Miast lustracji dostajecie opowieść o złych ubekach. I to winno was satysfakcjonować i wielu pewnie usatysfakcjonuje
Ponieważ wielu publicystów zastanawia się dlaczego książką Sławomira Cenckiewicza pod tytułem „Długie ramię Moskwy” nie wywołuje tak oczekiwanego szumu medialnego, postanowiłem tę sprawę wyjaśnić najlepiej jak potrafię. Dla mnie akurat bowiem jest to rzecz całkowicie klarowna. Pamiętam jak czekaliśmy od wiosny, żeby ten Cenckiewicz przyjechał tu do naszego miasta i coś opowiedział o swojej pracy, o tych podłych ubekach, o zakłamywaniu historii i takich tam, interesujących wszystkich sprawach. On zgadzał się potem odmawiał, choć przecież daleko nie jest, krygował się trochę i zasłaniał pracą nad nową książką, które zelektryzuje wszystkich, ma wyjść przed wyborami i być prawdziwą bombą. Potem usłyszałem jeszcze, że są jakieś przepychanki w wydawnictwach i książka może ukazać się po wyborach. Informacja ta podgrzała jeszcze atmosferę wśród przekonanych. Okazało się jednak, że „Długie ramię Moskwy” wyszło przed wyborami. I oczywiście niczego w tych wyborach nie zmieniło, być może niewiele też zmieniła ta książka w życiu samego autora, który spodziewał się po niej tak wiele.
Przyczyny tego słabego zainteresowania są dwojakie. Nie należy do nich bynajmniej celowe zamilczanie Cenckiewicza przez nieprzychylne media o ubeckich korzeniach, tego mi nie wmówicie, bo mamy przecież „Uważam Rze”, mamy GP i GP codziennie, gdzie można pisać o Cenckiewiczu i jego książce bez przerwy. Prawda panie redaktorze Janke, że można? Cenckiewicz zaś pisząc swoją książkę nie liczył chyba, że będą ją omawiać w GW.
Żeby wywołać pożądany przez siebie i przez zainteresowanych książką efekt musiałby pan Sławomir być obecny w tak zwanych naszych mediach. W dodatku musiałaby być to obecność intensywna i dobrze przygotowana. Póki co jednak na nic takiego się nie zanosi. Dlaczego? Odpowiedzi udzielił sam autor w czasie spotkania klubie Traffic. Na pytanie jednego z gości – dlaczego porzucił pracę nad biografią pułkownika Matuszewskiego, odpowiedział – bo są ważniejsze, bieżące sprawy. Dziś nie ma Cenckiewicza w mediach, bo są ważniejsze sprawy. Pomijam nieszczerość tej wypowiedzi – dla historyka nie ma bieżących sprawy – to jest konstrukcja nie do przejęcia. Jeśli jednak Sławomir Cenckiewicz jej używa to znaczy, że ktoś mu coś podpowiada i doradza. Przypuszczam, że jakiś życzliwy człowiek.
Książki tej nie widać w mediach, naszych mediach, ponieważ tak zwani nasi dziennikarze, mają tyle roboty z promocją i sprzedażą własnych książek, że z czystego rachunku handlowego nie opłaca im się promować książki Cenckiewicza. Po co? Żeby się ludzi zainteresowali i zrobili mu sprzedaż? Książka się pojawiła, teraz będą spotkania autorskie, a po pół roku książka zniknie i pies z kulawą nogą się za nią nie obejrzy. Do Cenckiewicza zaś zadzwoni kolejny życzliwy i doradzi mu napisanie kolejnej fantastycznej książki na aktualne, ciekawe, tematy.
To jest oczywiście szyderstwo, nie tak znowu jednak nieprawdziwe jakby się komuś mogło wydawać. Są także oczywiście poważniejsze przyczyny dla których się o tej książce nie mówi. Zacznijmy jednak od tego co się o niej mówi. Otóż mówi się, że jest to książka bardzo dobra, że solidnie udokumentowana. Książka, która pokazuje inny obraz służb wojskowych niż ten budowany oficjalnie. Przyznam się, że ja nie miałem w głowie żadnego „oficjalnego obrazu służb wojskowych”. Nie myślałem o nich po prostu, a jeśli już mi się zdarzyły, to zawsze towarzyszył temu niepokój. Nieraz poważny. Stąd informacja, która pojawiła się najpierw, informacja o tym jakoby w książce Cenckiewicza było napisane, że te służby nie spełniały swoich statutowych celów, za to zajmowały się z powodzeniem różnymi okropnościami, jak rabunki i porywanie dzieci, a przynajmniej to planowały, nie wywołała we mnie ciekawości, a jedynie taki sam niepokój jak zwykle. Myślę, że wielu ludzi odczuwa to w ten sam sposób i właśnie dlatego nie sięgną oni po książkę Cenckiewicza. Jeśli bowiem zestawimy ze sobą zawarte w niej rewelacje z tym co mamy za oknem, z doniesieniami prasy i powszechną świadomością krzywdy, która się dokonała w wyniku zaniechania lustracji, to ukaże nam się w tym złożeniu właściwa funkcja książki Cenckiewicza i innych podobnych materiałów. Jest ona mianowicie taka sama jak funkcja artykułów o Smoleńsku publikowanych w GP Codziennie przed wyborami. Ludzie traktują to jak szyderstwo w nich wymierzone. Nic więcej. Na nic solidna dokumentacja, na nic źródła i wiedza. To nie jest nikomu potrzebne. Wszyscy wiedzą, że Kiszczak jest na wolności, że ludziom opisanym w tej książce przez Cenckiewicz nic się nie stało, mają się dobrze i pobierają wysokie emerytury. Ludzie to wiedzą i podawanie im tego w formie rewelacji, okraszonej dokumentacją z IPN będzie przez czytelników potraktowane źle. Oczywiście jest duża grupa takich, którzy na pewno tę książkę kupią, bo to są przecież ciekawe rzeczy. Nie będzie ona jednak sukcesem rynkowym. I nie wińcie tu słabej pozycji „naszych” mediów na rynku czy jakiejś innej sytuacji całkiem nie a propos. Książka Cenckiewicza miałaby szalone powodzenie i byłaby prawdziwym hitem, gdyby przeprowadzono lustrację. W 1992 lub później za prezydenta Kaczyńskiego. Nie zrobiono tego i ja nie będę tu teraz wskazywał winnych. Tak więc – jeszcze raz powtarzam – prawdziwymi beneficjentami książki Cenckiewicza, są jej bohaterowie, panowie z WSI.
Miast lustracji dostajecie opowieść o złych ubekach. I to winno was satysfakcjonować i wielu pewnie usatysfakcjonuje, bo najcięższą chorobą, która dotyka prawicę są zaburzenia emocjonalne w sferze publicystyki. To znaczy mniej więcej tyle, że opowieść o jakimś przedsięwzięciu jest ważniejsza niż ono samo. Książka Cenckiewicza nie przyspieszy lustracji. Więcej – ona mnie przekonuje, że lustracji już nigdy nie będzie. To samo mam kiedy widzę książkę Sumlińskiego i czytam co o niej napisał Ziemkiewicz – to będzie bomba. Nie będzie. Bombami publikacje te mogłyby być wtedy jedynie, gdyby wybory były wygrane, a władza należała do PiS. W tej chwili obydwie te książki to ochłap rzucony tłumowi i jawne szyderstwo, dokonane w dodatku za wiedzą i zgodą autorów oraz w całkowicie dobrej wierze. Kiszczak jest na wolności i jego podwładni także. Żadna książka tego nie zmieni. I nie będzie pocieszeniem dla ludzi.
Lustracja jest więc jak ciastko. Mamy ją i jednocześnie zjadamy. Frajdę tę zafundował nam system, a my mamy radość podwójną – możemy się powściekać, że nie było lustracji i pocieszyć, że mamy dwie książki o złych funkcjonariuszach systemu. Sumliński ma do tego jeszcze proces, na którym świadkiem będzie prezydent Komorowski. Obstawiam już dziś, że wyrok będzie dla Sumlińskiego niekorzystny. Ciastko to jest jednak – jak powiada nieśmiertelny Zoszczenko w jednym ze swych opowiadań – nadgryzione. Frajda jest, ale jest też niepokój. Dotyczy on sprzedaży obydwu książek i ich promocji w mediach. Dlaczego jest taka słaba? Myślę, że wyjaśniłem to już wystarczająco.
Jeśli Cenckiewicz chciałby napisać bombę prawdziwą, powinien moim zdaniem wrócić do biografii Matuszewskiego, do jego śmierci w Ameryce i jego konfliktu z Bolesławem Gebertem oraz Oskarem Lange. To dałoby ludziom pewne wytchnienie i nie obudziłoby w nich takiego niepokoju jak opowieść o porywanych dzieciach zestawiona z uśmiechniętym Kiszczakiem pokazywanym w telewizji. A to wszystko jeszcze przed wyborami w nadziei na tych wyborów wygranie. Bo tak przecież sugerował sam autor – że to będzie bomba przed wyborami.
Portale podały dziś, że PIS zmienia taktykę. Z partii radykalnej stanie się partią konserwatywną. Niestety po raz kolejny okazało się, że wybory to nie zamach stanu i wygrywa się je większością głosów. Większość zaś nie została przekonana, została za to porządnie przestraszona. I będzie straszona dalej. Mnie wcale ta zmiana taktyki PiS nie cieszy. Po pierwsze – nie rozumiem po co to rozgłaszać publicznie. Po drugie, nie wiem czy sytuacja nie zmieniła się na tyle, że o żadnych wyborach nie będzie już mowy, że pozostanie nam tylko zamach stanu, a do tego potrzeba właśnie radykałów. Trochę drwię. Co do deklaracji dotyczącej zmiany taktyki i wizerunku wstrzymałbym się jednak, a samą taktykę i sam wizerunek zmienił. Mając w pamięci jednak to co zrobili w kampanii prominentni członkowie mojej ulubionej partii skończy się na deklaracjach składanych w mediach i pozostawieniu tej samej głupiej taktyki i tego samego agresywnego wizerunku. Kilka osób jest tym zainteresowanych. Nazwisk na razie nie wymienię, ale w końcu się chyba przełamię.
Ponieważ mówimy tu dziś o książkach, a ja będę na urodzinach salonu, mam do wszystkich prośbę – jeśli chcecie bym zabrał te książki na Rozdroże celem sprzedaży, napiszcie jakie mam zabrać i ile. Nie chce mi się dźwigać tego wcale, ale jeśli ktoś będzie zainteresowany, to przywiozę. Cały czas można oczywiście kupić te książki na stornie www.coryllus.pl tak samo jak książkę Toyaha „O siedmokilogramowym liściu” oraz tomik poezji ojca Antoniego Rachmajdy zatytułowany „Pustelnik północnego ogrodu”.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy