do dnia dzisiejszego mamy jeden z najniższych wskaźników aktywności zawodowej w Europie /wg GUS -45%/, mimo że skład wiekowy naszego społeczeństwa ciągle jeszcze jest korzystniejszy dla tego celu aniżeli w krajach Europy zachodniej i potrzeby Polski w dziele nadrabiania zacofania cywilizacyjnego są znacznie większe.
Posiadamy ogromne potrzeby w budownictwie, począwszy od budownictwa mieszkaniowego, infrastrukturę miast i wsi, aż po komunikację.
Nie możemy wykorzystać naszego położenia tranzytowego gdyż nie posiadamy odpowiednich dróg. I tak np. przybyło nam w ubr. 127 km autostrad osiągając łącznie niecałe 1500 km, przy potrzebie minimum 6 tys. km. W tym tempie trzeba będzie na to 40 lat.
Mimo wielkich potrzeb łączna kubatura budowlana spadła w ub.r. o przeszło 5%
Również ilość oddanych do użytku mieszkań spadła ze 152,9 tys. do 145,1 tys. a wobec stałego braku mieszkań stanowi to zaledwie połowę potrzeb dla stopniowego rozwiązywania tego problemu.
Natomiast z informacji GUS’u możemy się zorientować, że „pogoda jest ciągle dla bogaczy”, bowiem przeciętna powierzchnia budowanego obecnie mieszkania wzrosła o 2 m2 i wynosi 104,6 m2. Cena takiego mieszkania to około miliona zł i kogo w Polsce na to stać, chyba europosłów „zarabiających” po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie ze zdzieranych z nas podatków.
Globalnie wartość produkcji budowlanej spadła w 2013 roku z 264,3 mld. zł do 243,2 mld. zł., co można uznać za objaw klęski.
Produkcja rolna.
Na wstępie wieść optymistyczna gdyż w 2013 roku globalna wartość produkcji rolnej wzrosła ze 103,1 mld. zł do 109,5 mld. zł. niestety dobre wieści na tym się kończą gdyż w poszczególnych produktach nie jest już tak optymistycznie.
Spadła, bowiem produkcja zbóż aż o 4 mln. ton, ziemniaków, buraków cukrowych, nasion oleistych, warzyw, owoców, jagód, a z produkcji zwierzęcej żywca rzeźnego i stanu trzody chlewnej do zaledwie 11,2 mln. sztuk /a jeszcze w 2010 roku mieliśmy przeszło 15 mln sztuk/.
Wzrosła nam nieco produkcja mleka z 12.299 mln.l do 12.348 mln.l, co zresztą i tak jest grubo poniżej tego cośmy już mieli, czyli 16 mld. l, połowy ryb z 228,5 tys. ton do 245,8 tys. ton / a przecież łowiliśmy już ponad 800 tys. ton/ i drobiu z 112,5 mln sztuk do 117,1 mln. sztuk.
Wszystko to jest jednak za mało ażeby chwalić się takim wzrostem globalnej produkcji rolnej, głównym powodem może być tylko wzrost cen rekompensujący z nadwyżką ubytek realnej produkcji.
Nasuwa się jeszcze jedna zasadnicza uwaga, że nasze rolnictwo sztucznie hamowane w rozwoju mogłoby bez większych nakładów i w szybkim tempie zwiększyć swoją produkcję o 50%.
Transport
Wpływy z tytułu usług transportowych wzrosły w ub.r. ze 157,9 mld. zł. do 166,0 mld. zł.
Niestety w tym samym czasie notujemy spadek zarówno sieci jak i taboru kolejowego, spadek stanu posiadania floty morskiej do zaledwie 3 mln. DWT, a mieliśmy już 5 mln DWT, co nie było osiągnięciem imponującym, ale dawało szansę na rozwój, o stanie dróg lepiej nie mówić, jesteśmy ciągle krajem nieprzejezdnym.
Zmniejszyła się też liczba samolotów transportowych z niewielkiej liczby 70 do 68 i liczba miejsc pasażerskich z 6.881 do 6.783.
Wzrosły nam tylko obroty portów morskich z 73,7 mln. ton do 75, 9 mln. ton, zawdzięczamy to wyłącznie tranzytowi, który zwiększył się 6,8 mln. ton do 11,6 mln. ton, a zatem obroty krajowe spadły o przeszło 2 mln. ton.
Handel zagraniczny
Pozytywnym objawem jest zmniejszenie deficytu w obrotach zagranicznych z 35 mld. zł. do około 10 mld. zł. ciągle jednak nie możemy osiągnąć dodatniego bilansu, co wobec kurczących się wpływów z innych źródeł powoduje narastanie realnego zadłużenia.
Import w 2013 roku został utrzymany na poziomie stanu z roku 2012 i wyniósł 648,2 mld. zł. eksport nieco wzrósł z 603,4 mld. zł. do 638,6 mld. zł.
Mimo to jesteśmy krajem o najniższym poziomie eksportu w przeliczeniu na mieszkańca w całej UE z wyłączeniem Rumunii i Bułgarii i mamy zaledwie ¼ wskaźnika niemieckiego.
Jako ciekawe zjawisko możemy odnotować utrzymanie się poziomu importu mimo spadku produkcji w przemysłach, które opierają się na importowanych elementach jak przemysł elektroniczny i samochodowy, musieliśmy zatem importować więcej artykułów konsumpcyjnych. Byłoby to do tolerowania pod warunkiem zwiększenia eksportu w tym zakresie. Niestety aż tak dobrze nie jest, ciągle jesteśmy większymi konsumentami niż producentami mimo naszego dość skromnego poziomu życia.
Od dziesiątków lat piszę o tym, że eksport obok budownictwa mieszkaniowego powinien być kołem napędowym naszej gospodarki, a nawet udało mi się umieścić to w opracowanym przeze mnie i zatwierdzonym programie AWS i zgłoszonym a uzgodnionym z Jarosławem Kaczyńskim programem „nadziei” dla PiS, tylko że jak dotąd nikt w Polsce nie podjął się na serio jego realizacji.
Dla Polski eksport jest warunkiem „być albo nie być”.
Nic dziwnego, że ci, którzy chcieliby Polskę pogrążyć dołują nasz eksport.
Nasz handel zagraniczny obciążony jest jeszcze dwoma mankamentami, a mianowicie zbyt wielką zależnością od Niemiec – jedna czwarta naszego eksportu – i wysokim ujemnym bilansem z Rosją – 12,3 % importu i zaledwie 5,3 % eksportu.
Mając na względzie wyraźnie jednoznaczny stosunek tych krajów do Polski naszym obowiązkiem jest zmniejszenie tych zależności i to nie przez zmniejszenie obrotów, ale przez poprawę niekorzystnych bilansów i zwiększenie eksportu na inne kierunki.
Finanse publiczne
Jednym ze wskaźników wykazujących stały przyrost jest dług publiczny, według oceny GUS przybyło go nam w 2013 roku 42 mld. zł., czyli dalsze 5 % osiągając wskaźnik 53,9 % PKB.
Mam chyba uzasadnione obawy, że jest to jedno z owych „optymistycznych” wyliczeń poczynionych dla pańskiej satysfakcji rządzących Polską.
Za pomocą dość prymitywnej manipulacji pozbyto się zadłużenia z tytułu różnic we wpływach i zobowiązaniach w dziedzinie ubezpieczeń społecznych.
Zagarnięte przez PRL wpływy ZUS’u nie tylko, że nie zostały zwrócone, ale pogłębione przez kontynuowanie tej praktyki przez ostatnie ćwierćwiecze. Problem machinacji z OFE jest tylko drobnym fragmentem tego w zasadzie oszukańczego przedsięwzięcia. W obecnej sytuacji ten, kto sprawuje władzę państwową w Polsce jest faktycznym dłużnikiem wobec całego społeczeństwa. Nie będę wymieniał kwoty, chociaż mówi się o wartościach bilionowych, przy których wykazane zadłużenie jest sumą niewielką, ale należy zwrócić uwagę, że od tego problemu się nie ucieknie. I, co najgorsze może on spaść na barki następców obecnego układu władzy w Polsce ze skutkami jak najgorszymi. Dlatego już dzisiaj należy wykazać całą prawdę o grozie tego zjawiska.
Budżet Państwa
Wydatki budżetu państwa wzrosły z 318 mld. zł. do 321,3 mld. zł. Trzeba przyznać, że dość umiarkowanie, obawiam się tylko, że różnica nie pokrywa nawet wzrostu cen, gorzej jeszcze wygląda pozycja dochodów, które zmalały z 287,6 mld. zł do 279,2 mld. zł., co tylko potwierdzałoby moje zastrzeżenia w odniesieniu do realnej wartości wzrostu gospodarczego.
Wydatki budżetu to przede wszystkim obsługa długu – 42,5 mld. zł i ubezpieczenia społeczne – 74,8 mld. zł. łącznie zatem realna obsługa długu to 117,3 mld. zł, czyli ponad jedną trzecią budżetu, jak tak dalej pójdzie to ten wydatek pochłonie cały budżet. Nic też dziwnego, że nie staje środków na realizację podstawowych zadań państwa.
Dochody państwa to przede wszystkim podatki pośrednie, tak więc głównym poborcą podatkowym są nie urzędy skarbowe, ale panienki przy kasach sklepowych.
Klasycy ekonomii rwaliby szaty, tylko że już niestety wymarli, jest to bowiem najbardziej niesprawiedliwy sposób pobierania podatków nie uwzględniający różnic w dochodach, bo jeść, ubrać się, komunikować się i gdzieś mieszkać muszą wszyscy.
Natomiast podatek dochodowy od osób fizycznych, jedyny który może uwzględniać stopień dochodów podatnika to zaledwie około 15 % dochodów budżetu.
W Polsce niesprawiedliwość społeczna systemu podatkowego ma jeszcze dodatkowy wyraz w minimalnej kwocie dochodów zwolnionych od podatków.
Niepokojący jest wzrost deficytu budżetowego państwa z 30 mld. zł do 42 mld. zł. /aż o 40 % wg wskaźnikowej ekonomii/, czym się zresztą nikt nie przejmuje uznając to za normę, a przecież przed wojną rząd, który ogłosił deficyt budżetowy musiał upaść idąc pod pręgierz publicznej opinii.
W odróżnieniu od budżetu państwowego budżety samorządów terytorialnych wykazują równowagę, niepokojące jest tylko podkreślane przeze mnie wielokrotnie niekorzystne zjawisko zależności dochodowej od centralnego zasilania. Dochody własne samorządów stanowią tylko 50 % przychodów, co oczywiście uzależnia je od centralnego dystrybutora. Przed wojną tylko 25% dochodów samorządów pochodziło ze źródeł centralnych. Niestety po upływie ćwierćwiecza, mimo hałaśliwej propagandy na temat przekazywania władzy samorządom nie odzyskały one swojej przedwojennej pozycji w tym przedmiocie.
A co z tego dla nas biednych ludzi?
Jak zwykle zaczynamy od pozytywnego stwierdzenia, że nasz dochód narodowy liczony w kontrowersyjnym wprawdzie, ale jedynym demonstrowanym przez GUS wskaźniku -PKB wzrósł nam z 41.428 zł do 42.485 zł. tj. o 1,6%, z tego dla nas, czyli „spożycie” wynosi 33.495 zł.
Jak to się ma do naszych osobistych dochodów dociec nie jest zapewne łatwo, ale wiemy, że zarobki brutto ludzi pracujących poza rolnictwem wynosiły w 2013 roku przeciętnie 3.650 zł. miesięcznie, o 3,4% więcej niż w poprzednim roku i nie byłoby to chyba źle, tylko że pracujących w tym systemie jest tylko zaledwie 9 mln, mniej więcej tyle samo, co emerytów którym ZUS wypłacał przeciętnie 2.042 zł miesięcznie /wzrost o 5,3 %/ KRUS – już tylko 1.122 zł.
GUS niestety nie podaje nam ilu pracujących jest zatrudnionych poza Polską i jakie są ich zarobki, a przecież ma to istotny wpływ na globalne dochody osobiste Polaków.
Nie wchodząc w dalsze dywagacje na temat danych opublikowanych w Małym Roczniku 2014 r. warto zwrócić uwagę na to, że dochód indywidualny „do dyspozycji” każdego z nas wyniósł przeciętnie 1.255 zł i wzrósł w porównaniu do roku 2012 o 22 zł. wprawdzie GUS stara się przekonać nas, że ceny w 2013 roku wzrosły tylko o 0,9%, ale powszechne odczucie jest takie, że coroczny wzrost cen jest znacznie większy. Możemy jednak dla świętego spokoju przyjąć, że siła nabywcza naszego osobistego dochodu w ubiegłym roku nie obniżyła się, ale też praktycznie i nie wzrosła.
Zwróćmy tylko uwagę jak owe 1.255 zł miesięcznie, czyli 25 tys. zł. rocznie ma się do owych 42,5 tys. zł. PKB przypadającego na każdego z nas uwzględniając jeszcze, że z tych „dyspozycyjnych” pieniędzy oddamy jeszcze fiskusowi VAT, czyli mając na względzie udział oficjalnych zakupów i innych wydatków opodatkowanych nasz faktyczny osobisty udział w dobrach dochodu narodowego nie przekroczy 50%.
Bezrobocie
Ten podstawowy problem naszego współczesnego życia w Polsce został potraktowany przez GUS na zasadzie „befsztyk raz”, możliwie jak najprościej bez wnikania w jakiekolwiek realia. Po prostu uwzględnia się formalny zapis zarejestrowanych bezrobotnych i zestawia się z globalną liczbą równie formalnie wyliczoną ogółu uznanych za zdolnych do pracy i otrzymało się wskaźnik 10, 4 %.
Ale przecież wszyscy wiemy, że jest to oczywista nieprawda.
Realne wyliczenie bezrobocia w Polsce powinno uwzględniać wszystkich tych, którzy w Polsce nie pracują zawodowo w jakiejkolwiek dostępnej formie na własny czy obcy rachunek, a nawet tych, którzy znajdują zatrudnienie przygodnie czy sezonowo. Tak robią Hiszpanie i dlatego u nich poziom bezrobocia jest formalnie wyższy niż w Polsce, mimo iż gdybyśmy taką metodę zastosowali do polskiej rzeczywistości to okazałoby się, że nasze faktyczne bezrobocie jest znacznie wyższe niż w Hiszpanii.
Mając na względzie ludzi wyrzuconych z kraju na skutek braku pracy, ukryte bezrobocie na wsi i inne względy pomijane w oficjalnej statystyce, można śmiało stwierdzić, że ludzi nie znajdujących w Polsce pożytecznego zatrudnienia jest minimum 20%, czyli dwa razy więcej niż wykazuje GUS.
Największą tragedią jest fakt, że nawet w oficjalnych danych ¼ mężczyzn i 1/3 kobiet w wieku 27 – 34 lata nie ma pracy, tym ludziom nie daje się wyboru jak tylko uciec z Polski i tam gdzie znajdą pracę zorganizować sobie życie.
Jest to strata narodowa bezpowrotna, nie mówiąc już o straconych kosztach wychowania i wykształcenia.
Na zakończenie wypada nadmienić, że według GUS ubyło nas w 2013 roku kilkadziesiąt tysięcy, co niewątpliwie jest sygnałem alarmującym, ale przecież jest to oczywista nieprawda, gdyż ubyło nas nie tylko z powodu ujemnego bilansu urodzeń i zgonów, ale przede wszystkim z tytułu nie ujętej w ewidencji masowej emigracji zarobkowej. Jest to zjawisko karygodnego ukrywania faktu, że znaczna część emigrujących do Polski nigdy nie wróci.
Po tym stwierdzeniu reszta jest absolutnie zbędna, w publikacji GUS odbija się jak w zwierciadle całe zakłamanie sprawowanych w Polsce rządów, począwszy od fałszywego, lukrowanego obrazu naszego poziomu życia, przez złudny obraz siły państwa i stopnia społecznego zaangażowania w jego umocnienie i powszechny pożytek, aż po ukrywanie rzeczywistej tragedii wymierania narodu.
Jeden komentarz