Z Jakubem Oparą i Adamem Kwiatkowskim, urzędnikami kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego rozmawia Gabriel Maciejewski (coryllus) C: Czy Prezydentura Lecha Kaczyńskiego od początku znaczona była tym co przyjęło się określać jako „medialna wpadka”? J.O. Nie. Zacząłem pracować w kancelarii prezydenta jeszcze przed zaprzysiężeniem i doskonale pamiętam pierwszy większy event, który odbywał się w pałacyku przy ul. Foksal. Były telewizja i nagrywano spotkanie prezydenta z kanclerz Angelą Merkel. Nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek chciał z premedytacją pokazać prezydenta Kaczyńskiego w złym świetle. To bombardowanie, nagonka na prezydenta zaczęło się dużo później. C: No właśnie, później, a wtedy jeszcze nie. A jak wyglądała współpraca prezydenta z mediami, wcześniej, w czasie gdy Lech Kaczyński rządził Warszawą? J.O: Do pewnego momentu znakomicie, […]
Z Jakubem Oparą i Adamem Kwiatkowskim, urzędnikami kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego rozmawia Gabriel Maciejewski (coryllus)
C: Czy Prezydentura Lecha Kaczyńskiego od początku znaczona była tym co przyjęło się określać jako „medialna wpadka”?
J.O. Nie. Zacząłem pracować w kancelarii prezydenta jeszcze przed zaprzysiężeniem i doskonale pamiętam pierwszy większy event, który odbywał się w pałacyku przy ul. Foksal. Były telewizja i nagrywano spotkanie prezydenta z kanclerz Angelą Merkel. Nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek chciał z premedytacją pokazać prezydenta Kaczyńskiego w złym świetle. To bombardowanie, nagonka na prezydenta zaczęło się dużo później.
C: No właśnie, później, a wtedy jeszcze nie. A jak wyglądała współpraca prezydenta z mediami, wcześniej, w czasie gdy Lech Kaczyński rządził Warszawą?
J.O: Do pewnego momentu znakomicie, ponieważ to co zwykle nazywamy salonem, czyli środowisko 'Gazety Wyborczej” z ulgą i zadowoleniem przyjęło odsunięcie od wpływów w Warszawie ludzi związanych z poprzednim prezydentem Pawłem Piskorskim. Decyzje prezydenta Kaczyńskiego zostały wtedy przyjęte przez media przychylnie. Potem, kiedy okazało się, że prezydent Kaczyński ma zamiar kandydować w wyborach na głowę państwa sytuacja stężała. Stawiano mu zarzut, że nie dokończył kadencji, że celowo wykorzystywał prezydenturę stolicy do tego by ułatwić sobie zwycięstwo w wyborach. Były to jednak sugestie i zarzuty, nienadzwyczajnego kalibru, z podobnymi spotyka się wielu polityków. Nie było w tym znamion celowej manipulacji.
A.K: Myślę, że zmiana stosunku mediów do Lecha Kaczyńskiego, w czasie gdy był on prezydentem warszawy miała także swoje przyczyny w jego decyzjach, również personalnych. Prezydent pożegnał się w pewnym momencie z Dorotą Safian (prywatnie żoną ówczesnego szefa Trybunału Konstytucyjnego), swoją zastępczynią związaną z tak zwanym salonem. Nie bez znaczenia były także jasne i nie pozostawiające wątpliwości poglądy prezydenta na akcje typu „parada gejów”. Lech Kaczyński w przeciwieństwie do urzędujących wcześniej prezydentów stolicy dał się poznać jako człowiek niezależny w swoich decyzjach, który nie szuka poklasku, ani nie kokietuje mediów. Prezydent miał silną osobowość i w wielu kwestiach bardzo wyraźne i zdecydowane poglądy – myślę że media przestraszyły się jego indywidualności.
C: W czasie prezydentury, tej „dużej” prezydentury, nie można już mówić o strachu przed indywidualnością. Mieliśmy przed oczami permanentną nagonkę na Lecha Kaczyńskiego. Od czego to się zaczęło?
J.O: Według mnie od zawalenia się dachu hali w Katowicach. Prezydent pojechał tam najszybciej jak mógł. Dwie godziny po wypadku był już na miejscu. Zdecydował o pomocy dla ofiar katastrofy, później także interesował się tą sprawą. Media natomiast zareagowały na postawę prezydenta w sposób dosyć infantylny, tygodnik „Wprost” umieścił na okładce pamiętne zdjęcie prezydenta w wielkim strażackim kasku. Lech Kaczyński nie wyglądał w tym nakryciu głowy dobrze, ale przypuszczam, że nikt z nas by w nim dobrze nie wyglądał. Można było wybrać setkę innych, lepszych i nie kompromitujących prezydenta zdjęć, a jednak wybrano właśnie to. Szydzono również z prezydenta w ten sposób, że rozpowszechniano dowcip, rzekomo prawdziwą anegdotę, o tym, jakoby Lecha Kaczyńskiego nie zakwalifikowano do służby wojskowej, bo był zbyt niski. Do wojska przyjmują bowiem ludzi wyższych niż 158 cm. Były to oczywiście takie rzekomo żartobliwe plotki, wykorzystujące fakt, że prezydent w wojsku rzeczywiście nie służył.
A.K: Ciągle przypominano wzrost prezydenta. Mało kto jednak wie, że był On zaledwie dwa centymetry niższy niż prezydent Kwaśniewski. Czytając doniesienia medialne i obserwując przekaz telewizyjny można było się domyślać, że Lech Kaczyński jest bardzo niskiego wzrostu, zaś Aleksander Kwaśniewski to mężczyzna średniego wzrostu. Nie pamiętam, by ktoś napisał, że Lech Kaczyński był wyższy od prezydenta Francji, a tak było w rzeczywistości. Od początku Jego Prezydentury przekazywano i utrwalano w społeczeństwie nieprawdziwy i krzywdzący obraz Prezydenta. Prezydent był celowo fotografowany i filmowany w taki sposób by wydawał się mniejszy niż był w rzeczywistości. To było zauważalne i irytujące. Niestety nie mieliśmy na to żadnego wpływu.
C: Wróćmy na chwilę do spotkania prezydenta z mediami nad morzem, w Wejherowie. Dziennikarze z TVN chodząc za prezydentem przez cały dzień zadawali mu przez cały czas jedno i to samo pytanie. Co to było za pytanie?
A.K: Nie pamiętam, nie jest to zresztą istotne. Pan prezydent był przez cały czas bardzo opanowany i starał się udzielać rzeczowych odpowiedzi. Zdarzyło się jednak wtedy, że jeden z funkcjonariuszy BOR zareagował dość ostro i po męsku na powtórzone kolejny raz pytanie. Wizyta Prezydenta w Wejherowie nie miało żadnych konsekwencji medialnych, nikt tego faktu później nie nagłaśniał, chodziło więc cały czas o to by wyprowadzić z równowagi Lecha Kaczyńskiego i uzyskać jakiś news, którym dałoby się później obracać przez jakiś czas.
J.O: Jeśli zajrzy pan do książki „Żołnierze Wyklęci” to znajdzie pan tam informację o tym w jaki sposób wyglądały przesłuchania prowadzone przez oficerów UB, jedna z technik polegała właśnie na tym, by bez przerwy zadawać jedno i to samo pytanie. Celem było złamanie przesłuchiwanego. To dość podobne zachowania. Tyle, że za prezydentem Kaczyńskim chodzili dziennikarze, a nie oficerowie.
C: Wróćmy do początków prezydentury. Jedno zdjęcie na okładce tygodnika, nawet opiniotwórczego to jeszcze nie nagonka. Nagonka przyszła później, co ją wywołało, prócz oczywiście niezależności decyzyjnej pana prezydenta i jego indywidualności.
J.O. Był moment, kiedy nagonka medialna na prezydenta ograniczała się właściwie tylko do telewizji TVN. Nie brał w niej udziału „Polsat” ani telewizja publiczna. Późniejsza aktywność dziennikarzy tej stacji, którzy szydzili z prezydenta wiąże się, jak sądzę, z zawiedzionymi nadziejami dotyczącymi rozmaitych koncesji. Proszę także pamiętać o tym, że Lech Kaczyński był pierwszym i póki co ostatnim prezydentem Polski, za którym nie ciągnęła się żadna przeszłość dotycząca współpracy z tajnymi służbami, czy to polskimi czy też obcymi. Nie było w przypadku Lecha Kaczyńskiego nawet cienia takich podejrzeń.
C: Czy panowie, lub ktokolwiek z kancelarii mogliście zareagować w jakiś sposób na zarzuty dotyczące rzekomego alkoholizmu Lecha Kaczyńskiego?
J.O: W jaki sposób? Kancelaria miała dementować każdą pogłoskę, której źródłem był Janusz Palikot? Przecież wtedy wszystkie gazety nieprzychylne prezydentowi pełne byłby sugestii, że oto alkoholik broni się zaprzeczając swojej chorobie. To było o tyle perfidne zagranie ze strony Janusza Palikota, że nie można było na to w żaden sposób odpowiedzieć. Tłumaczenie nie zdałoby się na nic.
A.K. Trzeba jeszcze koniecznie zwrócić uwagę na proporcje w tego rodzaju pogłoskach. One pojawiały się także w przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego, ale były kolportowane niejako „pod stołem”. Media nie zarzucały Kwaśniewskiemu alkoholizmu wprost, tak jak to było w przypadku Lecha Kaczyńskiego. Przypomnijmy, że przecież prezydent Kwaśniewski przeprosił naród za swoje zachowanie w Charkowie.. Lech Kaczyński, który nigdy nie pozwoliłby sobie na tego rodzaju zachowanie, posądzany był zaś o alkoholizm. To było dość perfidne. Określenie tego słowem „nieuczciwość” to zbyt mało.
C: TVN prowadził najsilniejszą kampanię medialną wymierzoną w prezydenta, w pewnym momencie doszło do bojkotu tej stacji przez polityków PIS, potem ten bojkot przerwano. Dlaczego?
A.K: Ja miałem wrażenie, że TVN sprawdza i próbuje doprowadzić do wykreowania własnej, spolegliwej wobec stacji formacji prawicowej, to była poważna obawa. W czasie nieobecności polityków PiS w TVN okazało się jednak, że oglądalność publicystyki politycznej spada. Ludzie oczekiwali po prostu tego, by w programach o polityce brali udział także przedstawiciele „Prawa i Sprawiedliwości”. Nie udało się więc przekonać widzów, że polska polityka może nie zawierać takiego elementu, lub, że jest to element nieważny. Nie udało się to mimo ciągle trwających ataków na Lecha Kaczyńskiego.
C: Spośród wszystkich medialnych szyderstw i nagłośnionych potknięć prezydenta Kaczyńskiego, widzowie najmocniej zapamiętali sprawę „irasiada” i układania szalika z napisem „Polska”. Czy dla panów to właśnie było także symbolem nagonki na prezydenta?
A.K: Przyznam się, że sprawę „irasiada” kojarzę słabo, ale pamiętam, że coś takiego było. My patrzyliśmy na to od wewnątrz, więc co innego było dla nas widoczne i co innego było dla nas ważne. Oto, na przykład pojechaliśmy kiedyś przygotowywać uroczystość odsłonięcia pomnika żołnierzy wyklętych do Wyszkowa. Miał tam pierwotnie pojechać Pan Prezydent, a pomnik ten stanął w pobliżu mostu przebiegającego przez centrum miasta. Przygotowywaliśmy wszystko do tej uroczystości, również od strony medialnej. Na czas trwania tych uroczystości służby dbające o bezpieczeństwo głowy państwa zdecydowały, że trzeba będzie zamknąć ruch na tym moście. Jeszcze kilka dni przed wizytą do której zresztą nie doszło (Prezydent musiał tego dnia lecieć do Brukseli) w mediach pojawiła się informacja o tym, że ludzie Prezydenta nakazali zablokowanie mostu w Wyszkowie co w sposób oczywisty utrudni życie mieszkańcom Można było z tego oczywiście wywnioskować, że to wszystko na polecenie tego „okropnego” prezydenta – który żeby wszystko było jasne nie miał z tym nic wspólnego, w tych dniach nie znał nawet szczegółów przygotowywanej wizyty.
C: Jak na to wszystko reagował brat prezydenta?
A.K: Jak? A jakby pan zareagował kiedy ktoś szydziłby codziennie z najbliższej panu osoby? Jarosław Kaczyński był tym zbulwersowany, ale zarówno gdy pełnił funkcję premiera rządu związanego tą jakże trudną i budzącą wiele publicznych kontrowersji koalicją z Lepperem i Giertychem jak i później pełniąc funkcję prezesa Pis-u., był w sytuacji patowej, albo gorzej – był na polu minowym, zdając sobie że nie ma szans na rozbrojenie znajdujących się tam min. Prywatnie irytowało go to mocno i dawał temu wyraz.
C: Czy to prawda, że bracia Kaczyńscy różnili się mocno sposobem bycia, temperamentem?
J.O.: Tak, to prawda. Lech Kaczyński był człowiekiem bardziej stonowanym. Tym mocniej raziły jego brata wszystkie ataki na jego osobę. Pamiętam jak media rozdmuchały sprawę wylotu do Brukseli, jak toczyła się dyskusja na temat czy prezydent powinien tam lecieć czy wystarczy, by poleciał premier Tusk, było to już po przegranych przez PiS wyborach w 2007 roku. Atmosfera budowana przez największe stacje była wtedy taka, że oto nadęty i zadufany w sobie Kaczyński upiera się, by lecieć. Był to jeden z tych momentów, w których podkreślano upór i brak dystansu do siebie, którymi to cechami miał rzekomo odznaczać się Lech Kaczyński. Potem, kiedy prezydent już doleciał do Brukseli okazało się, że to właśnie on potrafi się zdystansować do tej całej ponurej atmosfery. Podszedł do Donalda Tuska już w sali obrad parlamentu, przywitał się z nim i poklepał go po plecach, jakby chciał powiedzieć – widzisz, a jednak tu jestem i świat się nie zawalił.
C: Czy media potrafiły czymś naprawdę zirytować Lecha Kaczyńskiego?
A.K: Prezydenta najbardziej bolały ataki na jego najbliższych, na mamę, na brata i w ogóle na rodzinę. To było dla niego bardzo bolesne. Myślę, że podobnie było z Marią Kaczyńską, która przeżywała tę nagonkę równie mocno.
C: Właśnie. A co z Marią Kaczyńską? W mediach próbowano kreować ją na osobę apodyktyczną, kogoś w rodzaju żony Ignacego Paderewskiego. Czy ona taka była w rzeczywistości?
J.O: Oczywiście, że nie. To była bardzo ciepła i otwarta osoba, która stała w dodatku wobec bardzo trudnego wyzwania. Była przecież pierwszą damą po Jolancie Kwaśnieskiej, która jest przecież człowiekiem wyrazistym, silnym, potrafi dominować i narzucać otoczeniu swój styl. Maria Kaczyńska musiała się z tym zmierzyć i zająć w rzeczywistości i w przekazie medialnym równie silną, choć inną zupełnie jeśli chodzi o charakter pozycję. Myślę, że udało jej się to w pełni.
A.K. Cień poprzedniej pierwszej damy wydawał się z początku na tyle wyraźny, że Marii Kaczyńskiej dawano małe szanse na to, by mogła w ogóle konkurować medialnie z Jolantą Kwaśniewską. Okazało się jednak, że media to jeden obszar, odrębny, rządzący się swoimi regułami, a bezpośrednie kontakty z ludźmi i urok osobisty to coś zupełnie innego, wymykającego się medialnym wpływom. Dzięki temu Maria Kaczyńska zapisała się trwale w pamięci Polaków, podobnie zresztą jak jej mąż.
Dziękuję za rozmowę.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy