GUS wykazuje podziwu godną stałość zasad, jedną z nich jest jak najpóźniejsze publikowanie informacji statystycznych, pewnie z myślą, że co złego to im później tym lepiej.
A jest to niewątpliwie publikacja zła, ogłoszona w przeszło pół roku po zakończeniu okresu sprawozdawczego, co przy współczesnych możliwościach technicznych jest po prostu kpiną. Nawet przed wojną Mały Rocznik wydawany był w czerwcu, a jego treść rzeczowa była znacznie bogatsza.
Objętościowo jest to książka niemała, przeszło pięćset stron, ale przegadana i naszpikowana umiłowanym spadkiem po PRL, czyli „ekonomią wskaźnikową”.
GUS wykazuje podziwu godną stałość zasad, jedną z nich jest jak najpóźniejsze publikowanie informacji statystycznych, pewnie z myślą, że co złego to im później tym lepiej.
A jest to niewątpliwie publikacja zła, ogłoszona w przeszło pół roku po zakończeniu okresu sprawozdawczego, co przy współczesnych możliwościach technicznych jest po prostu kpiną. Nawet przed wojną Mały Rocznik wydawany był w czerwcu, a jego treść rzeczowa była znacznie bogatsza.
Objętościowo jest to książka niemała, przeszło pięćset stron, ale przegadana i naszpikowana umiłowanym spadkiem po PRL, czyli „ekonomią wskaźnikową”.
Brakuje natomiast wielu elementów porównawczych, które zawierał przedwojenny Mały Rocznik, jak choćby cen na światowych rynkach. Tylko, że wtedy moglibyśmy we własnym zakresie zweryfikować prawdziwość gusowskiego wyliczenia waloryzacji naszych dochodów, a to mogłoby być dla GUS’u kompromitujące.
O tych i innych niedostatkach publikacji GUS pisałem wielokrotnie, ale jak zwykle bez skutku, a to ze względu na specyficzną rolę, jaka ta instytucja spełniała w PRL i kontynuuje obecnie: – trefnisia władzy rozweselającej ją dobrymi i zabawnymi wieściami, choćby wyssanymi z palca.
To tyle wstępu, a konkretnie o zawartości, możliwie najkrócej.
Zacznę od przemysłu, bo on dostarcza nam najwięcej dochodu i od wieści pomyślnej, że produkcja sprzedana przemysłu wzrosła nam w cenach bieżących o 4 %, niestety ten pomyślny wskaźnik jest popsuty przez wzrost w cenach stałych tylko o 2 %, a to oznacza, że ceny wzrosły o 2% i to zapłaciliśmy z własnej kieszeni, jako że 90 % produkcji sprzedajemy w kraju.
Mam uzasadnione obawy, że wzrost cen miał jeszcze większy wpływ na wartość sprzedanej produkcji, bowiem realne wielkości produkcji w naturalnych miernikach nie przedstawiają się zbyt imponująco. I tak produkcja węgla kamiennego spadła o dalsze 3 mln. ton i wynosi zaledwie 76 mln. ton, statystycznie mniej więcej jedna trzecia tego, co za Gierka, co nie byłoby tak wielkim zmartwieniem gdyby nie równoległy spadek produkcji gazu ziemnego z 5,8 do 5,7 mld.m3, przy bardzo nieznacznym wzroście wydobycia węgla brunatnego o 1,5 mln. ton
Oznacza to, że wzrost produkcji energii elektrycznej, opartej w Polsce na węglu z 162 do 164 Twh został osiągnięty zawdzięczając zwiększonemu importowi gazu po najwyższych europejskich cenach. Komentarze chyba zbyteczne.
Żeby wnieść trochę optymizmu można wymienić kilka pozycji z produkcji przemysłowej, które wykazują postęp, jak np. wydobycie soli kamiennej z 792 tys. ton do 1.320 tys. ton, produkcja tarcicy z 2.431 tys.m3 do 2.515 tys. m3, papieru z 3,812 tys. ton do 4.068 tys. ton, tworzyw sztucznych z 2.325 tys. ton do 2.715 tys. ton, opony z 39,7 mln. sztuk do 44,5 mln. wzrosła też produkcja lodówek i pralek
Gorzej jest z innymi produktami: – wydobycie siarki spadło o 150 tys. ton do zaledwie 526 tys. ton, spadła też o przeszło 200 tys. ton produkcja kwasu siarkowego, podstawowego produktu dla przemysłu chemicznego, zmniejszyła się też nieznacznie produkcja cukru, tkanin, akumulatorów i kuchenek.
Niepokojąco wygląda produkcja materiałów budowlanych, w tym cementu z 15,5 mln. ton do 14,5 mln, ton, cegieł z 99,5 mln do 72,4 mln i wapna z 1.749 tys. ton do 1.665 tys. ton. Mając na względzie nasze potrzeby w dziedzinie budownictwa mieszkaniowego i infrastruktury cywilizacyjnej, podane liczby świadczą o dramatycznej sytuacji w tych dziedzinach.
Przed wojną miernikiem potęgi przemysłowej była produkcja stali, obecnie twierdzi się, że żyjemy w epoce postindustrialnej i produkcja stali nie jest już istotnym wskaźnikiem. Tylko, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności Niemcy ciągle produkują ponad 40 mln. ton stali rocznie a my spadliśmy z 8.543 tys. ton do 8.198 tys. ton to jest na poziom Czech kraju czterokrotnie mniejszego i nie posiadającego takich zaległości cywilizacyjnych. Pisałem o tym wielokrotnie, że w produkcji stali nasze potrzeby są dwukrotnie wyższe, a w produkcji cementu o 50% w porównaniu z obecnym stanem produkcji.
Zlikwidowaliśmy produkcję przemysłu okrętowego, zwodowaliśmy bowiem jeszcze w 2012 roku statków -57,4 tys. ton, a w zeszłym roku 8 tys. ton, a przecież jeszcze 2005 roku wodowaliśmy 722 tys. ton / rocznik nie podaje czy chodzi o DTW, BRT wymieniając jedynie GT/, produkcję traktorów -2,5 tys. sztuk, przy stanie posiadania 1.663 tys. licząc nawet dwudziestoletni okres eksploatacji trzeba produkować przynajmniej 80 tys. rocznie.
Zlikwidowaliśmy też produkcję aluminium z 7,4 tys. ton do 2,7 tys. ton, a jeszcze parę lat temu produkowaliśmy 40 tys. ton, co i tak w świetle potrzeb było za mało.
Przed paru laty byliśmy znaczącym producentem telewizorów około 26 mln. sztuk rocznie, wprawdzie złośliwi mówili, że my tylko montowaliśmy i podobnie jak w przemyśle samochodowym w tej dziedzinie nie mieliśmy własnej produkcji, a jedynie gościliśmy obcą bez żadnego wkładu twórczego. Obecnie ta produkcja spadła już do wielkości 18 mln sztuk.
W przemyśle samochodowym, który dla wielu krajów jest wizytówką ich potencjału przemysłowego, jesteśmy jedynym krajem w Europie tej wielkości, który nie ma rodzimej produkcji samochodów, a globalna wytwórczość obcych koncernów na terenie Polski spada zastraszająco, w 2012 roku było to 540 tys. sztuk samochodów osobowych, w ubiegłym już tylko 475 tys. a przecież mieliśmy już ponad 800 tys.
Wystarczyło zawahanie na rynku światowym ażeby goszczący u nas producenci zmniejszyli produkcję właśnie w pierwszej kolejności w Polsce.
Jest to sytuacja dla kraju tej wielkości, co Polska i z takimi tradycjami produkcji samochodów sięgającymi czasów przedwojennych po prostu żenująca, wystarczy wspomnieć Hiszpanię, która wystartowała znacznie później od nas a osiąga produkcję liczoną w miliony.
Na tle powyższych uwag nasuwa się pytanie, jaką to sztuką GUS potrafił wyliczyć wzrost produkcji przemysłowej przy tak wielkich spadkach w poszczególnych najistotniejszych wyrobach?
A uwaga ogólna jest taka, że nasza produkcja przemysłowa wykazuje ciągle w zestawieniu z innymi krajami europejskimi katastrofalnie niski poziom nie usprawiedliwiony żadnymi obiektywnymi względami i spowodowany najwyraźniej celowym działaniem redukowania naszych możliwości.
Nie miejmy złudzeń, nie jesteśmy krajem turystycznym na wzór południowej Europy, nie wykorzystujemy naszego położenia tranzytowego, nie możemy liczyć na wielki wzrost produkcji rolnej, pozostaje nam ciężki trud przemysłu przetwórczego, jako podstawowej dziedziny dochodu narodowego.
Z obrazka, który tylko pobieżnie przejrzeliśmy wynika, że redukowanie Polski przemysłowej nie jest wynikiem chwilowego braku koniunktury, ale procesem prowadzonym od wielu lat i to już jest najwyższy powód do radykalnych zmian w systemie rządzenia Polską.
Zastrzegam się, że nie wyczerpałem jeszcze tematu i będę starał się o kontynuację.