Jeden amerykański wyborca pokazał, że polityków można skutecznie zmusić do dotrzymywania obietnic.
Gdy na przełomie lipca i sierpnia Partia Republikańska nie chciała się zgodzić na proponowany przez Baracka Obamę plan ratowania budżetu oraz podniesienia limitu dopuszczalnego zadłużenia Stanów Zjednoczonych, nie była to tylko czysto polityczna rozgrywka. Republikanie kategorycznie sprzeciwiali się podwyżce podatków, bo obiecali wyborcom, że nigdy nie zagłosują za zwiększeniem danin publicznych. I zrobili to na piśmie!
Zmusił ich do tego jeden człowiek – Grover Norquist, twórca organizacji Amerykanie na rzecz Reformy Podatkowej (Americans for Tax Reform – ATR). Każdego polityka, który złamie słowo, Norquist bezlitośnie piętnuje jako kłamcę, przedstawiając na dowód podpisaną przez niego przysięgę. Odkąd kilku czołowych liderów konserwatystów boleśnie przekonało się o skuteczności tej metody, nikt nie śmie popierać zwiększania podatków. Szef ATR szachuje w ten sposób 236 z 435 członków Izby Reprezentantów i 41 ze 100 członków Senatu (w większości republikanów, ale dokument podpisało też trzech demokratów), a dodatkowo 1000 polityków na różnych szczeblach władz stanowych. Może warto wypróbować ten sposób u nas? Kwestia niespełnionych obietnic jest przecież jedną z najważniejszych w obecnej kampanii wyborczej.
Uczeń Reagana
O 54-letnim Norquiście powiada się, że to najbardziej wpływowy amerykański polityk, który przez nikogo nie został wybrany. Już jako nastolatek angażował się w kampanie wyborcze republikanów, później redagował libertariańskie gazety uczelniane na Harvardzie, działał w wielu prawicowych think-thankach, był ekonomistą w lobbingowej Amerykańskiej Izbie Handlu. Sławę zyskał jako szef stowarzyszenia Amerykanie na rzecz Reformy Podatkowej, które założył w 1985 r. w wieku 29 lat. Miał mocne wsparcie ówczesnego prezydenta Ronalda Reagana, który budował obywatelską koalicję na rzecz swojej reformy podatkowej. Rok później Kongres przegłosował tzw. Tax Reform Act, obniżając najwyższą stawkę podatku dochodowego z 55 proc. do 28 proc. Reagan obawiał się, że w przyszłości kolejne ekipy w Białym Domu będą usiłowały utrącić tę zmianę i podnieść podatki. Norquist, który za cel postawił sobie dążenie do zmniejszenia odsetka PKB redystrybuowanego przez rząd federalny, zyskał uznanie prezydenta (Reagan był dla członków ATR idolem: organizacja od dawna promuje pomysł upamiętnienia go na dziesięciodolarówce i ustanowienia 6 lutego oficjalnym Dniem Ronalda Reagana).
Grover Norquist szybko stał się ważną osobistością na amerykańskiej prawicy, a zarazem postrachem polityków, których zaczął zmuszać do podpisywania wymyślonego przez siebie „Zobowiązania do chronienia podatników” (Taxpayer Protection Pledge). To obietnica, że nigdy nie zagłosują za zwiększeniem podatków ani nie zlikwidują ulg podatkowych, jeśli nie zrekompensują tego obniżką stawek podatkowych (dolar obniżki podatków za każdego dolara zlikwidowanej ulgi).
Siła przysięgi
Początkowo mało kto traktował tę swoistą przysięgę wyborczą poważnie, mimo że Norquist zadbał o odpowiednią oprawę (każdy polityk podpisuje obietnicę w obecności dwóch świadków, a dokument składany jest w specjalnym sejfie). Szybko okazało się, że to nie zabawa, bo każdego, kto przysięgę zlekceważył, ATR publicznie demaskowała jako kłamcę oszukującego ludzi. Temat był ciekawy dla mediów i bardzo nośny, więc taki polityk mógł być pewien, że informacja dotrze do sporej rzeszy wyborców.
W 1990 r. obietnicę daną ATR złamał ówczesny prezydent George Bush, który w obliczu dużego deficytu i pod naciskiem opozycyjnej Partii Demokratycznej zgodził się na podniesienie stawek podatkowych, likwidację licznych ulg i zrezygnował z obniżki podatku od zysków kapitałowych (wiele lat później stwierdził, że żałuje tej decyzji). Norquist ostro go zaatakował, odwrócili się od niego partyjni koledzy i konserwatywni wyborcy. Bush senior przegrał kolejne wybory w 1993 r. z mało wówczas znanym gubernatorem z Arkansas Billem Clintonem. W amerykańskiej polityce był to jedyny od 30 lat wypadek, kiedy urzędującego prezydenta nie wybrano na drugą kadencję. „Wiadomość poszła w świat: łamiesz przysięgę, wylatujesz z urzędu” – skomentował Norquist.
Szef ATR szybko wyrósł na niezwykle wpływową postać. Był podporą kolejnych kampanii najgłośniejszych liderów ruchu konserwatywnego – Newta Gingricha, George’a W. Busha czy Arnolda Schwarzeneggera. I dbał o to, by słowa dotrzymywali. Kiedy George W. Bush jeszcze jako gubernator Teksasu chciał wprowadzić nowy podatek od sprzedaży, Norquist wykupił ogłoszenia radiowe, w których bezpardonowo go krytykował – tak jak kiedyś jego ojca. „Podnoszący podatki członkowie Partii Republikańskiej są tym, czym głowa szczura w butelce coca-coli: zagrożeniem dla wiarygodności marki” – przekonywał słuchaczy. Bush junior z pomysłu czym prędzej się wycofał i lekcję odrobił: kiedy w 2000 r. walczył o Biały Dom, jego program w zakresie podatków był konsultowany z Norquistem, a jedną z pierwszych decyzji po objęciu urzędu prezydenta było powierzenie szefowi ATR przygotowania planu cięć podatkowych.
Obniżki ważniejsze od babci
Najbardziej widowiskowy sukces Norquista mogliśmy zobaczyć półtora miesiąca temu. Po jednej stronie prezydent Barack Obama i Partia Demokratyczna, żądający podwyższenia limitu zadłużenia, podniesienia podatków i grożący wizją bankructwa Ameryki, a po drugiej przeciwna zwiększaniu fiskalizmu republikańska część Kongresu, dysponująca głosami niezbędnymi do przyjęcia pakietu ratunkowego. Czyli ta część, której „weksle” Norquist przechowuje w siedzibie ATR w Waszyngtonie i nie zawaha się ich użyć. Do tego spanikowani inwestorzy na rynkach całego świata, z niepokojem wyczekujący, czy rząd federalny 2 sierpnia rano będzie w stanie zgodnie z prawem regulować zobowiązania.
Nic dziwnego, że demokraci wprost nienawidzą Norquista trzymającego (dosłownie) za słowo republikanów i za wszelką cenę chcą go zmusić do złamania zasady weta wobec jakichkolwiek podwyżek podatków. Jeszcze przed rozstrzygnięciem konfliktu prezydent Obama teatralnie ogłosił, że liderzy Partii Republikańskiej muszą zdecydować, co jest dla nich ważniejsze: bezpieczeństwo ich dzieci czy to, by właściciele prywatnych odrzutowców nadal mieli ulgi podatkowe. Do ataku na Norquista przystąpili lewicowi artyści i dziennikarze. Komik Stephen Colbert pytał Norquista w swoim talk-show, czy uratowałby własną babcię przed śmiercią z rąk terrorystów, gdyby ich jedynym żądaniem była podwyżka podatków dla 2 proc. najlepiej zarabiających Amerykanów. Niespeszony szef ATR odpowiedział, że na pocieszenie zostałyby mu zdjęcia babci. Publicystka Arianna Huffington, założycielka popularnego portalu The Huffington Post, określiła Norquista mianem „czarnoksiężnika prawicowej sekty antypodatkowej”. On zaś dosadnie odgryzł się swoim oponentom, że ci, którzy twierdzą, iż moralne jest nałożenie dodatkowego podatku tylko na najbogatszych, myślą podobnie jak pomysłodawcy Holocaustu, mordujący i grabiący Żydów pod pretekstem, że jest to bogata mniejszość wyzyskująca innych.
Podatkowy raj Norquista
Będąc w sytuacji bez wyjścia, demokraci na czele z Obamą ustąpili ostatecznie przed żądaniami republikanów: z planu ratowania finansów wykreślono wszystkie podwyżki podatków, a podniesienie dopuszczalnego limitu zadłużenia rządu federalnego o 2,4 bln USD zrównoważono programem cięć wydatków w ciągu następnej dekady o kwotę nawet nieco wyższą (2,417 bln USD). Późną nocą 1 sierpnia Norquist zakomunikował na Twitterze, że ATR odniosła zwycięstwo.
Grover Norquist otwarcie mówi, że sprzeciwia się podatkom, ponieważ ich wysokość jest miernikiem tego, jak wiele władzy politycy mają nad życiem obywateli. „Nie chcę zniszczyć rządu. Chcę tylko, by stał się tak mały, żebym mógł go sam zaciągnąć do łazienki i utopić w wannie” – żartował w jednym z wywiadów. Od ponad 20 lat udowadnia, że można kierować państwem, nie podnosząc podatków, a politycy zawsze mają możliwość obcięcia wydatków, gdy brakuje im pieniędzy. Jeżeli twierdzą, że jest inaczej – zwyczajnie kłamią.
Amerykanie płacą dziś najniższe podatki od 1950 r., o jedną trzecią niższe niż podatnicy w Unii Europejskiej, w tym Polacy. W dużej mierze to zasługa Norquista, który ma jednak ambitniejsze cele. Do 2025 r. chce zmniejszyć podatki w USA o połowę, a potem o kolejną połowę do 2050 r. Wówczas Ameryka stałaby się de facto rajem podatkowym.
Młot na podatki
Grover Norquist urodził się w 1956 r. Wychował się w Weston w stanie Massachusetts. Od najmłodszych lat interesował się polityką. Kiedy miał 12 lat, jako woluntariusz wziął udział w kampanii wyborczej Richarda Nixona. Skończył ekonomię na Harvardzie, a następnie Instytut Przywództwa w Arlington w stanie Virginia (to kuźnia kadr amerykańskich konserwatystów). W drugiej połowie lat 80. XX wieku wielokrotnie wyjeżdżał w miejsca konfliktów zbrojnych, by wspierać ugrupowania walczące z proradzieckimi rządami (pomagał m.in. nikaraguańskim Contras, partyzantom UNITA w Angoli czy Renamo w Mozambiku). Dziś zasiada w zarządach licznych organizacji konserwatywnych, działających m.in. na rzecz praw rodziców czy powszechnego dostępu do broni. W 1998 r. założył Islamski Instytut Wolnego Rynku (jego żoną jest Samah Alrayyes, pochodząca z Kuwejtu specjalistka do spraw public relations). W 2008 r. opublikował książkę „Zostawcie nas w spokoju: niech rząd odczepi się od naszych pieniędzy, naszej broni i naszego życia”.
"Szef Dzialu Ekonomicznego Nowego Ekranu. Dziennikarz z 10-letnim stazem. Byly z-ca szefa Dzialu Biznes "Wprost"."