Bez kategorii
Like

Lecz się sam

25/08/2011
398 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

Dwa lata temu zajęłam się ciężko chorym sąsiadem. Kilka razy wzywałam do niego pogotowie. Za każdym razem lekarz pogotowia zadawał mi pytania: „Kto dziedziczy po tym panu? Czy mieszkanie jest wykupione?”

0


Wczoraj przeczytałam na NE tekst o zrabowaniu pacjentowi trzech czwartych wątroby bez jego wiedzy i woli. Postanowiłam podzielić się moimi doświadczeniami z sytuacji ciężkiej choroby osoby dla mnie obcej, co sprzyja obiektywnemu oglądowi.

 

Osobiście unikam lekarzy jak ognia. Nie przyjmuję żadnych lekarstw. Pierwszy raz zarejestrowałam się w przychodni kilka lat temu przy okazji podejrzenia o boreliozę, ale i tak nie skorzystałam z proponowanej kuracji. Nie piszę tego, żeby się przechwalać ( bo niby czym, fobią?), ale żeby wytłumaczyć moją bezradność.

 

Dwa lata temu zajęłam się (z konieczności) ciężko chorym na cukrzycę, samotnym sąsiadem. Kilka razy wzywałam do niego pogotowie. Za każdym razem lekarz pogotowia zadawał mi na wstępie następujące pytania:„Kto dziedziczy po tym panu?, Czy jego mieszkanie jest wykupione?, Czy ten pan spisał testament?”. Za każdym lekarz i sanitariusze nachalnie rozglądali się po mieszkaniu biorąc do ręki różne przedmioty.

 

Podczas ostatniej interwencji usiłowali wyprosić mnie z pokoju. Szczerze mówiąc bałam się zostawić ich samych z chorym. Po ostrej wymianie zdań zażądałam wylegitymowania się. Odmówili twierdząc, że nawet policja ich nie legitymuje i na odczepnego podali mi numer zespołu, czego i tak nie mogłam sprawdzić.

 

Chory znalazł się ostatecznie na oddziale wewnętrznym w szpitalu na Banacha. Pewnego dnia zgłosiła się do mnie pani przedstawiająca się jako kurator sądowy i na wstępie zadała ten sam klasyczny zestaw pytań. Kto dziedziczy, czy mieszkanie jest wykupione itd. O stan zdrowia pacjenta jakoś zapomniała zapytać. Kazałam się jej wylegitymować i o dziwo – rzeczywiście była kuratorem.

 

Okazało się, że szpital w porozumieniu z sądem postanowił przymusowo umieścić sąsiada w domu opieki. Nikomu w szpitalu nie przyszło jednak do głowy zadbać o umieszczenie ( albo przynajmniej skonsultowanie) pacjenta na specjalnym, słynnym w całym kraju oddziale leczenia stopy cukrzycowej, który dziwnym trafem mieści się w tym samym szpitalu.

 

W sądzie okazało się, że na wokandzie na rozprawę sąsiada przeznaczono 5 minut. Trwała dwie godziny. Sąd zdumiony był, że stawiło się na nią kilka pomagających choremu osób. Ostatecznie sąd łaskawie pozwolił wybrać dla pacjenta prywatny dom opieki pod Warszawą.

 

W tym domu, bardzo drogim i rzeczywiście sterylnie czystym, pacjent przeżył niespełna 3 miesiące. Doprowadzono do gangreny stopy cukrzycowej. Gangrena pojawiła się w piątek, a mnie zawiadomiono o tym dopiero w następny wtorek. Po amputacji części stóp w szpitalu powiatowym pacjent żył jeszcze dwa tygodnie.

 

Jestem zdania, że we własnym mieszkaniu, pomimo bałaganu i kurzu, pacjent żyłby do dziś. Potwierdziła to znajoma lekarka. Pacjent przeżył w swoim mieszkaniu 77 lat i był uodporniony na domowe bakterie. W sterylnym domu opieki złapał gronkowca, co skończyło się gangreną. W domu nie dopuścilibyśmy ( tak sadzę) do rozwoju gangreny.

 

Kiedy opowiedziałam to wszystko znajomemu, młodemu prawnikowi, wyraził zdumienie, że osoba w moim wieku może być aż tak naiwna. Powiedział, że w Polsce- jak długa i szeroka- kwitnie proceder rabowania samotnych osób z nieruchomości. Nie relacjonuję opisanych mi przez niego przypadków, bo znam je tylko z drugiej ręki.

 

I jeszcze jedno.

Kiedy za realnego socjalizmu dziennikarz napisał, że znalazł w zupie karalucha, odzywał się związek zawodowy kelnerów, żądając w imieniu wszystkich kelnerów świata przeprosin.

Otóż nie zamierzam przepraszać lekarzy jako takich (ani jako innych), ani kuratorów sądowych, ani instytucji sądu.

Podałam fakty. Przez ostrożność procesową wnioski zostawiam czytelnikowi.

0

Iza

181 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
24731