Bez kategorii
Like

Leśne dziadki, kolibry i bomba atomowa.

30/01/2011
373 Wyświetlenia
0 Komentarze
23 minut czytania
no-cover

Partyzantka nas nie obroni. Nie obroni nas też mała, technicznie zaawansowana armia rozesłana na cztery krańce świata na "misje pokojowe" i tym podobne akcje. Istnieje, jednak pewna grupa ludzi, święcie przekonana, że to słuszne opcje obronne.   Wstęp Niedawno prowadziłem dyskusję (sic!) z niejakim Rysiem na blogu Gajowego Maruchy na temat, a jakże, jego wolnorynkowego podejścia do obronności. Zaznaczam na początku, że nie jestem ani wielkim zwolennikiem ani wrogiem wolnego rynku, tak samo jak nie jestem ani wrogiem ani zwolennikiem feniksów, harpii, gorgon, i renifera Rudolfa. Uważam, że państwo ma inne priorytety i zajmowanie się pierdułami uwłacza poważnym rządom. Pomijając wiarę owego Rysia w VON Mizesa i wolny rynek, jak i w 0% podatki (ale wiadomo, żadne k…y politycy na […]

0


Partyzantka nas nie obroni. Nie obroni nas też mała, technicznie zaawansowana armia rozesłana na cztery krańce świata na "misje pokojowe" i tym podobne akcje. Istnieje, jednak pewna grupa ludzi, święcie przekonana, że to słuszne opcje obronne.

 

Wstęp
Niedawno prowadziłem dyskusję (sic!) z niejakim Rysiem na blogu Gajowego Maruchy na temat, a jakże, jego wolnorynkowego podejścia do obronności. Zaznaczam na początku, że nie jestem ani wielkim zwolennikiem ani wrogiem wolnego rynku, tak samo jak nie jestem ani wrogiem ani zwolennikiem feniksów, harpii, gorgon, i renifera Rudolfa. Uważam, że państwo ma inne priorytety i zajmowanie się pierdułami uwłacza poważnym rządom.

Pomijając wiarę owego Rysia w VON Mizesa i wolny rynek, jak i w 0% podatki (ale wiadomo, żadne k…y politycy na to nie pójdą – cytuję z pamięci) uderzyła mnie (ponownie) inna rzecz. Mianowicie, ich bezdenna wiara w rozum indywidualnych ludzi, którzy ponoć tak samo rozumnie mają działać jako większa grupa, bez żadnej spójnej strategii geopolitycznej. Ale do tego wrócimy.

Ad rem.
Kolibryzm wykazuje dwa nurty myśli (sic!) obronnej. Jeden z nich to pełna profesjonalizacja wojska, małe, sprawne, złożone głownie z wyspecjalizowanych jednostek jak i służb specjalnych, GROM’ów i innych tym podobnych. To jest koncepcja lansowana do bólu przez JKM’a i wyznawców. Drugi nurt zakłada obronność na poziomie lokalnym, uzbrojonych po zęby cywili broniących swoich lokalnych wspólnot, z tego jak prawi ów Rysio i inni jemu podobni, chyba głównie przed własnym rządem i fiskusem. Ale mniejsza z tym. Chodzi o ogólnonarodową, acz nie sterowaną od góry i rozproszoną sieć partyzantek, coś tak jak lokalnie organizowane milicje typu Freemen w USA (militias, wbrew tłumaczeniu Rysia – znawcy języka lengłydż – to nie to samo co pospolite ruszenie), odpowiedzialne za teren na poziomie gminy czy dzielnicy. W celu ułatwienia, nazwijmy te dwa nurty odpowiednio Opcją 1 (O1), i opcją 2 (O2). US National Guard nie podpada pod to pojęcie, bo jest regularną strukturą wojskową z zawodowym dowództwem i ochotniczą służbą rezerwową.

W czasie zagrożenia O1 miałoby za zadanie zadać wrogowi tak bolesne straty na samym początku konfliktu, poprzez taktykę tzw. surgical strikes, że owemu wrogowi od razu przestałoby się opłacać prowadzić działania wojenne. Optymalnym rozwiązaniem oczywiście są uderzenia wyprzedzające, ale powiedzmy sobie szczerze, w świecie zarządzanym przez zniewieściałych pedałów, wyzwolone feministki i podstarzałych hipisów to może się spotkać z pewną dezaprobatą. Szczególnie jeżeli nie jest usankcjonowane przez braci starszych w wierze i ich klakierów.

O2 natomiast zakłada, że jak wróg wkroczy na teren Ojczyzny, to uzbrojona populacja stworzy mu tak niewygodne i nieopłacalne warunki okupacji, że się chyłkiem wycofa z podkulonym ogonem, a la Rosjanie z Afganistanu.

Oczywiście i wśród kolibrów istnieją złotośrodkowcy, którzy proponują mariaż O1 i O2. Mała, sprawna, i mobilna armia i rozległa a rozproszona sieć partyzancka. 

Obydwie te doktryny zapominają o dwóch najważniejszych, moim zdaniem – mogę się mylić, ale to mój blog – kwestiach dotyczących wojny. Po pierwsze, do utrzymania danego obszaru potrzebne są duże ilości wojska, wszystkich służb, ale szczególnie wojsk lądowych. Po drugie, najlepszym rozwiązaniem w razie wojny jest prowadzić ją na terenie wroga, szczególnie jeżeli nie dysponuje się 30 mln. kilometrów kwadratowych tylko np. 300 tyś.

O1
O1 ex definitio zakłada silną centralizację wojsk bowiem dyspersja nielicznych, wyspecjalizowanych oddziałów powoduje, że nie są one w stanie wyrządzić wystarczającej szkody zmasowanym jednostkom wroga. Rozproszona armia wyspecjalizowanych jednostek również nie jest żadnym deterentem, ani nie jest w stanie odeprzeć zmasowanego ataku wroga kiedy ów już wdarł się w głąb kraju (szczególnie tak małego ja Polska) i zaatakował struktury dowodzenia. Jednak jeżeli mamy scentralizowane wojsko, a struktura dowodzenia jest przerwana, to przestaje być ono efektywną armią a zostaje mało skuteczną partyzantką, chociażby z tego powodu, że jest małe. Ale o partyzantkach dalej.

Załóżmy jednak, że atakujący wróg dał się zaskoczyć i jego atak załamał się tuż po rozpoczęciu działań wojennych i wkroczeniu na nasze terytorium. I co? I nic, mamy sytuację, gdzie owszem, wróg nie jest w stanie przeć dalej, ale nasze wojsko nie ma odpowiedniej struktury by go cofnąć do granic przedwojennych. W celu okupowania terytorium (nawet własnego, które wpadło pod kontrolę wroga) potrzeba odpowiednich ilości wojsk, rozległych sieci wywiadowczych ale również odczuwalnej i widocznej dla lokalnej populacji obecności(w końcu to nasi współobywatele), pokazującej że już panujemy nad sytuacją.

Trzeba też założyć, że jednak podczas działań wojennych poniesie się jakieś straty, a strata cennego i bardzo skutecznego, ale nielicznego sprzętu a tym bardziej ludzi jest bardziej odczuwalna i ma większy wpływ na obronność kraju im mniejsza i bardziej wyspecjalizowana jest owa armia. Poza tym jest jeszcze kwestia odparcia ataku, które owszem, mogło się udać, ale jeżeli wróg dysponuje dużymi zasobami, to co go teraz może powstrzymać od ponownej próby inwazji?
Co wtedy? Znowu pozostaje nam albo poleganie na sojusznikach albo konskrypcja. Tylko, czym ich wyposażymy?

Pozostaje oczywiście opcja broni masowego rażenia, nawet nie w odniesieniu do cywilnych ośrodków, ale taktyczne jej użycie na polu walki. Tylko, my dysponujemy bardzo ograniczonym terytorium, i jakiekolwiek użycie tego rodzaju broni nawet poza granicami lecz nieopodal grozi katastrofalnymi skutkami na terenie Polski. No i oczywiście taką broń 1) należy posiadać, 2) zdążyć użyć zanim nie zostanie ona zneutralizowana przez wroga, co w przypadku małego kraju bez floty boomer’ów wcale nie jest takie oczywiste.

O2
O2 jest biegunem przeciwnym, to maksymalna dyspersja zasobów obronnych. Obrona lokalnych terenów (szerszej nie ma) jest odpowiedzialnością lokalnych zorganizowanych milicji i luźnych partyzantek. System ten zakłada odstraszenie potencjalnego wroga przed atakiem poprzez zagwarantowanie mu długiej, kosztownej i niebezpiecznej misji okupacyjnej. Tu zakładamy, że główne dowództwo wroga nas atakującego 1) myśli racjonalnie, 2) zależy mu na życiu własnych żołnierzy, 3) planuje akcję okupacyjną a nie endlosung. Jeżeli tak nie jest, to nasza strategia obronna wpędza nas w dosyć poważne kłopoty.
Ale zacznijmy od początku. Główną analogią podawaną przez zwolenników O2 na jej wsparcie jest Afganistan, i skuteczny opór dawany przez Mujahadinów Rosjanom i przez Talibów Amerykanom et consortes. Na pierwszy rzut oka, wszystko cacy. Głupi agresor dał się wciągnąć w walkę, w której nie można odróżnić cywila od taliba, giną setki żołnierzy wroga a jego sukcesy militarne są marne i znikome. W dodatku jego wczesne polityczne zwycięstwo (faktyczne uwolnienie ludzi od przemocy ze strony ultrakoranistów) zostało przefrymarczone przez nieudolne ataki i ofiary wśród cywilów. Z tym, że w tej argumentacji pomija się kilka istotnych czynników:
1) Jak wszystkie skuteczne partyzantki w historii, talibska jest cały czas zasilana przez strumień ochotników i rekrutów do bycia mięskiem armatnim dla allacha.
2) Jak wszystkie skuteczne partyzantki w historii, talibska jest cały czas zasilana strumieniem pieniędzy, broni, amunicji i innych niezbędnych materiałów, w tym jedzenia. Dwie najskuteczniejsze (jedyne skuteczne?) partyzantki IIWŚ, AK i Titowcy, były zasilane z zewątrz. Jak tylko AK przestało być wspierane, jego poważniejsze przedsięwzięcia padły. Titowcy do końca wojny byli sponsorowani. Finowie? Następny przykład. Ogromnie skuteczna partyzantka, która bez zewnętrznego wkładu musiała się poddać.
3) Pomijając AK, które jednak nie było typową partyzantką tylko de facto i de nomo podziemnym państwem, wszystkie powyższe i nie tylko (casus Wietnam) partyzantki miały poza zewnętrznym sponsorem poważnego sojusznika w swoim terenie: górzystym, (Jugosławia, Wietnam, Afganistan, Finlandia), pustynnym (Afg.) bądź zalesionym (Wietnam) , lub o bardzo trudnych warunkach zimowych i bagnach (Finlandia).
4) Każda z powyższych insurekcji przed okupantem dowodzona była i obsadzona przez ludzi doświadczonych w działaniach bojowych, przywykłych do ciągłych zagrożeń i, co też się liczy, mających w nawyku pozostawanie przy życiu na koniec bitwy.
5) Partyzantka jakby z natury swoich działań nie dysponuje ciężkim sprzętem wojskowym. Owszem, wystrzeliwywane z ramienia rakiety p-panc. i p-lot. ograniczają swobodę manewrowania wrogim oddziałom, ale przecież nie eliminują go z akcji. W pewnym momencie ciężki sprzęt wojskowy wygra. Po to został wyprodukowany. Wietnam został przegrany przez Amerykanów na froncie domowym, po ofensywie Tet Viet Kong w zasadzie nie istniał, a armia północnego Vietnamu straciła ilesdziesiąt procent wojsk.

Równie często podaje się przykład Szwajcarii (każdy ma w domu mundur i karabin, i takie tam). Ale przecież Szwajcaria jest naturalną fortecą. Gdyby Helweci chcieli się przed kimś obronić, wystarczyłoby im zaminować tunele na autostradach i kolejach dojazdowych. Z powietrza się nie da okupować kraju, a przez góry armii okupacyjnej i sprzętu się bezpiecznie nie przeprowadzi. Było to robione kilka razy w historii i nigdy nie było spektakularnym sukcesem. Szwajcarzy mogą sobie na coś takiego pozwolić, nie mówiąc nic o tym, że sobie wypracowali taką pozycję finansową, że atakowanie ich nikomu się nie opłaca od późnego średniowiecza.
No i nie zapominajmy, że Szwajcarzy posiadający mundur i broń w domu nie są partyzantką. To rezerwa regularnych wojsk, oni wszyscy odbyli szkolenie wojskowe i umieją się wcielić w struktury wojsk. Jak również nie można zapomnieć, że są to Szwajcarzy, którzy mogliby udzielać lekcji wykonywania rozkazów i subordynacji Niemcom, Chińczykom i Japońcom.

Polska nie spełnia żadnych z tych warunków. Pomimo dostępu do morza, jesteśmy krajem typowo śródlądowym, o otwartych i raczej umownych granicach, chyba że ktoś uważa Bug i Odrę za poważne przeszkody dla współczesnej armii. Idealne miejsce do prowadzenia wojny pancernej, a w dodatku małe, i (pomijając wszystkie niedogodności) o rozbudowanej jednak infrastrukturze drogowej i telekomunikacyjnej. Mamy jak na Europę stosunkowo rozproszone zaludnienie, gdzie poza miastami wynosi ono 51 osób na km^2.
Jest to wymarzona topo- i demo- grafia do prowadzenia działań wojennych przez okupanta.

I teraz: pod wrogą okupacją, trudny do obronienia kraj, broniony przez niedoświadczonych i niewyszkolonych piechurów uzbrojonych w pukawki (może i wymyślne, może szybkostrzelne i skuteczne przeciw obcym piechurom i cywilom, ale ciągle pukawki), i do tego niekoniecznie dostający posiłki z zewnątrz (i prawdopodobnie bez politycznego i medialnego wsparcia poza granicami) ma obronić się przed ogólną i zmasowaną inwazją dużego i /lub współczesnego przeciwnika, I SPOWODOWAĆ, ŻE WRÓG W PANICE PORZUCI ZAMIARY I WYCOFA SIĘ NA PRZEDWOJENNE POZYCJE, albo że zdeterminowany napastnik nas z pow. względów nie zaatakuje?
Przecież to jest jakieś chore zaklinanie rzeczywistości i wystawianie się na pogrom!

Partyzantka jako deterent
Owszem, potencjalne działania partyzanckie: guerrylasi, "urban warfare" i inni mogą stanowić deterent przed pochopnym zaatakowaniem sąsiada. Jeżeli natomiast mówimy o agresji od strony państw poważnych, a niewątpliwie szwaby i kacapy są państwami poważnymi, to nie dokonują one na hura ataków ot tak by sobie kogoś pognębić (co do Niemców nie jestem pewien :D). Decydując się na inicjację działań wojennych, państwa owe wiedzą z kim mają do czynienia i jak je zaatakować, by miało to znaczną szansę odniesienia sukcesu. Partyzantka jest trochę jak broń atomowa. Jak odstrasza, to jest skuteczna, ale jak z pigułą A, jeżeli trzeba z niej skorzystać, to już się w zasadzie przegrało.

Na koniec wspomnijmy jeszcze o jednym. Prowadzenie działań wojennych na własnym terytorium jest rzutem rozpaczy, ostatnią deską obrony. Nawet jeżeli to się uda, to zniszczenia kraju są znaczne i odbudowa trwa latami, nie wspominając o stratach w ludziach. Czy cytowany Afganistan to jednak dobry przykład do naśladowania strategii obronnej? Chyba nie, ale właśnie za taki uważają go ludzie pokroju w/w Rysia.

O1+O2
Powiedziałem, że wśród militarnych korwinistów również istnieją tacy, których nazwałem "złotośrodkowcami", czyli takimi, którzy chcą połączyć obydwie powyższe doktryny. Niestety tego typu naiwny pogląd również przeocza poważny problem. Zwykle mówi się o synergii jako o zjawisku pozytywnym, ale przecież synergia to spotęgowanie podobnego efektu wywieranego przez dwa niezależne od siebie czynniki przez zastosowanie ich razem. Niekoniecznie na plus.

I, obawiam się, że właśnie połączenie dwóch w zasadzie niekompatybilnych struktur da tę mniej pożądaną synergię. Połączenie doktryny centralizacji specjalistów i dyspersji amatorów jest nieporozumieniem. Z jednej strony mamy w pełni scentralizowane, małe wojsko o ściśle zdefiniowanej i zhierarchizowanej strukturze dowodzenia – czyli takiej, jaka ona powinna być w każdym wojsku – o bardzo wyspecjalizowanym funkcjonowaniu składających się nań jednostek i wysokiej klasy sprzęt. Z drugiej mamy rozproszone grupy uzbrojonych cywilów, nie przygotowanych na długofalowe działania wojenne, a już napewno nie na działanie poza swoim okręgiem, i posiadających na wyposażeniu broń osobistą i zero lub prawie zero ciężkiego sprzętu.

Jak mogłyby wyglądać działania wojenne w ich wykonaniu?
Mamy dwie niepołączone inicjatywy obronne, jedna o bardzo wysokiej mobilności, lecz z racji swoich rozmiarów i specjalizacji nie mogąca utrzymać terytorium, i druga może utrzymać terytorium, ale przez bardzo krótki i określony czas, no i głównie przeciw lekko uzbrojonym, zmotoryzowanym lub nie piechurom i/lub siłom okupacyjnym. W momencie kiedy wróg wkracza większą siłą, przy użyciu ciężkiego sprzętu oddziały te po prostu zostaną zmiecione z powierzchni ziemi. Jeżeli wojska O1 nie byłyby w stanie zahamować inwazji u granic kraju, oznaczałoby to ingerencję wroga głębiej w jego terytorium. Możliwe, że tak małe wojsko jak O1 przy odniesieniu porażki na polu walki po prostu przestaje istnieć. Strata nawet małej ilości wyspecjalizowanego sprzętu i ludzi powoduje znaczny spadek skuteczności bojowej tego wojska. Przy głębszym zapuszczeniu się wroga w obszar kraju, inicjatywę musi przejąć O2. Załóżmy, że wróg przy starciach (nawet zwycięskich) z O1 doznał wystarczających strat, że O2 jest w stanie dać mu skuteczny opór, i wyhamować jego marsz ku świetlanej przyszłości. Nie będąc wojskiem mobilnym, przygotowanym do przemieszczania się o conajmniej kilkadziesiąt km dziennie
POD WROGIM OBSTRZAŁEM I SKUTECZNIE WALCZĄC PODCZAS MANEWROWANIA nie będą w stanie wroga wyrzucić poza granice. Albo zacznie się okupacja zmiennego obszaru terytorium kraju, z racji na zmienny poziom oporu, albo powstanie no-man’s-land, gdzie ani lokalesi ani wróg nie będą mieli kontroli.

I to są dywagacje naprawdę na poziomie w sumie średnio rozgarniętego człowieka, i bynajmniej nie stratega. Ale przecież to są realne problemy. I jak każda fantazja onanizacyjna fetyszyzująca "wolny rynek", i 2 poprawkę do konstytucji USA rozbija się o realia jak coś niegodziwego o kant d… Żeby nie było: jestem wielkim zwolennikiem wprowadzenia 2 poprawki i obywatelskiego prawa do obrony siebie i mienia, jak i obowiązku niesienia pomocy atakowanym w Polsce – skutecznej pomocy, łącznie z natychmiastową czapą dla bandziorów. Ale nie można na czymś takim opierać strategii obrony kraju. Skuteczna strategia obrony kraju polega na tym, że jest się tak uzbrojonym, że potencjalnym wrogom na samą myśl o prowadzeniu z nami wojny cierpnie skóra na tyłku, a jeżeli zaatakują, to my ich wywalamy stąd zanim zajdą głębiej niż 50km wgłąb kraju, i resztę walk prowadzimy pchający ich przed sobą już pod ich stolicą. Po wojnie, Polska ma być bogatszym krajem niż przed jej rozpoczęciem, a nie ponownie odbudowywać się ze zgliszczy.

0

Mustrum

Nie jestem rasista, wszystkich nienawidze po równo... ale lewactwo równiej.

27 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758