Lewactwo za wojną
06/10/2012
566 Wyświetlenia
0 Komentarze
21 minut czytania
Jak to się stało, że wielu z czołowych działaczy europejskiej lewicy stało się podżegaczami wojennymi? Kto i w jakim celu aż tak przenicował jej tradycyjny program?
„Ich glaube nur an zwei Prinzipien: nie wieder Krieg und nie wieder Auschwitz” (Wierzę tylko w dwie zasady: nigdy więcej wojny i nigdy więcej Auschwitz”). Słowa te padły podczas konwencji niemieckiej partii Zielonych tzw. Parteitag , w maju 1999 roku, w czasie bombardowań, jakie NATO właśnie prowadziło przeciwko Jugosławii, a w której to kampanii Niemcy brały udział. Wypowiedział je Joschka Fischer, ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec, jedna ze sztandarowych postaci nowoczesnej lewicy europejskiej. Słowa te miały wtedy służyć jako uzasadnienie wojny wszczętej przez NATO przeciw Serbom, czyli temu samemu narodowi, który szczególnie wiele wycierpiał z rąk niemieckiego imperializmu w obu wojnach światowych.
Jeszcze w latach 70-tych ówże Joschka Fischer, notabene kumpel Adama M. w Polsce, należał do żydowskiej czołówki radykalnej lewicy trockistowskiej w Europie, a w latach 80-tych był jednym z założycieli niemieckiej Partii Zielonych, która zawłaszczyła na rzecz lewicy ruchy ekologiczne na Zachodzie. Motywem, jaki przyświecał wtedy aktywistom było utworzenie politycznej i parlamentarnej reprezentacji, która skupiłaby rozproszony, ale rosnący w siłę ruch różnych grup ekologów i pacyfistów. Gdyby ktoś wtedy powiedział, że ta sama partia będzie odgrywała czynną rolę w napędzaniu propagandy wojennej i kierowaniu agresją na Jugosławię pod koniec stulecia, wszyscy pukaliby się w czoła. Bezpośredni udział Niemiec w jakiejkolwiek wojnie był wtedy zresztą uznawany za absolutne polityczne tabu i zarówno na lewicy, jak i na prawicy nikt o takiej opcji nawet by nie śmiał spekulować. Przyjętym dogmatem politycznym było to, że po roku 1945 z Niemiec nie może nigdy wyjść żadna inicjatywa militarna.
Polityczna metamorfoza, jaką w tak krótkim czasie przeszły zarówno Niemcy jak i większość krajów Europy Zachodniej jest więc szokująca. W ogóle z lewicą jest tak, że dziś nazywamy nią ludzi o zupełnie innych poglądach i postawach niż 2-3 pokolenia temu. Gdyby nasza dyskusja miała miejsce jeszcze jakieś 50 lat wstecz mielibyśmy do czynienia z ideologią, dla której, przynajmniej teoretycznie celem walki był byt ludzi pracy, ich płace, awans społeczny, bezpieczeństwo socjalne, itp. Pamiętamy przecież retorykę wczesnego socrealizmu: robotnicy, chłopi, fabryki, traktory, kobiety pracujące, itp. Obecna, dekadencka lewica, daleko odeszła od tych priorytetów, a nawet kompletnie je porzuciła. Dziś o wiele bardziej liczą się dla niej pedały, walka z religią, ochrona wielorybów i wojna pod pozorem „humanitarnych interwencji”. Zmieniły się też kierunki jej wybiórczego postrzegania: widzi krzywdę mnichów w Tybecie, ale nie gehennę Palestyńczyków w Gazie. Sądzę, że dzieje się tak dlatego, iż lewicą zawładnęła podobna, a może nawet ta sama elita skrajnie postindustrialnego i postmodernistycznego kierunku, która stanęła na czele amerykańskiej neokonserwy. Wspólnego mianownika dla tej elity szukałbym w tym, co pan Marek Kajdas z NE nazywa NWO (New World Order), a ja określam jako metawładza. Ale to jest temat na osobny esej, podobnie jak niezmiennie ciekawy koszerny wątek tego wspólnego mianownika.
Dla potrzeb obecnych rozważań ważne jest, aby zrozumieć jak to się stało, że tak wielu z czołowych przedstawicieli głównego nurtu lewicy stało się dziś zażartymi zwolennikami wojen, często nawet w większym stopniu niż ich prawicowo-konserwatywni przeciwnicy. To przecież oni, lewacy, wypromowali wewnętrznie sprzeczną koncepcję „humanitarnej wojny” lub „humanitarnej interwencji zbrojnej”, takiej jak np. przeciw Jugosławii w 1999 roku, przeciw Libii w 2011 lub obecnie przeciwko Syrii. W ten sposób polityka agresji i wojny stała się polityką „postępową”, prowadzoną rzekomo „dla dobra ludzkości” lub „w obronie słabszych”. Odpowiednie kręgi strategiczne bardzo o to poparcie zabiegały. Moralny autorytet lewicy był bowiem na samym początku z definicji większy niż ten, który otaczał tradycyjnych piewców nienawiści zwłaszcza na neokonserwatywnej prawicy w USA.
W Europie Zachodniej większość apostołów militaryzmu na lewicy to ludzie związani z ruchem Zielonych albo z instytucjonalną socjaldemokracją. Jednym z pierwszych ideologów „humanitarnej interwencji” wojskowej przeciw Serbom był Daniel Cohn-Bendit (DCB), europoseł i działacz francuskiej Partii Zielonych, bliski przyjaciel i sojusznik Joschki Fischera, z którym łączy go także koszerne pochodzenie i trockistowska przeszłość. Jest on także jednym z tych, którzy najżarliwiej domagają się likwidacji państw narodowych na rzecz silniejszej Unii Europejskiej. W czasie wojny domowej w Jugosławii, a zwłaszcza w Bośni DCB żądał, aby podjęto szybkie bombardowania Serbów, twierdząc że każdy kto by się z tym nie zgadzał poniesie tę samą winę, co ci, którzy w czasie II wojny światowej przymykali oko na faszyzm i Holokaust: „Hańba nam! My, pokolenie, które okazywało pogardę pokoleniu naszych rodziców z powodu ich politycznego tchórzostwa, patrzymy ponoć bezradnie jak dokonuje się czystek etnicznych na bośniackich muzułmanach” – wykrzykiwał gromko.
Porównywania do zbrodni hitlerowskich w celu oczernienia i demonizowania politycznych przeciwników sięgnęło zenitu właśnie w czasie wojny w Bośni i było kierowane wyłącznie przeciw Serbom. Nie ograniczało się ono do słów. 5 sierpnia 1992 roku w brytyjskim Daily Mirror pojawiło się zdjęcie, które zostało następnie opublikowane przez niemal wszystkie znaczące media na świecie i stało się najbardziej znanym zdjęciem wojny w Bośni. Było to zdjęcie półnagiego, wychudzonego młodego mężczyzny uwięzionego za ogrodzeniem z drutów kolczastych w Trnopolje, na tle podobnego, stojącego za nim tłumu. Miał to być dowód na istnienie serbskich obozów koncentracyjnych w hitlerowskim stylu i takie komentarze prawie wszędzie tej fotografii towarzyszyły. Zdjęcie wykonał zespół nagradzanych wcześniej brytyjskich dziennikarzy: Penny Marshall i Jeremy Irvin z ITN, Ian Williams z Channel 4, oraz Ed Vulliamy z Guardiana. Zdjęcia tego użyto potem w materiale dowodowym podczas procesu przed Trybunałem Haskim przeciwko Duszko Tadiciowi, dowódcy milicji serbskiej w Bośni, którego skazano na 20 lat więzienia m.in. za rzekome znęcanie się nad więźniami obozu koncentracyjnego w Trnopolje. Piszę ‘rzekome’, bo dużo później niemiecki dziennikarz Thomas Deichmann próbując wyjaśnić dlaczego druty na zdjęciu były przymocowane do słupów po zewnętrznej, a nie po wewnętrznej stronie, odnalazł w Bośni tego człowieka ze zdjęcia. Był to muzułmanin Fikret Alić, który potwierdził, że w Trnopolje nigdy nie było żadnego obozu koncentracyjnego, a tylko obóz dla uchodźców, którzy dobrowolnie szukali tam schronienia przed działaniami wojennymi. Fikretowi zdjęcie robiono z miejsca ogrodzonego, które chroniło ekipę brytyjskich dziennikarzy, jak przyglądał się im wraz z innymi uchodźcami pozostając na zewnątrz, a nie wewnątrz ogrodzenia. Krótko mówiąc: brytyjscy dziennikarze dokonali wtedy bardzo brzydkiej manipulacji.
Manipuluje się także w głębszym sensie. Poprzez tworzenie zbitek pojęciowych nacjonalizmu z faszyzmem, oraz faszyzmu z nazizmem, uzyskuje się odruch potępienia każdego odcienia nacjonalizmu (poza jednym, oczywista). Pozwala to postmodernistycznej lewicy mówić o wojnie agresywnej jako o walce z faszyzmem i „humanitarnej interwencji”. Od fałszywki w sprawie „Auschwitz” w Trnopolje, aż po dzisiejszego „rzeźnika z Damaszku”, który ponoć z lubością morduje tysiącami kobiety i dzieci, propaganda lewactwa w bardzo konsekwentny sposób napędza machinę wojny w określonych rejonach świata. W czyim interesie?
Kiedy w marcu 2011 Rada Bezpieczeństwa ONZ poddała pod głosowanie projekt Rezolucji 1973 o ustanowieniu strefy zakazu lotów nad Libią, co miało być i stało się pretekstem do lotniczego ataku na ten kraj i rozpoczęcia masowych bombardowań przez lotnictwo NATO, Niemcy jeszcze wstrzymały się od głosu, podobnie jak Rosja, Chiny, Indie i Brazylia. Konserwatywno-liberalna koalicja rządowa RFN dostała się natychmiast pod ogień zmasowanej krytyki socjaldemokratów, ale zwłaszcza Zielonych, za to że nie zajęła zdecydowanego stanowiska za wojną. Najgłośniej gardłował wtedy znowu były MSZ Joschka Fischer, krytykując swego następcę Gwidona Westerwelle, i wytykając mu, że „der Anspruch Deutschlands auf einen staendigen Sitz im UN-Sicherheitsrat damit in die Tonne getreten wurde” (starania Niemiec o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa zostały w ten sposób wyrzucone do śmietnika). Mamy tu niewatpliwie ciekawe stwierdzenie: skąd Joschka Fischer wiedział o tym kryterium kwalifikacji i kto decyduje ostatecznie o składzie Rady Bezpieczeństwa?
Nie powinno zatem nikogo dziwić, że również w obecnej wojnie przeciwko Syrii, która podobnie jak wcześniejsze wojny domowe w Jugosławii i Libii jest inspirowana, organizowana i finansowana w dużej mierze przez Zachód i jego metawładzę, lewica stoi na czele wezwań do eskalacji działań zbrojnych przeciwko rządowi prezydenta Assada. W niemieckiej TV oglądałem niedawno debatę prowadzoną przez Claudię Roth, jedną z dwojga obecnych przewodniczących niemieckiej Partii Zielonych (drugim jest Turek Cem Ozdemir). Pani Roth próbowała w niej zakrzyczeć wszelkie głosy rozsądku wzywające do uwzględnienia zdania drugiej strony i podjęcia rokowań z rządem Assada. Jednym z jej rozmówców był dr Juergen Todenhoefer, b. polityk chadecki, a obecnie pisarz polityczny, który odwiedził Syrię i przeprowadził wywiad z jej prezydentem. Pani Roth nie ukrywała swej irytacji mądrymi, uczciwymi i spokojnymi wypowiedziami Todenhoefera, a jeszcze bardziej denerwowały ją oklaski, jakimi kwitowała je niewielka widownia zaproszona do studia. Dla niej od początku istniało bowiem tylko jedno rozwiązanie: wojna i zniszczenie Assada za wszelką cenę. Bez zbędnego gadania.
W tym samym czasie pierwszym zachodnim przywódcą, który otwartym tekstem wypowiedział się na rzecz zaatakowania Syrii militarnie, był …socjalistyczny prezydent Francji Francois Hollande. (To bardzo ciekawa zbieżność, bo jego prawicowy poprzednik Nicolas Sarkozy, był równie gorącym zwolennikiem ataku na Libię. Za jego prezydencji Francja dokonała zresztą militarnych interwencji na Wybrzeżu Kości Słoniowej i właśnie w Libii. Wielu Francuzów chyba daremnie uwierzyło, że wybierając lewicowego prezydenta zamyka ten wojowniczy rozdział swej polityki zagranicznej. Ciekawe jest i to, co twierdzi brytyjski Daily Mail: że Kaddhafiego zastrzelił francuski agent nasłany od strony algierskiej, ponieważ chodziło o to, by nie wygadał on szczegółów finansowania kampanii wyborczej Sarkozy’ego. Wiąże się z tym informacja, że już w czasie swego oblężenia Kaddhafi długo konferował bezpośrednio z Assadem. Być może coś mu ważnego powiedział i teraz Assad jest dodatkowo niewygodny, także dla Francji i Niemiec. Badam tę sprawę i być może o niej jeszcze napiszę)
Krwawy francuski ślad prowadzi nas do jeszcze jednego apostoła wojny na lewicy. Jest nim Bernard-Henri Levy, zwany BHL, żydowski aktywista, skupiony na autoreklamie i podpisujący różne listy otwarte i apele „francuskich intelektualistów”. Znamy ten typ salonu także w Polsce. Syn multimilionera i profesor filozofii z szybkiej ścieżki kariery, uczeń Jacquesa Derridy i Louisa Althussera, BHL wraz z Andre Glucksmanem wystąpił w 1977 programie TV Apostrophes jako „nouveau philosophe”, choć trudno określić, co by to miało znaczyć. Bardziej jest to dziennikarz niż filozof, lubi brylować przed kamerami, stale pisuje w Le Point i Liberation, zajmuje się Instytutem Levinasa w Jerozolimie, który założył wraz z Alainem Finkielkrautem. W mediach francuskich pojawia się często i powtarzają się o nim opinie: narcyz, kobieciarz, dandys, kabotyn, lawirant. Był jednym z pierwszych, który wezwał swój rząd do zbrojnej interwencji w Jugosławii, a następnie w Libii i w Syrii, oczywiście „aby zapobiec rzezi niewinnych cywilów”. Niedawno BHL opublikował list otwarty do prezydenta Francji w Huffington Post, portalu który jest amerykańskim pierwowzorem NE. Wzywa w nim do ataku na Assada przywołując jako powód masakrę w Houla, chociaż już nawet śledztwo inspekcji ONZ potwierdza, że ofiarami masakry byli zwolennicy Assada, a sprawcami – nasłane bojówki najemnych rebeliantów. Jak z tego widać, ani dziennikarstwu, ani filozofii BHL taki drobiazg zupełnie nie przeszkadza.
Na koniec powrócę do Niemiec, od których zacząłem ten temat. Jak na razie obecny rząd federalny uczestniczy aktywnie w szerzeniu anty-syryjskiej propagandy, ale nie można mówić o takim entuzjazmie dla wojny ( „humanitarnej interwencji”), z jakiego zasłynęli jego bardziej „postępowi” poprzednicy. Chociaż o pani Merkel i jej ekipie nie mam prawie nic pozytywnego do powiedzenia, to jednak muszę podkreślić, że w jej polityce nie ma skłonności do militarnego awanturnictwa i w odróżnieniu od jej lewicowej opozycji, Berlin co do Syrii nadal wypowiada się na rzecz „diplomatische Loesung” (rozwiązania dyplomatycznego). Wprawdzie nie jest trudno znaleźć dowody na to, że także niemiecki wywiad federalny (Bundesnachrichtendienst, BND) uczestniczy w uzbrajaniu i szkoleniu nasyłanych na Syrię bojówek, ale sytuacja stałaby się z pewnością o wiele gorsza, gdyby po wyborach w przyszłym roku władzę po żółto-czarnych mieli znowu objąć czerwono-zieloni. To przecież właśnie im udało się w latach 1998-2005 po raz pierwszy po 1945 roku przedstawiać opinii publicznej wojnę jako wartość, w której Niemcy powinny brać udział.
W tym miejscu bowiem zawsze zapala mi się czerwone światełko. Tu nie mówimy już tylko o dalekich i egzotycznych krajach, które jakoby nas nie dotyczą i nie muszą obchodzić (Jugosławia nie musiała nas obchodzić?). Tu mówimy o niemieckiej inicjatywie militarnej. A jako Polak, nacjonalista i syn najstarszego więźnia KL Auschwitz, w tej ostatniej sprawie ja też wyznaję tylko dwie zasady, ale troszeczkę bardziej precyzyjne niż Joschka Fischer: Nie wieder Krieg aus Deutschland und nie wieder Drang nach Osten.
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Ponieważ zdecydowanie wolę żydowską muzykę wschodnią od żydowskiej filozofii i polityki zachodniej zapraszam na występ sefardyjskiego zespołu Yuvala Rona z Izraela. Jest to nagranie z festiwalu muzyki sakralnej w ogrodach w Fezie w roku 2009. Zespołowi towarzyszą zaproszeni goście: tancerka Kaya Karasso (Żydówka marokańska), oraz śpiewaczki: Smadar Levi (Żydówka tunezyjska, to ta starsza, o ciemnej cerze, śpiewa po hebrajsku) i Najwa Gibran (Arabka chrześcijanka z Hajfy w Izraelu, to ta młodsza, blondynka, śpiewa po arabsku). Zespół Yuvala Rona jest na tyle ciekawy i płodny, że będzie w przyszłości przedmiotem odrębnej, obszernej prezentacji na moim blogu w ramach muzycznego cyklu CZTERY STRUNY ŚWIATA. Bardzo do tego cyklu zachęcam, bo muzyka w nim prezentowana jest aż tak piękna, jak mało jest znana.