POLSKA
Like

Magia kłamstw czyli dobre imię PZPS

09/06/2013
1378 Wyświetlenia
1 Komentarze
11 minut czytania
Magia kłamstw czyli dobre imię PZPS

Od kilu lat nie tylko uważnie obserwuję to co się dzieje w Polskim Związku Piłki Siatkowej, ale tez dokładnie opisuję wszystkie nieprawidłowości jakich dopuszczają się aktualne władze związku z prezesem Przedpełskim i wiceprezesem Popko na czele. Klika dni temu na forum gdzie publikowałam swoje notki pojawiła się informacja: „Wpis usunięty i zarchiwizowany w związku z otrzymanym wezwaniem do usunięcia wpisów naruszających dobra osobiste PZPS” .

0


 

Powiem wprost żaden ruch w wykonaniu panów P.  nie jest mnie już chyba w stanie zadziwić. Nie ukrywam, że mojego nazwiska nie ma na liście agencji A., którą tuż przed październikowymi wyborami w PZPS zatrudniono za niebagatelną kwotę 2,1 milina złotych do obrony mocno podupadłego wizerunku prezesa Przedpełskiego. Nie jestem też wśród krewnych i znajomych królika żerujących na polskiej siatkówce od blisko 10 lat czyli od czasu kiedy to Przedpełski,  Popko i Adamski postanowili „dorwać się do koryta” idąc po przysłowiowych trupach. A dokładniej po jednym-po byłym prezesie Biesiadzie, pomysłodawcy  Ligi Światowej w Polsce i „twórcy potęgi polskiej siatkówki”. To ostatnie określenie Biesiada usłyszał w Sądzie Najwyższym , gdzie po  dziewięciu latach walki o swoje dobre imię trafiła jego sprawa. Czemu trafiła? Dziś pewnie już  niewielu pamięta, bo prześcigające się wówczas w krytyce Biesiady i ferujące wyroki gazety dziwnym trafem nie zauważyły sprawy jego uniewinnienia. Ja mam dobrą pamięć, chętnie przypomnę kto, kiedy, jak i dlaczego.

W czasach kiedy Biesiada rozpoczynał pracę na stanowisku sekretarza generalnego PZPS polska siatkówka była sportem nie tyle niszowym , co wręcz  kompletnie zapomnianym. Hale świeciły pustakami, po dawnych sukcesach nawet wspomnień nie było komu snuć, bo zdobywcy złotych medali olimpijskich jakoś nie kwapili się do propagowania siatkówki. Ustawiając się w życiu wyjeżdżali za chlebem  do Włoch i Francji i Niemiec. Owszem, wracali do Polski, jednak   głównie po to, by urządzić się w biznesie. Stawali się restauratorami albo właścicielami pralni chemicznych, niewielu myślało o trenerskim fachu. Nie było potrzeby, ani chęci. Siatkówką nawet na poziomie pierwszoligowym interesowali się tylko zapaleńcy  ( a tych była garstka), zawodnicy…i ich rodziny. Polski Związek Piłki Siatkowej był wtedy nikomu nie znanym stowarzyszeniem z siedzibą na ul.  Ciołka, z wyglądu pamiętająca jeszcze czasy Gomułki.

I znalazł się pasjonat, namówiony przez ówczesnego prezesa Eryka Ippohorskiego-Lenkiewicza Biesiada zdecydował się porzucić pracę dyrektora Wydziału  Turystyki i Sportu Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku na rzecz nieznanego czegoś,  czego wizję wówczas miał pewnie tylko on sam. Skupił wokół siebie grupę podobnych sobie młodych zapaleńców, dla których siatkówka stała się  wszystkim. Poświęcali się temu bez reszty, nie licząc  na pieniądze i poklask. Swoją wizję realizowali punkt po punkcie, wbrew  krytykom, którzy twierdzili, że to nie może mieć  szans powodzenia. Udało się i to była dla wielu olbrzymia satysfakcja.

Janusz Biesiada został prawie jednogłośnie wybrany prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej w momencie gdy jego budżet wynosił niewiele ponad dwa miliony. Przez klika lat dopro- wadził do zmiany mentalności nie tylko pracowników związku, ale tez zawodników i działaczy. To dzięki jego pomysłowi i zabiegom dyplomatycznym sprowadzono  do Polski Ligę Światową i powołano do życia Profesjonalną Ligę Piłki Siatkowej. Mecze z udziałem reprezentacji Polski stały się  widowiskowe, a hale w których je rozgrywano pękały w szwach.  Polska siatkówka stała się sportem , którym interesowały się miliony. Nic więc dziwnego, że pojawili się sponsorzy, a telewizje walczyły o wyłączność na pokazywanie meczów. Polski Związek Piłki Siatkowej miał w tamtym okresie budżet blisko 23 milionowy  budżet!

I tu drodzy czytelnicy zaczyna się całkiem inna bajka. Nagle nie wiedzieć czemu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki  Liga Światowa stała się „komercyjną imprezą” w czasie której nadmiernie eksploatuje się zawodników, mecze  „zaczęły mieć charakter wiejskiego festynu” a na dodatek Biesiadę uznano za rzekomego „największego szkodnika” polskiej siatkówki.  Od czego to się zaczęło? Może od decyzji o odsunięciu od pracy  trenera polskiej reprezentacji, dla którego ważniejsze były zyski czerpane z pracy w charakterze menedżera jej zawodników? Może od nieprzyjętej  propozycji „dzielenia się kasą pod stołem”? Dziś pewnie trudno będzie ustalić kto personalnie dał początek nagonce na Biesiadę. W prasie pojawiały się informacje „komu i ile nie zapłacił Biesiada”, rzekomy dług związku liczono w milionach.  Co ciekawsze choć opisywane przez prasę  zadłużenie wahało się w granicach od 2-20 milionów , w zależności od tego kto pisał,  do wyborów na stanowisko prezesa stanęło wówczas bodajże 8 (sic!) osób. Większość z nich,  nie mająca najmniejszego pojęcia o siatkówce, „przyniesiona w tzw. teczkach”. Kim byli ich mocodawcy? Kilka firm związanych z ówcześnie  rządzącą partią, kilka osób powiązanych towarzysko  z Arturem Popko, a także  jeden „biznesmen” który z siatkówki zamierzał zrobił cacuszko. Wygrał, choć do dziś trudno doliczyć się paru głosów i …słowa dotrzymał. Dziś polska siatkówka to rzeczywiście cacuszko, niestety trudno ustalić, dlaczego tylko dla tych powiązanych z aktualnym prezesem i wiceprezesem PZPS.

Sprawa Biesiady w sądach ciągnęła się blisko, a może nawet  ponad 9 lat! W tym czasie pies z kulawą noga nie zainteresował się jej przebiegiem. Dlaczego nagle wszyscy stracili zainteresowanie  kulisami sprawy? Pewnie dlatego, że dopiero tam Biesiada miał możliwość uczciwej obrony, a na dodatek wbrew kłamliwym zeznaniom Popki, Przedpełskiego i Adamskiego pokazał twarde dowody swej niewinności. To mogło być dla niektórych osób niezbyt niewygodne,  a przede wszystkim pokazywało mechanizm, który dzięki próbie wsadzenia Biesiady do więzienia miał pomóc w dostępie do związkowej kasy.

Bo kasa związku ma tu niezwykle istotne znaczenie. Odsunięcie Biesiady nastąpiło w momencie kiedy trwał w Polsce boom na siatkówkę, związek był w dobrej, jeśli nie bardzo dobrej kondycji, czyli mówiąc potocznie biznes się kręcił. A dziś? Dziś kręci się tak samo niemalże beż zmian, z ta tylko różnicą, że przy blisko 70 milionach w budżecie związku, nie wiedzieć czemu jego  związku świeci pustkami. Do PZPS i PLS wkroczyło CBA, a w prokuraturze toczą się dwie sprawy dotyczące korupcji i nieprawidłowości w przeprowadzanych przez związek przetargach.

Przez kilka lat opisywałam mechanizm wyprowadzania pieniędzy z kasy związku, a także dokładnie z kim powiązane są firmy biorące udział w tym procederze.  Pisałam jaką rolę ma w tym prezes związku, jego syn, byli i aktualni wspólnicy, a także wiceprezes  i jego  koledzy z ławy szkolnej. Pokazywałam dokładnie gdzie i jakie kwoty zostały sprzeniewierzone,  kto i ile na tym nieuczciwe skorzystał. Z ostrożności procesowej powinnam pewnie dodać, że wszystkie opisywane przez mnie osoby i sytuacje są zupełnie przypadkowe  i nie mają żadnego związku z rzeczywistością, ale zwyczajnie i po ludzku nie mogę. To kwestia priorytetów i honoru, którego Mirowi i jego kumplom brakuje, dlatego zamiast pozwać mnie do sądu zamknęli usta administratorom forum. Zdecydowali się na ten krok wiedząc, że w moim posiadaniu są dokumenty pokazujące, jak powiązane są ze sobą firmy wystawiające lewe faktury na miliony złotych rocznie, ale też ten pokazujące jak dla własnych ….interesów prezes przehandlował tzw. dzika kartę zaprzepaszczając tym samym udział reprezentacji kobiet w ostatnich Igrzyskach Olimpijskich. Mam też zestawienia wydatków pokazujące jak PZPS wielokrotnie płaci za te same usługi firmom zaprzyjaźnionym lub powiązanym rodzinnie z samym prezesem lub wiceprezesem. Mam dowody na to, że koszty Ligi Światowej i innych imprez organizowanych przez PZPS, a także firmy i spółki na które tę organizację scedował są w większości  kilkukrotnie zawyżone. Dziś, imprezy przynoszące za czasów Biesiady czysty zysk,  nie wiedzieć czemu organizowane są w najlepszym przypadku po tzw. kosztach, w większości jednak przynoszące olbrzymie straty. Jak widać syndrom koncertu Madonny wcześniej  testowano na ul. Grażyny i Bagno, gdzie mieszczą się  siedziby PLS i PZPS.

Cytując klasyka trzeba  podkreślić, że Polska to rzeczywiście dziki kraj, po pierwsze dlatego wymienieni przez mnie ludzie chodzą nadal wolno, po drugie, że nadal są tacy, którzy zamiast ostentacyjnie splunąć w ich kierunku, podają im wciąż rękę.

0

sledczyzesportsboardu

2 publikacje
1 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758