Londyn miasto prowincjonalne
19/07/2011
402 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Tak zwana nowoczesna architektura City to jest szczyt pretensjonalności. Myślałem, że „Złote Tarasy” w Warszawie to jest ta krańcowa bieda i upodlenie, ale się pomyliłem.
Nie byliśmy wczoraj w Camden tylko pod mostem wieżowym, ale do Tower nie poszliśmy bo muzea od dawna mnie nudzą. Od National Galery i Historii Naturalnej chyba się jednak nie wywinę. Jakoś trzeba będzie to znieść. Obiecali mi muzeum techniki i tam może być fajnie, bo spodziewam się, że ujrzę tam największe dzieło pana Stephensona zatytułowane „The Rocket”. Pewny jednak nie jestem, a sprawdzać mi się nie chce. Zobaczymy.
Tak zwana nowoczesna architektura City to jest szczyt pretensjonalności. Myślałem, że „Złote Tarasy” w Warszawie to jest ta krańcowa bieda i upodlenie, ale się pomyliłem. Tutaj sterczy z jednego miejsca w górę takie coś, co jak nic musi być świętą lingą Siwy. Dookoła jakieś tandetne maszkary i te facety w garniakach i koszulach biegające pomiędzy tym wszystkim jak poparzone. Biedne Tower i biedny most wieżowy wciśnięte w to wszystko siedzą jak dwa zajączki zupełnie, a krążownik Belfast nijak nie umie ich przed tym koszmarem obronić. Wykastrowali go. Moździerze i armaty przy Tower zagwożdżone, policja znudzona, faceci z orzeszkami dookoła, a my idziemy do metra i jedziemy nad kanał.
Był tu taki jeden ostatnio, który zobaczywszy miasto napisał, że Polska jest przy tym prowincjonalna. Jest oczywiście odwrotnie. To Londyn jest prowincjonalny przy Polsce. Zbudowano go bowiem po to, by ludzie mogli tu mieszkać, a funkcja reprezentacyjna jest w stosunku do tego wtórna. Choć jak wiemy wcale taka nie musi być. Władza bowiem jest tu prawdziwa. W Polsce bywało z władzą różnie, ale reprezentowana była miejscami dużo lepiej. Ja rozumiem, że parlament, Buckingham itp., ale Wawel to jednak jest Wawel. Christian zaś Piotr Aigner to był wybitny architekt i fakt iż zbudował siedzibę ruskiego namiestnika niczego tu nie zmienia.
Prowincja zaś rozciąga się w Londynie właściwie wszędzie poza tym miejscem gdzie sterczy ta linga tego całego Siwy. Miasto jest niskie, wszędzie są jacyś ludzie, którzy nawet nie zastanawiając się na czym polega kłopot, w który akurat wpadłem, od razu próbują go rozwiązać. Każdy, policjant czy jakiś inny w żółtej kamizelce od razu leci jak tylko zobaczy, że kręcimy się i nie bardzo wiemy co zrobić. Wszystko jest tak zrobione, żeby się człowiek nie zmęczył i nie napocił. Metro jest najbardziej czytelnym systemem komunikacji jaki można sobie wyobrazić przy tym stopniu złożoności. Jest tu przecież tych linii mnóstwo, a taki gamoń ze wsi jak ja wsiada, jedzie i wysiada tam gdzie trzeba. Wszystko narysowane. To już prędzej można się zgubić na stacji Wilanowska. Z metrem jest jednak taki kłopot, że troszkę jest klaustrofobiczne, ale tłumaczą mi tutaj, że było budowane dawno i standardy były inne. No, może i tak, jednak jest to zaskakujące. Miejsca mało.
Najlepiej było jednak nad kanałem. Kanał, wszędzie drzewa, nad brzegiem siedzi jakiś dziadek pamiętający na oko jak Robert Clive podbijał Indie i łowi okonie. Woda czysta, spokój, okonie w środku stołecznego miasta Londyn biorą jak głupie i myślę, sobie że mając kawałek patyka z żyłką i haczykiem, a znajdując się nie ze swojej przecież winy w kłopotach finansowych, można by się tu nad tym kanałem wyżywić spokojnie. Dziadek ma Parkinsona i nie każdego okonia udaje mu się wyciągnąć, ale nawet te wyciągnięte na brzeg od razu wpuszcza z powrotem. Znaczy sportowiec wyczynowy, a o jedzenie troszczyć się nie musi, bo jak pamięta Roberta Clive to ma pewnie niezłą emeryturę. Nieźle to wygląda. Po gałęziach latają szare wiewiórki, wielkie grzywacze balansują skrzydłami na krzaku czarnego bzu po drugiej stronie kanału i wyjadają niedojrzałe jeszcze jagody. Dalej między barkami, na których mieszkają jacyś ludzie widać gniazdo łysek, a na kamiennym nabrzeżu przy jakiejś przeprutej szybą ceglanej ścianie dwa kormorany suszą sobie skrzydła.
Jeśli to nie jest prowincja to ja nie wiem co nią jest. Na pewno nie Warszawa. Chyba pójdziemy dziś jednak zobaczyć tych gwardzistów i ten cały pałac, ale jutro będzie lepiej. Umówiliśmy się z Rolexem w Kew Gardens.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę WWW.coryllus.pl, póki co jest tam tylko pierwszy tom mojej nowej książki „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie” , ale wkrótce będzie drugi. Myślę, że za jakieś pół roku. Kilka historii londyńskich też się pewnie w nim znajdzie. Zapraszam. A jak wrócą ruszamy ze sprzedażą książki Toyaha pod tytułem „O siedmiokilogramowym liściu i inne historie”.