Fascynację twoją tłumaczę sobie tak częstymi fascynacjami szlachcianek młodymi mołojcami…
KOSSOBOR
Witaj
Początkowo, zniesmaczony (tak, niestety) twoim peanem nad rzeczonym Coryllusem, chciałem rąbnąć osobnym felietonem, jednakże z uczciwych powodów takich, że można by wątpić w mój obiektywizm, zdecydowałem się napisać do ciebie tutaj.
Fascynację twoją tłumaczę sobie tak częstymi fascynacjami szlachcianek młodymi mołojcami, co to potrafią sprawnie konia oporządzić. Bywało tak często, przyznasz.
Ale już na serio. Co do oryginalności C. Wydaje się, że Łysiak zajmował się tymi tematami nieco wcześniej i z nieporównywalnie większym talentem. Jednak C. jest bardziej swojski – to przecież kolega bloger. I to kolega utalentowany. Niestety, nie w stopniu dostatecznym by napisać prawdziwą książkę. Nie wiem co jest, czy to moda taka, czy co, ale poważnie podejrzewam, że to zwykłe lenistwo plus chęć szybkich pieniędzy, że tak dużo mamy ostatnio zbiorków różnych felietonów i esejów. Wybacz, ale z całym szacunkiem, to nie jest jeszcze Literatura, to nadal ciągle dziennikarstwo i osoba taka nie ma prawa nosić miana pisarza. Pisarstwo to coś znacznie więcej. Mój dobry znajomy doktor, Włodek Z., wydał też już dwa tomiki opowiadań. Zauważ – opowiadań, nie reportaży, czy felietonów. I mimo tego trudno mi myśleć o nim jako o pisarzu.
Olbrzymim plusem pana C., co niewątpliwie chwyciło cię za serce, jest świetne propagowanie idei ziemiaństwa i postawienie zdecydowanej tezy o twórczej i postępowej roli dworów szlacheckich. Chwała mu za to.
Rozgląda się on wokoło i zbiera opowieści o momentach chluby w naszej polskiej historii. Dla mnie to nic nowego. To samo robiła moja mama, natchniona przez cudownego poetę, pisarza i etnografa Franciszka Fenikowskiego, gdy jeździła po okolicy i starała się uratować rozpłatany szablą obraz (mam go do dzisiaj), kandelabr czy rokokowe krzesło, które to obiekty marniały po zagrodach w stodołach i chlewikach. I to już 50 lat temu, kiedy jeszcze nikomu się o tym nie śniło i gdy hordy zbieraczy lamp naftowych ruszyły w Polskę. C. robi to samo. Stara się zachować dla potomności te okruchy minionego świata. Tak jak moja mama, z zespołem stolarzy, tapicerów i konserwatorów, przywracała blask artefaktom, tak C. przywraca blask całej idei Polski szlacheckiej, a ziemiaństwu w szczególności. Stwierdzę jeszcze raz – chwała mu za to.
Jak zwykle, choć mówi się, że diabeł tkwi w szczegółach, to ja bym powiedział, tkwi w proporcjach. Jako jazgdyni, czyli 20 kilometów od Gdańska, nie mogę nie stanąć w obronie światłego, chyba jednego z najszczytniejszych w całej Europie, mieszczaństwa. Tak moja droga, Gdańsk w którym mieszkasz, również domaga się swojej apoteozy. A Wielkopolska, skąd pochodzisz, bardziej była mieszczańska, czy szlachecka?
Kiedyś Wyspiański i jego otoczenie zakochali się w chłopstwie, że tak powiem. Nagle panowie odkryli świeżość i siłę wśród pracujących na roli. Coś ważnego zauważyli. Czy to znaczy, że teraz mamy to zbywać milczeniem?
Nie noszę teraz na palcu dumnego sygnetu. Jak wiesz, ród mój praktycznie się skończył, w czarne dni 17 – 20 września 1939 roku w Grodnie z wejściem Rosjan do Polski. Ocalał tylko mój ojciec, podwówczas 15 letni chłopak. Trauma tamtych wydażeń (jak również późniejszy terror) spowodowały, że aż do swojej śmierci przykrył historię milczeniem. Co utraciliśmy mogę się tylko domyślać. A tragedia Grodna z września 1939 roku nie doczekała się nawet porządnego opracowania. A działy się tam rzeczy straszne.
Intuicyjnie, lecz również na podstawie nędznych strzępów informacji, odczuwam naturalny sentyment do polskich, szlacheckich dworów. Zazdroszczę również tym, którzy mają pełne szuflady dokumentów przedstawiających dzieje rodziny do dziesiątego pokolenia wstecz. Są oni w znacznie bardziej komfortowej sytuacji od tych, co dopiero mają prawo się upominać o co kolwiek, bo wszystko stracili, ale niestety, nie mają tego na papierze. Zresztą, Iza poświadczy, jak cokolwiek odzyskać na Białorusi?
Więc tak, dobrze, że pan C. Pisze o tym co pisze. Chętnie to czytam. Ale nie popadajmy w przesadę. To jest, jak najbardziej słuszna działalność propagatorska. Lecz nie jest to literatura. Sorry Haniu
Ps. Jak widać, znowu mi się odmieniło i walnąłem osobny wpis.