Dorota B. Jankowska: Kiedy rozmawialiśmy dwa lata temu, sytuacja www.SieMysli.info.ke dopiero się stabilizowała, a w Polsce szykowały się wybory… Wiele się w międzyczasie wyjaśniło…
Lech L. Przychodzki: To prawda, na wielu planach sytuacja się wyklarowała. Ale w dokładnie tym samym czasie pojawiły się kolejne znaki zapytania! Nie wiem, dlaczego ludziom wciąż się wydaje, iż „jak było, tak jest i będzie”? Na taki luksus nie mogli sobie pozwolić nawet nasi przodkowie – jak nie najazd tatarski czy krzyżacki, to „morowe powietrze” czy klęski przyrodnicze – niekiedy długotrwałe, w rodzaju minimum Maundera. Dziś nie mamy w Polsce do czynienia z najazdami zbrojnymi, ale z trwającą od wielu już lat wojną gospodarczą i kulturową.
A w styczniu pojawili się między Bugiem a Odrą obcy żołnierze, którzy nie potrafią nawet poruszać się polskimi drogami. Jest ich zresztą zbyt niewielu, by w razie potrzeby stawić jakiemukolwiek agresorowi skuteczny opór, wystarczy jednak, aby prowokować najsilniejszego z sąsiadów RP.
D. B. J.: Tych żołnierzy nie przysłał nam w prezencie prezydent Trump, zadecydował o tym jeszcze prezydent Obama. Donald Trump ma w tej chwili na głowie sprawy istotniejsze, niż „istniejąca teoretycznie” Rzeczypospolita… Nade wszystko stabilizację własnego kraju.
L. L. P.: Stany Zjednoczone od chwili zakończenia II wojny światowej pojmują stabilizację na własnym podwórku bardzo specyficznie. Kolejne ekipy w Washingtonie starały się uzyskiwać sukcesy gospodarcze i społeczne poprzez… destabilizowanie państw w innych częściach świata, najlepiej znacznie słabszych i wystarczająco odległych. To się sprawdzało, acz już kilkukrotnie doprowadziło gatunek ludzki na krawędź wojny nuklearnej.
Teraz wojny nie trzeba, jest Fukushima Daiichi, która od 6 lat regularnie skaża nie tylko Pacyfik, ale coraz większe tereny obu półkul. Wody oceanu parują, z monsunami ulewy przenoszą skażenie na ogromne obszary – akurat te, gdzie produkuje się najwięcej ryżu i herbaty. Normy skażeń żywności są podnoszone bez informowania społeczeństw. Ryb i owoców morza, odłowionych w Oceanie Spokojnym, polecać nie należy. Uczeni nie są w stanie wyegzekwować na swoich rządach pomocy dla Japończyków (bez ogromnych nakładów finansowych sytuacja zniszczonego N-planta nie ulegnie zmianie), toteż w zasadzie milczą. Nawet, jeśli mają pomysły na likwidację skutków katastrofy, to bez pieniędzy pomysły te są guzik warte. Mass media milczą również – po pierwsze kto z dzisiejszych dziennikarzy ma pojęcie o fizyce nuklearnej, po drugie wydawcom nie zależy na ukazywaniu stanu faktycznego. Jeśli już markuje się jakąś „informację”, to morał zawsze jest jeden: „Sytuacja znajduje się pod kontrolą operatora elektrowni”… Baaardzo ponury żart…
D. B. J.: Czy sytuację można już nazwać dramatyczną?
L. L. P.: Wszystko zależy od stanu świadomości. Ci, co nie są zainteresowani niczym i nikim poza sobą (a taką większość już „kultura” zachodnia sobie wytresowała) żyją w błogiej NIEświadomości. Wystarczy im telewizja, jakiś mecz i piwo, produkowane w oparciu o kukurydzę GMO i żółć zwierzęcą, która teraz dodaje napojowi goryczki w miejsce chmielu. Ci, do których dzięki mediom niezależnym wciąż docierają strzępki prawdziwych informacji, mają się psychicznie na pewno gorzej.
Sytuacja jest dramatyczna właściwie już od pierwszych prób jądrowych i termojądrowych w atmosferze Ziemi (II połowa lat 50. XX w. i I połowa lat 60.). Pomijam niezamierzone utworzenie dodatkowego pasa radiacji wokół naszego globu, ale skutkowały te próby dzisiejszym skokowym wzrostem zachorowań na raka. Radionukleoidy po próbnych eksplozjach na progu Kosmosu opadały długo ku powierzchni Ziemi, opaść jednak musiały, grawitacja robi swoje… Potem Czernobyl i dziesiątki innych, bagatelizowanych lub utajnianych wypadków w elektrowniach atomowych i składowiskach odpadów promieniotwórczych od Hiszpanii poprzez Francję, RFN, kraje b. ZSRR po USA.
Kto wierzy wiedeńskiej IAEA (Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej), ten może się nader przykro rozczarować… Powołano ją nie po to, by ostrzegała i zapobiegała, ale po to, by rozwijała sieć N-plantów, bez względu na (znane już) skutki… Biznes zabija moralność. Wśród uczonych również.
D. B. J.: Statystyczny Polak nie przejmuje się Fukushimą, przejmuje się sytuacją na rynku pracy i huśtawką polityczną. Włosi, pomimo podobnej huśtawki i permanentnego kryzysu rządowego, radzą sobie nieźle, zwłaszcza uprzemysłowiona północ, która zresztą chce „wyczepić” południową, biedną część kraju, jak to zrobili Czesi ze Słowacją… Mieszkańcy RP nadal naiwnie miotają się pomiędzy obietnicami wyborczymi kandydatów a realiami, jakie do radosnych nie należą. Przynajmniej taki stan rzeczy da się odczytać z tekstów, publikowanych na łamach www.SieMysli.info.ke .
L. L. P.: Jeśli mamy pisać o niczym, nie piszmy wcale. Tak robią polskojęzyczne media niemieckie. Coraz bardziej niechlujne językowo i faktograficznie. Od jakiegoś czas kolekcjonuję najbardziej idiotyczne wpadki kilku niby-naszych portali, co zaowocuje w chwili wolnej tekstem w „Zeszytach Prasoznawczych”. Skoro stan taki jest przez wydawców i redakcje tolerowany, znaczy to jedno: tak ma być! Młodzi Polacy mają zapominać o regułach języka ojczystego, a problemy z posługiwaniem się nim prowadzą bezpośrednio do kłopotów z logicznym myśleniem. Nie wolno nam stanowić konkurencji dla młodzieży Zachodu, którą wciąż, mimo szybującego w dół poziomu oświaty (wyższej również) Polacy przewyższają nie tylko wiedzą, ale też umiejętnością improwizatorskiego jej zastosowania.
Miejsce, jakie w rankingu uczelni światowych zajmują nawet „Jagiellonka” i Uniwersytet Warszawski (bodaj 4. setka) nie wynika wcale z debilizmu naszych wykładowców, a z odpowiedniego doboru kryteriów, które i tak młodziutki Lancaster University postawią znacznie wyżej, niźli krakowską Alma Mater… Mamy przecież być zakompleksieni i wstydzić się, że jesteśmy znad Wisły!
D. B. J.: Autorzy SięMyśli to – w przeciwieństwie do ekipy Bezjarzmowia – jednak żurnaliści zawodowi (głównie ludzie SDP). Czy ma to jakiś wpływ na spectrum ich zainteresowań i sposób, w jaki patrzą na świat?
L. L. P.: Jeżeli, to na kwestie precyzji wypowiedzi i klarowności języka. Myślowo są już dawno ukształtowani i ani Edek ani ja zmieniać tego nie zamierzamy. Najważniejsze, by myśleli „sobą” – kopie czyichś poglądów nie są w tej ekipie widziane zbyt miło… „Międzynarodówka” humanistów Bezjarzmowia.info.ke wcale nie pisała klarownie i nowatorsko, ale tego od uczonych głów nikt chyba w ich uczelniach nadal nie wymaga. Czasem odnoszę wrażenie, iż im straszliwszy bełkot delikwenta, tym większym cieszy się on szacunkiem w swoim przemądrym środowisku.
D. B. J.: Czy w redakcji macie czas na dyskusje? I czy pod wszystkimi tekstami, publikowanymi w portalu, mógłby się Pan podpisać?
L. L. P.: Czy pod wszystkimi..? Gdybym nie miał mózgu i resztek sumienia, to pewnie tak (śmiech)… Realia są inne i jakoś mi to nie przeszkadza. I tak reaguję mniej nerwicowo niż w czasach np. Tygodnika Współczesnego, kiedy koledzy z działu reportażu miewali ze mną nieźle przechlapane… Potem życie nauczyło mnie większej spolegliwości i tolerancji, co nie znaczy, iż jest mi wszystko jedno – co takiego autorzy SięMyśli mają do zaoferowania…
Dyskusje? Jestem zwolennikiem spotkań w cztery oczęta – bezpośrednich, nie poprzez jakieś FB, Twittery i im podobne… Ale „nasi” ludzieńkowie wędrują. A to Antek Kozłowski z Gdańska zajrzy, by pogadać z Edkiem Soroką czy Jędrkiem Filusem, a to Filus i ja odwiedzimy w jakiejś trasie Romka Boryczkę w jego brzydnącej wciąż Łodzi… Bywa, że Tadzio Puchałka spotka się z Mariuszem Kiryłą i ze mną nie na Górnym Śląsku, nie w Lublinie a.. na Roztoczu Lwowsko-Tomaszowskim… Wtedy załatwiamy wszystkie te kwestie, których zwyczajnie poprzez telefon czy Net obgadać się nie da. Za długie bowiem lub zbyt skomplikowane… I – bez złudzeń, proszę, Pani Doroto – dość często się ze sobą nie zgadzamy! Ważniejsze, iż się szanujemy i zwyczajnie – lubimy. Niekiedy długo – ostatnio policzyliśmy i okazało się, że z naczalstwem SięMyśli, czyli Edwardem, znamy się, kumplujemy i coś wspólnie robimy od… 42 lat! Niezły wynik, sami byliśmy zszokowani…
D. B. J.: Ostatnio niemal Pan nie pisuje. Zmęczenie?
L. L. P.: Zmęczenie na pewno. Ale skoro jestem zmęczony, to znaczy, iż coś robię (śmiech). Edek dostał kiedyś etat całkiem gdzie indziej, swoje godziny dla tamtej firmy „odkukać” musi… Realnie czasu dla portalu ma niewiele – ratuje Sorokę i nas fakt, że jest człowiekiem konkretnym i stanowczym. Mnóstwo spraw spada na mnie i często nie mają one zbyt wiele wspólnego z jakimkolwiek pisaniem. Ale m.in. dzięki temu SięMyśli nie tylko zdołało przetrwać, ale z wolna się rozwija.
D. B. J.: Z wolna, czyli jednak mogłoby szybciej…
L. L. P.: Prezydent Trump natychmiast po zaprzysiężeniu przekonał się, iż władanie krajem, gdzie jednak działają resztki demokracji, jest konstytucja, są prawa stanowe – to nie zarządzanie (największą nawet) firmą. Nazbyt szybko, jak na prezydenta wielkiego mocarstwa, przyjął przecież wymuszoną dymisję gen. Michaela T. Flynna ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Dlaczego generał odszedł? Jeden z amerykańskich komentatorów pisze jasno: „Flynn miał odwagę zrobić rzecz nie do pomyślenia, zapowiedzieć reformę całego amerykańskiego sektora wywiadu i bezpieczeństwa. Flynn próbował również podporządkować CIA i szefów sztabów prezydentowi poprzez Narodową Radę Bezpieczeństwa”. Nic dziwnego, iż kolejni nominaci Donalda Trumpa (np. Philip Bilden) nie chcą proponowanych posad, a Partia Demokratyczna otwarcie głosi, iż urzędującego prezydenta i tak obali. Stary „układ”, podobnie jak w RP, nie odejdzie dobrowolnie. Wniosek: można wiele chcieć, ale i tak liczy się to, co możemy zrobić.
Pewne negatywy pracy w Sieci przetestowaliśmy za czasów Bezjarzmowia.info.ke, stąd poruszamy się mniej po omacku, ale za to bez ułańskich szarż. Jak powiada Romek Boryczko: „Dla mnie wygranymi w wojnie są ci, co żyją, a nie ci, co zginęli!”…
D. B. J.: Czy to nie dziwne, że dla „lewicy” jesteście Panowie „prawicą” i… dokładnie na odwrót…
L. L. P.: Z takiej oceny powinniśmy być dumni! Niewątpliwie odeszła od SięMyśli spora grupa tzw. wolnościowców, czyli czytelników pism „papierowych” – Chaosu, Nowego Obywatela czy Innego Świata. Ale jak, nie bez złośliwej satysfakcji, zauważył Romek: „To przecież wolnościowcy na etatach. Czyli niewolnicy uczelni i korporacji…”. Nas nie bardzo obchodzi, gdzie kto pracuje, ale widzimy, że ma to często decydujący wpływ na myślenie i zachowania Polaków, niekoniecznie już młodych i „dobrze się zapowiadających”. A i bez nich czytelnictwo idzie w górę. Byle jeszcze przekładało się na jakieś pro-społeczne działania, bo inaczej nasza praca nie ma sensu…
D. B. J.: A co, według Pana, ma sens?
L. L. P.: Im dłużej się włóczę po przeróżnych drogach, tym bardziej się przekonuję, iż tym, co nas konstytuuje, jest m.in. pamięć. Myślę tak o pamięci zbiorowej, dzięki niej przecież – wbrew brakowi instytucji państwotwórczych (bo wszelkie rządy i administracje wcale takimi być nie muszą i nad Wisłą raczej wciąż nie są) – Polska wciąż trwa, jak też pamięci indywidualnej, tej „mniej ważnej” – bez której jednak pamięć zbiorowa zaistnieć by nie mogła.
Ludzie dokoła odchodzą, tego nie unikniemy – w całkiem prywatnym „wymiarze” zabrakło najpierw „Vipka”, czyli red. Beaty Traciak a pod sam koniec grudnia mego Mistrza i Przyjaciela, prof. Stefana Symotiuka. Ale też, niby przypadkiem, pojawiają się dokoła postaci, z jakimi współpracowałem – czy po prostu kumple z tzw. codzienności lat 70. i 80. ubiegłej setki. Mówię o nich „ludzie powrotni”. Jakoś dziwnie nie potrafią dogadywać się z obecnymi 20-30-latkami, szukają więc tych, których są z grubsza pewni. Niekiedy to karykatury powrotów, o tych mówić nie warto. Ale bywa i tak, że odnosimy wrażenie, iż czas nie upływał, czekał, aż znów dwu ludzi spotka się gdzieś w drodze…
Staram się z takich szans korzystać. Bo jutro, Pani Doroto, jest równie niepewne jak wczoraj (śmiech). Kiedy wertuję bowiem „udokumentowane” prace historyków o latach mojej młodości, to niekiedy całkiem o czymś nieznanym mi czytam… I nie przypominam sobie wielu ludzi, nazywanych teraz bohaterami. Dziwne, prawda? Albo ja mam amnezję, albo oni piszą na zamówienie. Nieistotne czyje. Kłamią i tych kłamstw będą uczyć młodych Polaków. Taki los czeka też wspomnianych „wolnościowców na etatach”. Ich problem. Nasz – to próba mówienia jak było i jak jest. Kto zechce, da temu wiarę…
D. B. J.: SięMyśli to tylko jedna z form Pańskiej aktywności…
L. L. P.: Jasne, przecież nie jestem biurokratą! Nie umiem bez końca małpować samego siebie (śmiech)…
Z Lechem L. Przychodzkim, reportażystą, filozofem sztuki, członkiem ZO SDP-Lublin o portalu, którego jest wice-naczelnym i o dzisiejszym świecie rozmawiała Dorota B. Jankowska
***
Na fotografiach, których autorami są Agnieszka Brytan, Mariusz Kiryła, Tomasz Krukowski, Tadeusz Puchałka i Janusz Szafrański: