Czy podział lewica-prawica ma dziś sens? Czy można go przeprowadzić klarownie, bez wątpliwości i dylematów? A jeśli tak – to czy jest on użyteczny, czy też raczej wprowadza zamęt i niesnaski, produkując jedynie etykietki i epitety w politycznych swarach? Spora część politologów i publicystów wydaje się skłaniać ku poglądowi, że granica podziału między lewicą i prawicą rozmywa się dziś tak dalece, iż staje się on bezużyteczny. Że do współczesnego świata podział ten nie przystaje, bo jest anachroniczny, próbuje na obecną tkankę cywilizacyjną narzucić szablon rodem z XIX wieku. Przykładem spór o to, czy NSDAP zaliczyć należy do lewicy, czy do prawicy. Z krajowego podwórka: gdzie wedle tego podziału zaliczyć należy PIS? Czy PO to formacja lewicowa czy prawicowa? Wątpliwości nie […]
Czy podział lewica-prawica ma dziś sens? Czy można go przeprowadzić klarownie, bez wątpliwości i dylematów? A jeśli tak – to czy jest on użyteczny, czy też raczej wprowadza zamęt i niesnaski, produkując jedynie etykietki i epitety w politycznych swarach?
Spora część politologów i publicystów wydaje się skłaniać ku poglądowi, że granica podziału między lewicą i prawicą rozmywa się dziś tak dalece, iż staje się on bezużyteczny. Że do współczesnego świata podział ten nie przystaje, bo jest anachroniczny, próbuje na obecną tkankę cywilizacyjną narzucić szablon rodem z XIX wieku. Przykładem spór o to, czy NSDAP zaliczyć należy do lewicy, czy do prawicy. Z krajowego podwórka: gdzie wedle tego podziału zaliczyć należy PIS? Czy PO to formacja lewicowa czy prawicowa? Wątpliwości nie budzą jedynie partie o wyraziście zarysowanej ideologii, np. UP po lewej i UPR po prawej stronie.
Nieporozumienia wynikają głównie stąd, że oceny dokonuje się w różnych aspektach rzeczywistości: w przestrzeni życia gospodarczego, w stosunku do atrybutów jednostki, relacji społecznych, tradycji, narodu, Kościoła i religii w ogóle. Ta wieloaspektowość sprawia, że lokalizowanie na jednowymiarowej osi jest niepełne. Lepsze efekty daje użycie dwóch wymiarów. Najbardziej znany jest tutaj diagram Nolana, lokalizujący ugrupowania polityczne (lub konkretne osoby publiczne – liderów, ideologów) na płaszczyźnie, gdzie na jednej osi odłożony jest poziom wolności osobistej, zaś na drugiej – poziom wolności gospodarczej.
W takim dwuwymiarowym rzucie scena polityczna jest podzielona nie na lewicę i prawicę, lecz na cztery podstawowe obozy polityczne, różniące się wyborem pożądanego modelu cywilizacyjnego oraz metodami na jego osiągnięcie. Ciekawą odmianę diagramu Nolana proponuje Wiktor Dzierzęcki
Istnieją jednak wymiary rzeczywistości, w których lokalizacja na jednowymiarowej osi lewica-prawica daje się przeprowadzić rzetelnie i klarownie. Do takich z pewnością należy przestrzeń aksjologiczna.
W tej właśnie przestrzeni Oświecenie przyniosło przewrót na miarę kopernikańskiego, lansując system antropocentryczny w miejsce systemu teocentrycznego. Człowiek jest wartością najwyższą, Bóg – to zbędna hipoteza. Zbudowana na tym fundamencie aksjologia, absolutyzując człowieka w sferze wartości, musiała chcąc nie chcąc, przyznać mu także i pozostałe atrybuty absolutu. Dlatego ogłosiła, że człowiek ze swej natury jest dobry, jeśli jednak staje się zły, to przez zgubny wpływ środowiska (byt określa świadomość). Zauważmy, że jest to dokładna odwrotność aksjologii chrześcijańskiej, gdzie człowiek z natury jest zły (grzeszny), całe zło wychodzi z wnętrza człowieka i czyni go nieczystym (por. Mk 7,11-23).
Myśl oświeceniowa szczyci się przyznaniem człowiekowi przywileju wolności; w optyce aksjologicznej jest to dokładna replika sceny z kuszeniem w raju: nie jesteście wolni, to Bóg was zniewala
(„wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa (…) tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło”(Rdz. 3,5).
Spektakularną analizę aksjologicznych różnic między tradycją chrześcijańską i oświeceniową zaprezentował… Wojciech Cejrowski. Przeciwstawił on sobie dwa hasła, które śmiało można nazwać jądrami aksjologii obu tych tradycji: Bóg – Honor – Ojczyzna i Wolność – Równość – Braterstwo:
Wolność (…) ma zastąpić Boga – „nie wolno ograniczać wolności człowieka Prawem Boskim”.
Równość ma zastąpić Honor – szuja uzyskuje równe prawa co człowiek uczciwy, władzę ma prawo sprawować każdy, więc obywatel Hitler ma prawo być demokratycznie wybrany na dyktatora.
Braterstwo zamiast Ojczyzny oznacza zanik wspólnoty rodzinnej i państwowej. Kiedy wszyscy jesteśmy braćmi niepotrzebne nam narody i granice, po co nam tradycje, flagi, hymny, bracia wszystkich krajów łączcie się.
Wolność, Równość, Braterstwo mają wyprzeć Boga, Honor i Ojczyznę. Wyprzeć a nie uzupełnić(W. Cejrowski, „Kołtun się jeży”).
Tak jak materialiści mieli problem z absolutyzacją materii (powinna mieć ona cechy Bytu Absolutnego, tymczasem wykazuje się sporą niestabilnością, ulega degradacji), tak oświeceniowi moraliści i ich wszelkiej maści sukcesorzy mają problem z absolutyzacją wartości. Tutaj bowiem idealnie przystaje logika dwuwartościowa: tak-nie, dobro-zło, prawda-fałsz. Brak absolutnego odniesienia w przestrzeni wartości musiał zaowocować relatywizmem moralnym tak samo, jak w filozofii, a zwłaszcza w epistemologii, musiał zaowocować relatywizmem poznawczym (on zaś jest charakterystycznym przymiotem cywilizacji o charakterze konsumpcyjnym: „co to jest prawda?” – pytał ironicznie Piłat Jezusa).
Relatywizm moralny potocznie kojarzony jest z moralnością Kalego, lecz to spore uproszczenie. Trucizna w nim zawarta pochodzi na dobrą sprawę z relatywizmu poznawczego. Obserwuję kogoś, kto postąpił źle. Nie wiem, jak to jest z jego intencjami. Może chciał dobrze? Może tak został wychowany albo ma jakieś genetyczne skrzywienie? Może to wreszcie osławiona „wina środowiska”? Nie wiem. A kto wie? – Nikt nie wie – odpowie oświeceniowiec. A skoro nikt – to gdzie właściwie leży prawda o jego winie, odpowiedzialności? Nie ma jej, bo nie wiadomo, jak jest – nie wiadomo w sensie absolutnym. Tymczasem chrześcijanin odpowie: Bóg wie. A skoro
ktoś wie, to znaczy że gdzieś jest owa prawda – o winie, odpowiedzialności… To nieważne, że jej nie znam. Ważne, że ona jest.
Powie ktoś: akademickie dywagacje, abstrakcyjne rozważania. Skoro nie wiem, nikt na ziemi nie wie, to jaki może być pożytek z tego, że wie
ktoś? Czy zmienia to stan rzeczy?
Tak, i to w sposób zasadniczy. Skoro
ktoś wie – to jednak
jestemodpowiedzialny. Ktoś umie zważyć mój udział w złym uczynku, oddzielić go od skłonności zaszytych w genach czy zaaplikowanych przez środowisko. Moja odpowiedzialność jest
gdzieś tam ściśle określona! A jeśli nikt nie wie – no to „róbta co chceta” (uwspółcześniona wersja maksymy Dostojewskiego
„jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno”).
Zresztą wagę fundamentów aksjologicznych można też rozpoznać empirycznie – obserwując rozwój moralności oświeceniowej. Ktoś powiedział, że realizacja hasła „Wolność” idzie całkiem dobrze, z „Równością” też nie ma kłopotów. Najgorzej jest z „Braterstwem”. Bo niby skąd autentyczne braterstwo, w świecie pozbawionym honoru, za to przepełnionym cwaniactwem i oportunizmem? Skąd braterstwo, jeśli przyjmuje się za prawdę objawioną, że to walka była (ewolucja biologiczna) i jest (walka klas) czynnikiem napędowym antropogenezy?
Nie mając absolutnego odniesienia, oświeceniowa aksjologia wpadłaby w pułapkę logicznych sprzeczności. Dlatego znalazła swój absolut: społeczeństwo. Najwyraźniej widać to w marksistowskim prymacie interesów zbiorowości nad interesami jednostki. Ale nie tylko: prymat ów znajduje też swą realizację w koncepcji państwa opiekuńczego. Aksjologia takiego państwa w sposób oczywisty umieszcza na czele hierarchii wartości społeczność. Państwo bierze pod opiekę całą zbiorowość kosztem… jej elementów, które traktuje jak śmieci („przeżyj to sam” – w Urzędzie Skarbowym). Już mało kto w tych skutecznie wypranych z myślenia społecznościach (tych, tj. rządzonych dłuższy czas przez opcję „prospołeczną”) dostrzega groteskową dwulicowość zawartą w określeniu „solidaryzm społeczny”, jawny absurd fiskalnych formalizmów, przeogromne koszty i nieskuteczność mechanizmów redystrybucyjnych… Niektórym po prostu już nie mieści się w głowie, żeby można inaczej, prościej (podobnie nie mieściło się w głowie pewnej Kubance to, że w niektórych krajach można kupić towar w sklepach bez kartek).
Społeczeństwo nie mogłoby się znaleźć na szczycie wartości, gdyby było pozbawione przywileju sprawowania władzy. A rządzić może ono wyłącznie poprzez mechanizmy statystyczne. Poprzez mechanizmy demokracji przedstawicielskiej.
Z mechanizmów tych korzysta i lewica i prawica. Demokracja przedstawicielska stosowana jest od stuleci i w zasadzie dziś niczego złego nie wolno o niej mówić. Stanowi wartość. A właściwie to dla niektórych nawet Wartość. Apostołowie oświeceniowego porządku składają jej wiernopoddańcze hołdy i piszą wzniosłe panegiryki. „Szare jest piękne” – dowodził Adam Michnik w „Gazecie Wyborczej” z dn. 4-5 stycznia 1997r. Szare – czyli średnia statystyczna. Wypadkowa głosu mas.
Tymczasem w perspektywie aksjologicznej o demokracji nie da się powiedzieć nic ponad to, co już powiedział Churchill: że jest mniejszym złem. Nie jest ona antidotum na wszelkie bolączki, a jej skuteczność – jak celnie kiedyś zauważył Ernest Skalski (nb. też w GW) – jest zdeterminowana wypadkową kondycją moralną społeczności. A tzw. młode demokracje narażone są na bardzo nieciekawe patologie – choćby perfekcyjnie działającą selekcję negatywną promującą osoby wyzute z moralnych zasad i osobistej godności, czego mamy okazję nierzadko doświadczać w ostatnich latach na krajowej scenie politycznej.
Czy z aksjologicznego kośćca ideologii oświeceniowej dają się wydedukować prawidłowości rozwoju cywilizacyjnego, jakim podlegają społeczności rozwijające się pod jej wpływem? A więc: konsumpcjonizm, płytki hedonizm, liberalizm obyczajowy?
W świecie odartym z Boga (i transcendencji) znika sens cierpienia. Ponieważ jest ono niepodważalnym, powszechnym składnikiem życia, przeto świat taki musi być pozbawiony sensu. Takim go zatem lansuje grupa sfrustrowanych lewicujących egzystencjalistów (Sartre, Camus). W ich świecie musimy pogodzić się z tym, że wszelkie ludzkie nadzieje i lęki, wszelkie ekstatyczne radości i straszliwe cierpienia, wszystkie twórcze udręki uczonych, artystów, świętych i konstruktorów mają zniknąć na zawsze bez śladu, zatopione w bezgranicznym morzu przypadku(L. Kołakowski, „Jeśli Boga nie ma”, Wyd. Znak 1988 s. 230). O ile u wymienionych tu bohaterów świadomość owa zaowocuje melancholią i frustracją, o tyle pośród prostego ludu (zwanego celnie na kartach Ewangelii „tłuszczą”) wywołać może reakcję przeciwną, oddanie się w całości przyjemnościom tego świata: cóż mi zostało, tyle mojego, co sobie (tu i teraz) poużywam. Wszelkie cierpienie staje się wrogiem w realizacji owego imperatywu. Żyjącemu w tej hierarchii wartości trudno zrozumieć sens jakiejkolwiek ascezy. Filozofia używania życia – konsumpcji – anektuje wszelkie obszary rzeczywistości. Nie objawi się wyłącznie upodobaniem do gromadzenia dóbr materialnych, do ułatwiania sobie codziennej rzeczywistości, w czym dzielnie sekundują osiągnięcia współczesnej nauki i techniki. Będzie się domagać zredukowania do sfery konsumpcyjnej takich zjawisk jak życie uczuciowe, seksualne (znamienny jest tu stosunek do antykoncepcji, czy pornografii). To z całkowitego braku zrozumienia sensu cierpienia bierze się u „postępowych” akceptacja eutanazji, to tutaj jest źródło owych wielce humanistycznych haseł każących wykazywać współczucie dla złoczyńców przy jego całkowitym nieraz braku dla ich ofiar; jeśli cierpienie spadło na aksjologicznej skali, to wraz z nim sczezł także sens pokuty (oczywiście, zjawisko to wzmacniane jest przez skłonność do relatywizmu: ofiara wszak nie jest winna, bo uwarunkowana zgubnym wpływem środowiska i loterii genów).
Wdrapawszy się na piedestał absolutu, oświeceniowa wolność nie zdała egzaminu. Odarta z odpowiedzialności przepoczwarzyła się w swawolę. Jakiekolwiek przestrogi tonęły bez echa w hałaśliwej euforii europejskiej cywilizacji odurzonej „ukąszeniem heglowskim”. Nim przyszło opamiętanie, Europa zdążyła ponownie (bo przedtem były gilotyny na ulicach Paryża) spłynąć krwią po dwakroć – za sprawą ideologii o różnych (brunatnym i czerwonym) zabarwieniach, lecz o tej samej proweniencji. Zresztą – czy w ogóle przyszło jakieś opamiętanie? Czy Europa wyciągnęła jakieś wnioski z tych ponurych lekcji historii? Patrząc na nią dziś, trudno nie przywołać z pamięci znanego u nas sloganu „socjalizm tak – wypaczenia nie”. Będące sukcesorem myśli oświeceniowej eurolewicowe nurty „postępowe”, zaślepione nadal oświeceniową aksjologią, nie dostrzegają, że coś tu się nie sprawdza. Komunizm, hitleryzm – to przecież tylko ekstremalne wypaczenia, wypadek przy pracy.
Myliłby się jednak ten, kto utrzymywałby, że człowiek lewicy jest wymysłem Oświecenia. Jego ślady znajdziemy już na kartach Księgi Rodzaju. Rozpoznamy go po reakcji na Boski plan zagospodarowania świata.
Bóg powiedział: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Dla człowieka być na ziemi – to gospodarować. Jesteśmy tutaj jako gospodarze. Jesteśmy na ziemi – ani nie niewolnicy, ani nie swawolnicy, lecz wolni i rozumiejący naturę ziemi. Mądrość gospodarowania jest nie tyle umiejętnością dobierania środków do celu, ile umiejętnością trafnego odkrywania hierarchii rzeczy, spraw, wartości – pisze Józef Tischner (Zło w dialogu kuszenia, Znak nr 328, s. 6).
Kim staje się człowiek, jeśli nie chce uznać natury świata, nie umie bądź nie chce uznać zawartej w nim „hierarchii rzeczy, spraw, wartości”? Człowiek lewicy powie – taki człowiek staje się wolnym. Człowiek prawicy powie: taki człowiek staje się swawolnikiem.
Jak to się dzieje, że człowiek staje się swawolnikiem, że buntuje się przeciwko naturalnej w tym świecie „hierarchii rzeczy, spraw, wartości”? Posłuchajmy jeszcze raz Józefa Tischnera:
Gospodarowanie rozwija się w obszarze nadziei(…). Wraz z nadzieją rośnie zdolność do ubóstwa. Dramat człowieka dopuszcza jednak możliwość, że siła nadziei słabnie i maleje jej rozmach. Wtedy rodzi się podejrzenie, że żyjemy na ziemi wygnania, ziemi wrogiej, ziemi zbuntowanej. (…) Wszystko jest mi odmówione. Kim jestem? Jestem uzurpatorem, intruzem, złodziejem. Jestem pełen winy. Mój stosunek do ziemi, moje gospodarowanie ma teraz inny sens. Wkrada się w nie lęk. (…) Odpowiedzią natury na lęk jest ucieczka. (…) Ale od ziemi uciec się nie da, zawsze musi się być na scenie. Cóż pozostaje? Pozostaje walka. Czym stanie się teraz gospodarowanie? Staje się pożądaniem. Pożądanie to dążenie do tego by mieć, by panować, by rządzić (tamże, s. 17).
Oto klasyczny opis człowieka lewicy w wymiarze aksjologicznym – człowieka, którym zawładnął lęk, gdy sięgnął po zakazany owoc, a potem zwątpił i utracił nadzieję.