Los Polski losem Europy?
14/09/2011
461 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
Krótkoterminowe kalkulacje zachodu wydawały się być poprawne. Po co traktować po partnersku wyzwolone z sowieckiej okupacji kraje Europy środkowej, skoro można je przemienić w kolonie i czerpać korzyści materialne z tej sytuacji?
Narastający lawinowo kryzys strefy euro w szczególności, a UE w ogólności, stanowi zarzewie paniki dla jej oficjeli.
„Polski” minister finansów Jacek Rostowskiostrzegłostatnio w PE:
Europa jest dziś w niebezpieczeństwie, a jeśli rozpadnie się strefaeuro, to i UE tego szoku długo nie przetrwa.
W tym kontekście można przypuszczać, że z powodu tego „niebezpieczeństwa” III RP będzie zmuszona do jakiegoś kolejnego poświęcenia swych interesów na ołtarzu „solidarności europejskiej”.
J. Rostowski posunął się nawet dalej wyrażając opinię o możliwości wybuchu „wojny”. Jeżeli nawet pan minister ma jakieś własne opinie, to na pewno nie ośmieliłby się ich wyrażać bez zgody i polecenia ze strony swych unijnych pryncypałów. Tak więc śmiało możemy założyć, że jego ustami przemawiała do nas sama „Unia Europejska”. Pod pojęciem „wojny” zakodowane zostały zapewne obawy jej przywódców związane z możliwością wybuchu rewolucji, która dla wielu z nich oznaczałaby po prostu stryczek.
Jakby nie było kolejny wielki socjalistyczny eksperyment pt. „Unia Europejska” dobiega do szybkiego i niechlubnego końca.
Co będzie dalej, trudno przewidzieć. Można jedynie pokusić się o próbę porównań historycznych losów Polski vis-à-vis Europy.
Polska zawsze zajmowała w Europie szczególne miejsce. Związane jest to zarówno z geopolitycznym Jej położeniem na wschodniej granicy łacińskiego obszaru kulturowego, jak i specyficznymi cechami Polaków. Polscy patrioci określali tą szczególną Jej rolę mianem „przedmurza Chrześcijaństwa”, a romantyczni poeci „Chrystusa narodów”.
Do powyższej roli predysponowały Polaków ich cechy charakterologiczne, do których należały z jednej strony wielorakie zdolności oraz nieprzeciętna odwaga, a z drugiej infantylizm polityczny. Krótko to ujmując, umiejętnie zdopingowani Polacy potrafią „porwać się z motyką na słońce” i często wyjść z tego zwycięsko. Tym zdolnościom towarzyszy rozbrajająco dziecinna wiara w bajki. Innymi słowy uważają oni niewzruszenie, że tam gdzie jest „zła czarownica” musi też być dla swoistej równowagi „dobra wróżka”. Przekładając to na język polityczny ich rozumowanie wygląda w uproszczeniu tak: Jeśli Rosjanie są źli, a Niemcy są (lub byli) ich adwersarzami to z tego wynika, że ci drudzy muszą być dobrzy. W powyższym rozumowaniu rolę złej i dobrej wróżki mogą przyjmować różne nacje, a to w zależności od ideologicznych zapatrywań i koncepcji politycznych „rozumującego”. Taki polityczny paradygmat otwiera Polaków na manipulacje każdego kto ma w tym swój upatrzony interes. A manipulowany, siłą rzeczy, zamiast podmiotem staje się przedmiotem działań.
Przebiegając oczami milenium polskiej państwowości, można stwierdzić, że jedynie pierwsi Piastowie prowadzili pragmatyczną politykę, której celem było zawsze i jedynie dobro państwa.
Genialny przywódca, jakim niewątpliwie był Mieszko I, przyjmując chrzest z rąk czeskich otworzył Polskę na cywilizację łacińską, wytrącając równocześnie propagandową broń z rąk Niemców, którzy swe zbrodnicze podboje „podciągali” pod chwalebną kategorię „nawracania pogan”. W swoich działaniach to właśnie On traktował instrumentalnie innych graczy politycznych (Papieża, Cesarza, Czechów) a nie na odwrót. Chrzest i poślubienie czeskiej księżniczki nie przeszkadzało mu exemplum w utrzymywaniu swego haremu jeszcze z czasów „pogańskich”. Jego syn, Bolesław Chrobry z rozmachem kontynuował politykę ojca wprowadzającą Polskę w wielką europejską rodzinę na partnerskich a nie kolonialnych zasadach (Zjazd Gnieźnieński). W owych czasach szeroko rozumiana ideologia służyła interesom Narodu a nie vice versa. I zapewne dzięki temu odsunięto ekstynkcję Narodu Polskiego o tysiąc lat. W przeciwnym bowiem wypadku podzieliłby On losy zachodnich Słowian, a stolica „wielkich” Niemiec znajdowałaby się zapewne w Warszawie.
Potem sprawy potoczyły się znanym już nam torem. Polska stawiała tamę wschodniej dziczy (Tatarom, Turkom, Bolszewikom) chroniąc cywilizację łacińską i spokój Europy, a ta rewanżowała się w zamian agresją i zdradą (Grunwald, Kongres Wiedeński, rozbiory, wojny światowe, Jałta, itd). Nie zrażało to jednak Polaków, którzy z uporem godnym lepszej sprawy przedkładali idée fixe nad pragmatyzm polityczny.
Taka strategia nie mogła wyjść i nie wyszła Polsce na dobre. Ale czy zawsze dawała Europie korzyści? Na krótką metę zapewne tak. Z dłuższej historycznej perspektywy sprawa nie jest już tak oczywista.
Dopóki dwu największych rozbójników Europy (Niemcy i Rosja) rozdzielała mocarstwowa Polska Jagiellonów, dopóty kontynent nasz był w miarę spokojny. Na jego terytorium toczyły się co prawda wojny, ale zawsze miały one ograniczony charakter. Dopiero bezpośrednie zetknięcie się tych dwu barbarzyńców po rozbiorach Polski dało impuls do wojny światowej, która spowodowała ogromne straty ludzkie i materialne, obracając cały kontynent w perzynę, zmiatając całe monarchie i ustroje społeczne. Wojna ta dała też możliwość powstania na jednej szóstej terytorium świata najbardziej zbrodniczego systemu społeczno-politycznego w dotychczasowej historii, jakim był bolszewizm.
Tchórzliwa zdrada Polski przez Anglię i Francję w 1939 roku dała początek jeszcze straszniejszej II Wojnie Światowej. Gdyby kraje te dotrzymały swych sojuszniczych zobowiązań, wojna zakończyłaby się w krótkim czasie całkowitą klęską Niemiec. Zachód nie chciał „umierać za Gdańsk”, ale został zmuszony do umierania za siebie, a w rezultacie tego Anglia i Francja bezpowrotnie straciły swój mocarstwowy status i kolonialne posiadłości.
Również współcześnie krótkoterminowe kalkulacje zachodu wydawały się być poprawne. Po co traktować po partnersku wyzwolone z sowieckiej okupacji kraje Europy środkowej, skoro można je przemienić w kolonie i czerpać korzyści materialne z tej sytuacji?
W dłuższej perspektywie okazało się jednak, że prawdziwe korzyści przynależą do kosmopolitycznej klasy światowych „finansistów”, a państwa zachodnie na podobieństwo pogardzanych przez nie post-komunistycznych pariasów znalazły się w pułapce zadłużenia. Lichwiarscy bankierzy domagają się spłaty długów, a chętnych do „zaciskania pasa” na zachodzie brakuje. Najrozsądniej byłoby wycisnąć wymagane fundusze ze „wschodnich kolonii”, ale spauperyzowane społeczeństwa tego regionu po prostu nie posiadają wystarczających do tego celu zasobów.
I tak doszliśmy do dnia dzisiejszego. Bankierzy wymagają, zachodnie społeczeństwa buntują się, a europejskie „elity” miotają się między przysłowiowym młotem a kowadłem. Z takim mozołem konstruowany system unijny załamuje się.
Co będzie gdy poszczególne nacje „zerwą się z unijnego łańcucha”? Każdy będzie już bez zbędnego kamuflażu „drzeć dla siebie”. Najlepiej mogą na tym wyjść Niemcy posiadający potężną bazę przemysłową, a nie posiadający „garba” długów. Pomimo to ich strategiczny plan panowania nad Europą za pomocą struktur unijnych wydaje się być pieśnią przeszłości. Inne kraje są w znacznie gorszym położeniu.
Polska niewątpliwie znajduje się w najgorszej sytuacji ze wszystkich członków UE. Cokolwiek zostało z jej realnej gospodarki stanowi jedynie kompensujący dodatek do przemysłu niemieckiego. Spauperyzowane społeczeństwo pozbawione jest narodowych elit, zdemoralizowane i ogłupione poza wszelką imaginację. Znaczna jego część nie wykazuje żadnego zmysłu narodowego, uważając się już zapewne za nową nację pod nazwą „europejczyk”. Ale „europejczyka” nie ma tak jak nie ma hodowanego onegdaj z uporem „człowieka radzieckiego”. Biorąc na dodatek pod uwagę zapaść demograficzną i ogromną emigrację, szanse przetrwania społeczeństwa III RP jako narodu są znikome.
Nie wiele jednak lepiej ma się sprawa w większości krajów Unii. Ich gospodarki są zdeindustrializowane, dług publiczny ogromny. Pomimo że wzmacniane są one demograficznie poprzez emigrację ze wschodnich krajów Unii (głownie z Polski), to jednak wiele z nich posiada znaczące mniejszości muzułmańskie, które z czasem mogą zdominować poszczególne społeczeństwa. Napływ nowej fali emigrantów ze zrewolucjonizowanych krajów basenu morza Śródziemnego pogorszy jeszcze tą sytuację. Tradycyjna postkolonialna zależność tych krajów od zachodu może również znaleźć się w lamusie historii. Zwiastunem tej opcji jest wzmożona imperialną aktywność Turcji w tym rejonie.
Tak więc nie można chyba wykluczyć sytuacji, w której większość państw Unii podzieli los III RP.
Zgodnie z niewzruszonymi prawami naszego Stwórcy, zło wyrządzone innym wraca do nas jak bumerang. I na tym właśnie mogą „pośliznąć” się nasi zachodni „partnerzy”.
Niedaleka przyszłość pokaże w jakim kierunku potoczą się wypadki.