Lament nad panem redaktorem Blumsztajnem
25/10/2012
545 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
Mówcie co chcecie, ale ten cały pan redaktor Seweryn Blumsztajn jednak jest mało inteligentny.
To było wiadomo już od dawna i jeśli nawet pan redaktor Michnik wziął go do swojej żydowskiej gazety dla Polaków na chłopaka do pisania, to przypuszczam, że ze względu na solidarność narodową lub rasową – podobnie jak pana red. Janusza Andermana, co to wprawdzie ma talent, ale mały; ot taki, żeby np. napisać na ścianie: „junta- juje” – bo przecież nie ze względu na iloraz inteligencji. To już prędzej wziąłby Dodę Elektrodę, która tak pamiętnie zapisała się w telewizyjnym „Tańcu z pi…”, to znaczy pardon – oczywiście w „Tańcu z gwiazdami”! Zatem ilekroć pan red. Serweryn Blumsztajn odrabia zadane pensa, to jeszcze z Bogiem sprawa, natomiast jeśli tylko próbuje coś wykombinować na własną rękę, to zaraz zaczynają się schody. Weźmy choćby taki występ, kiedy w biały dzień szlajał się po Warszawie z pederastami i cwelebrytami płci obojga z wciśniętym mu w ręce kijem transparentu z napisem: „pierdolę nie rodzę”. Że pan red. Blumsztajn nie rodzi ani nikogo, ani niczego, to rzecz powszechnie znana, natomiast pewne warszawskie damy twierdzą, że pierwsza część jego deklaracji miała wszelkie znamiona przechwałki. Więc dlatego myślę, że chociaż to człowiek poczciwy, jak to mówią – „z kościami” – to umysłowo raczej ociężały. Do tego stopnia, że nawet nie potrafi skorzystać z okazji, żeby siedzieć cicho.
Oto na przykład w niedawnym numerze żydowskiej gazety dla Polaków ponownie zabrał głos przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu. To nie byłoby nic dziwnego, ani nawet nie musiałoby zaraz podawać w wątpliwość jego inteligencji, chociaż z drugiej strony wiadomo, że dzisiaj Jarosława Kaczyńskiego próbuje podsrywać każdy dureń i zasraniec w nadziei, że dzięki temu jednym susem wskoczy do pierwszego szeregu mędrców syjonu, a – kto wie? – może nawet autorytetów moralnych. Skoro razwiedka potrafi wystrugać naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu prezydenta z Lecha Wałęsy, czy Bronisława Komorowskiego, a poślęcie Grodzkie, co to wycięło sobie penisa i mosznę z klejnotami, wzbudziło szalone zainteresowanie wśród zblazowanych, ale wpływowych brukselskich sodomitów, to nic dziwnego, że każdy ambicjoner próbuje, jak tam potrafi. Problem polega na tym, że ambicjonerzy inteligentni wyczuwają mądrość etapu, podczas gdy durnie i zasrańcy tego wyczucia są pozbawieni i reagują mechanicznie, niczym psy Pawłowa.
Cóż zatem sądzić o panu redaktorze Blumsztajnie Sewerynie, skoro nie wyciąga on żadnych wniosków ani z afery taśmowej, ani z dwóch, a właściwie – już trzech afer trumiennych, afery złocistego bursztynu, czyli amber gold i związanej z nią afery lotniczej z uczciwym synem w roli głównej, afery parasolowej ze Stadionu Narodowego, ani z sondażowego wyprzedzania Platformy Obywatelskiej przez PiS, ani nawet z tego, że sam pan red. Daniel Passent w „Polityce” krytykuje pana premiera Tuska, że przemawia „bez jaj” podczas gdy Jarosław Kaczyński – przeciwnie – to znaczy – z jajami? Przecież wiadomo, że pan red. Passent nie pisze tego od siebie, to znaczy – oczywiście od siebie, jakże by inaczej, ale jednocześnie szóstym zmysłem wyczuwa mądrość etapu, jaki zamierza zapoczątkować razwiedka ojczysta i zagraniczna. Kto raz był królem, zawsze zachowa majestat – powiadają wymowni Francuzi – a chociaż pan red. Daniel Passent został zarejestrowany przez bezpiekę jako tajny współpracownik „bez swojej wiedzy i zgody”, to przecież wiadomo, że taka rejestracja wywołuje tak zwane następstwa obiektywne – między innymi w postaci umiejętności chwytania mądrości etapu w lot. Skoro tedy pan red. Daniel Passent tak się wyraża o premieru Tusku, to czyż nie jest to nieomylny znak, że przygotowania do podmianki są bardziej zaawansowane, niż myślą uczestnicy gdańskiego desantu, których za sprawą premiera Tuska bezpieczniacy wystrugali na ministrów i dygnitarzy drobniejszego płazu? Oni jeszcze tego nie słyszą, ale przecież muzyka sfer już gra niezapomnianą melodię: „Hej flisacza dziatwo, hej, dalejże dalej! Spłyń do Gdańska tratwą po szumiącej fali”.
Jeden z drugim kundys krzepki myślałby, że to tylko dlatego, że kiedy już kryzys nieubłaganym palcem zapuka do bram naszego nieszczęśliwego kraju, kiedy premier Tusk, zgodnie z zapowiedzią z drugiego expose, własną piersią tę bramę zatarasuje („lecz tą metodą nic nie wskórasz, choćbyś tych piersi wystawił i sześć; zawsze się znajdzie jakaś dziura, szpara, lufcik, którędy będzie można wejść” – śpiewało się w piosence popularnej za moich czasów w kołach wojskowych), podczas gdy nieubłagany kryzys pocznie wdzierać się do naszego nieszczęśliwego kraju niezliczonymi szpary – że wtedy właśnie okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy będą musiały wskazać nieubłaganym palcem na niego, jako na winowajcę wszystkiego („kogut winien, więc na niego; on sprawcą wszystkiego złego, on źle poradził, on grad sprowadził, on czas rozziębił, on zasiew zgnębił…”) i przeprowadzić podmiankę, to znaczy – wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu. Owszem, to wszystko prawda i tak właśnie będzie – ale przecież nie o to tylko, ani nawet nie o to przede wszystkim chodzi.
Oto bezcenny Izrael już nie może się doczekać i aż przebiera nogami, żeby uderzyć na złowrogi Iran. Czeka tylko na zwycięstwo demokracji w Syrii i na zmianę demokratycznych dekoracji w Stanach Zjednoczonych, to znaczy – na listopadowe wybory, po których prezydent Obama obiecywał za pośrednictwem prezydenta Miedwiediewa przyszłemu, a dzisiaj już aktualnemu prezydentu Putinu „większą elastyczność”. Ale to jeszcze nic – bo przecież z tego punktu widzenia znacznie ważniejsze są przecież przyspieszone, styczniowe wybory w bezcenym Izraelu. Jak tylko sytuacja się tam wyklaruje, nie ulega wątpliwosci, że dojrzeje też decyzja co do złowrogiego Iranu. A nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że z punktu widzenia bezcennego Izraela, a także – miłujących pokój Stanów Zjednoczonych byłoby najlepiej, gdyby na złowrogi Iran uderzyła cała społeczność międzynarodowa, a w każdym razie – żeby można było odnieść takie wrażenie. Skoro zaś tak, to nikt chyba nie ma też wątpliwości, że to między innymi naszemu nieszczęśliwemu krajowi przypadnie zaszczyt wzięcia w tej operacji udziału i to w pierwszym szeregu, zgodnie z pryncypialną zasadą: „za wolność waszą i naszą”. W końcu chyba w tym celu tubylcze samoloty F-16 trenowały na manewrach na pustyni Negew? W końcu – pomijając oczywiście tak zwane „roszczenia”, w ramach których nasz nieszczęśliwy kraj będzie zmuszony do zapłacenia za radosny przywilej uczestnictwa tubylczych askarisów w operacji przeciwko złowrogiemu Iranowi – chyba taki właśnie rozkaz przekazali izraelscy dygnitarze tubylczemu rządowi premiera Tuska, podczas jego wizyty in corpore w bezcennym Izraelu? Skoro tak, to pomyślmy sami – czy wypadałoby, by na taką wyprawę nasz nieszczęśliwy kraj prowadziły siły zdrady i zaprzaństwa pod przewodnictwem pana premiera Tuska Donalda – czy też znacznie bardziej stosowne będzie w takiej sytuacji przewodnictwo płomiennych obrońców interesu narodowego? Nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania; lepiej ciupciać bez miłości, niźli kochać bez ciupciania”), że przewodnictwo płomiennych obrońców interesu narodowego byłoby w tej sytuacji nieporównanie lepsze – a zatem wszystkie, a w każdym razie – bardzo liczne znaki na ziemi, a tylko patrzeć, jak pojawią się one również na niebie – wskazują iż wypadki w naszym nieszczęśliwym kraju zmierzają nieubłaganie w tym właśnie kierunku. Wiedzą o tym bezpieczniackie watahy, wiedzą oficerowie prowadzący, wiedzą funcjonariusze niezależnych mediów głównego nurtu, którzy o premieru Tusku wyrażają się z coraz większym lekceważeniem, domyślamy się tego nawet my, biedni felietoniści – a tylko pan red. Seweryn Blumsztajn wydaje się odporny na wszelką wiedzę i wyszydza prezentowaną przez Jarosława Kaczyńskiego koncepcję poszukiwania sojusznika „na południu”. Najwyraźniej podejrzewa, że chodzi mu o Słowację lub Czechy – i stąd ta ironia. Nie przychodzi mu nawet do głowy, że trochę dalej na południe leży przecież bezcenny Izrael! Więc chyba rzeczywiście mało inteligentny ten cały pan red. Seweryn Blumsztajn. Kto wie, czy nadaje się nawet na chłopaka do pisania?
Stanisław Michalkiewicz